Gospoda „Pod Zawiniętym Ogonem”

Velo
Gif :
Gospoda „Pod Zawiniętym Ogonem” 5PUjt0u
Godność :
obecnie Velonika Cheshire
Wiek :
dziarskie, piętnastoletnie ciałko
Wzrost / Waga :
150cm / 40kg
Znaki szczególne :
jarzące się, złote oczy
Pod ręką :
Sakwa ściągana rzemieniem, na długim pasku, wisi na gałęzi obok, zaraz obok lekkiej opończy: przekąski, Pyskata Busola, zwój liny, puste fiolki na eliksiry, dobry humor i problemy egzystencjalne
Broń :
sztylecik w sakwie
Zawód :
Przygodystka!
Stan zdrowia :
MARTWA. Ups.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t792-velonika-cheshire https://spectrofobia.forumpolish.com/t295-koniec-koncow-wszystkie-kawalki-zloza-sie-w-calosc https://spectrofobia.forumpolish.com/t991-all-you-need-is-love-and-a-cat#14347 https://spectrofobia.forumpolish.com/t1123-velo
VeloDuchowa Zguba

Mówi się, że „Zawinięty ogon”  to najlepsza knajpa po tej stronie lustra – i, jeżeli mamy być zupełnie szczerzy, jest w tym nie ziarnko, a ogromniaste ziarno prawdy. Długo można by wymieniać jej zalety: przesympatyczna obsługa (składająca się w lwiej części z dachowców – w końcu nazwa zobowiązuje), smaczne jedzenie w rozsądnych cenach, zróżnicowane menu trafiające w niemal każdy gust, może poza tymi najbardziej ekscentrycznymi; jednak jednym z największych plusów tego lokalu jest klimat. Solidne meble z ciemnego drewna, zapach dobrego jedzenia i gwar rozmów sprawiają, że aż nie chce się tego miejsca opuszczać.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Prawdopodobnie tylko nakreślenie pytajnika na twarzy byłoby bardziej adekwatne do wyrażenia mojego zdziwienia. Kwadrans temu psy gdzieś przepadły, wpadło się do jednej czy dwóch dziur po drodze. Wyczołgując się na łokciach jakoś udało mi się wyjść, choć ubrania i skóra nie wyglądały już za szczególnie po tym zabiegu. Opadam ciężko na brzuch, gałęzie nie dają się wygodnie położyć. Przekręcam się na plecy, szukam czegokolwiek osobliwego wzrokiem. Brak oznak bytności ludzi czy nie-ludzi, tak przynajmniej sądzono. Cóż, trudno. Chwytam wystający z gleby kamień. Wciąż w pełni kontroluje swoje ruchy, czas reakcji mimo to spadł widocznie. Po wysiłkach tego dnia będzie trzeba pomyśleć o wcześniejszym nakręceniu. Zachciało mi się posiadać własną wolę, yh. A może tata postanowił jednak wrócić, czeka wpatrzony w okno lub zdjęcie gospody z zabawnym szyldem... Zaciskam dłoń na pomarańczowym kamieniu, gdy niezbyt miękko ląduje. Chyba obyło się bez żadnych poważnych uszkodzeń, muszę usiąść by lepiej oszacować stan wszystkich kończyn. Światło stało się zbyt natarczywe, dotychczasowo oblepiająca mnie gleba wydaje się niczym przy lepkiej słodyczy powietrza. Spoglądam w górę. Przechodzący na chwilę spoglądali na mnie, po czym z cieniem zdziwienia szli dalej. Spoglądam na nich, orientując się, jak bardzo nie powinno mnie tu być. Zbieram się szybko z centrum chodnika, lokalizuje najbliższy budynek i chowam się w cieniu. Zróżnicowanie w wyglądanie u postaci jest dosyć uderzające, ba! Sam fragment widzianej ulicy przypomina ilustrację z książek dla dzieci.
- Chwila - mamrocze - najpierw priorytety. Klucze, później zwiedzanie.
Na szczęście brzęczący pęk wciąż znajdował się w spodniach. Parę szybkich ruchów nadgarstkiem, znów nabieram tempa. Słyszę śmiechy z ulicy. Wychylam się z kryjówki. Wokół panuje kolorowy chaos. Drzewa, budynki - pastelowe, słodkie. Cała ulica jest niczym wystawa w cukierni - jedną tylko w czasie istnienia widziano, dokładnie takie odczucia dawała. Bardziej interesujący byli jednak ludzie poruszający się po niej. Właśnie przeszła para osób z ogonami i uszami; w przeciwną stronę dążył bardzo wysoki mężczyzna w kapeluszu z cieniem obłąkanego uśmiechu. Niedaleko bawiła się czereda dzieci, dosłownie we wszystkich kolorach tęczy - nie wspominając o dodatkowych kończynach u wielu z nich. To jest definitywnie dziwne, nienormalne. Z ciekawością powoli ruszam w ich stronę. Mijam następne niecodzienną postacie - uskrzydlonego człowieka i rogatą pannę na miotle. Ci już obdarzają mnie tylko obojętnym, lekko zniesmaczonym spojrzeniem. To chyba przez stan odzienia. Siadam na ławce przy dziwnie znajomej knajpce, podciągając kolana do siebie. Zerkam raz na owalny kamień, przewracam w palcach. Przy bardziej szczegółowych oględzinach okazuje się być kompasem, zawieszam go tuż przy kluczach. Nie wiem skąd ani w jaki sposób, ale jestem tu. Przyglądam się rozbrykanej gromadzie ponownie. Zabawię tu chyba chwilę, więc co szkodzi się jeszcze trochę poprzyglądać, hm?

Powrót do góry Go down





Iskra
Gif :
Gospoda „Pod Zawiniętym Ogonem” DsVkl5j
Godność :
Eva M. Markovski // Iskra (Étincelle) Rosenthal
Wiek :
wizualnie 20+, mentalnie z 55 i ciut.
Rasa :
Człowiek z lustrzanym dziedzictwem? Zludziały Marionetkarz? Od pewnego czasu po prostu taktycznie omiń to pytanie.
Wzrost / Waga :
1,65 m // 54 kg
Znaki szczególne :
piegowata skóra, ognistorude włosy, nienaturalnie jasnozielone oczy (u Ludzi nosi przyciemniające soczewki); roślinny tatuaż na prawej połowie pleców, blizny na lewym przedramieniu i brzuchu
Pod ręką :
Frank i Ivor: kopertówka z Bezdenną Sakwą w środku || Wrona: czarna nerka ze szmacianką-zabawką przewieszona w poprzek piersi || Wrona: nerka zawieszona w poprzek piersi, termos z kawą || Sea: Duża, czarna torebka na ramię z przywieszką-szmacianką, część magicznych przedmiotów wśród biżuterii
Broń :
Walter P99 dawno temu zabrany Moriemu - gdzieś na dnie torby
Zawód :
projektant magicznych przedmiotów codziennego użytku || Bogu ducha winna dziennikarka
Kontrahent :
(nie)chciany asystent Saul Fyortersole?
Stan zdrowia :
fizyczny nienaruszony, ogólnie hemofobia || EVENT: trauma po widoku wybuchającego ciała Artemis i/oraz budzący się lęk przed krwią + częściowa niepoczytalność i fantomowe bóle (Koszmar)
https://spectrofobia.forumpolish.com/t264-iskra https://spectrofobia.forumpolish.com/t265-czy-ze-zmrozonego-serca https://spectrofobia.forumpolish.com/t266-kontakt-iskra-rosenthal-eva-markovski https://spectrofobia.forumpolish.com/t1088-iskra
IskraWybryk Natury
Ciężkawe drzwi gospody otworzyły się, przepuszczając starszą, czarnowłosą Dachówkę opierająca się o laskę (a w zasadzie o kostur). Zaraz za nią wyszła przytrzymująca te drzwi rudowłosa kobieta, zaś obok jej dłoni lewitowały dwa kryształowe puchary, pełne jasnozielonego jak oczy tamtej płynu. Przeszła parę kroków i klapnęła na herbatnikową ławkę obok Marionetki, podpychając w jej kierunku jedną z unoszących się szklanic. Skórzaną torbę-sakwę położyła obok nogi. Niewyraźny mamrot brzmiał podobnie do "nigdy się nie przyzwyczaję".
Eva zerknęła kątem oka na nieznajomą i zapytała po prostu:
— Też ciężki dzień? — machając nieokreślenie ręką na pokrywające tamtą grudki lukru. Nawet łokcie i gołe kolana miała pozdzierane.
Przekroczyła wczoraj i dziś chyba już wszystkie granice zdrowego rozsądku, ile więc może jej zaszkodzić jeszcze szklanka potencjalnie magicznej lemoniady melonowej i zagadnięcie do randomowej osoby, która ją zaciekawiła? Wzruszyła w duchu ramionami i sięgnęła po swoje naczynie. Kto nie był, fizycznie albo psychicznie, pozdzierany?
Potylica rudej stuknęła lekko w ścianę budynku za nimi, najdłuższe pukle obciętych na boba włosów przesypały za ramię, gdy ta wpatrzyła się w dach Zawiniętego Ogona, przycupniętego naprzeciwko. A raczej gdy gapiła się w jego kierunku, kontemplując przestrzeń własnych myśli. Może źle zrobiła, oddzielając się od Eliota? (Uciekając z baru, bo nie spełnił jej niemożliwych do spełnienia oczekiwań, jeśli mamy być precyzyjni.) Nie mogła przecież powiedzieć, że nie był pomocny. Oschły i niecierpliwy, owszem, ale czego spodziewać się po osobie, którą właśnie szantażujesz?
Zostawiła napój w spokoju i wpatrzyła się w swoje piegowate dłonie, długie palce pianistki, paznokcie ze świeżo nałożona, szkarłatną hybrydą, ślad perłowej blizny wypełzający po nadgarstku spod długiego rękawa koronkowej bluzki. Koniec końców złożyła je na podołku, nawet nie próbując dojść dlaczego nie potrafią nikogo uratować.
Spojrzenie udające żywe i zaciekawione przeniosła na towarzyszkę, której uroda rezonowała w oczach i myślach Evy dziwnych echem. Nie chodziło o to, że była wysoka czy ewidentnie zaliczała się do Marionetek. Cóż, nie była tu by przeprowadzać wywiady środowiskowe. Nie dziś.
Teraz spojrzała jedynie, by sprawdzić, czy nieznajoma skorzystała z poczęstunku, czy może i w tym świecie, jak wszędzie, obcy byli obcymi, z którymi nie należało się zadawać, ba! nawet otwierać ust na niezobowiązującą pogawędkę, bo nie wypada, nie chce się, albo się nie opłaca.
A jedak milczały sobie: zdruzgotana wewnętrznie Marionetkarka i obrana w ziemię Marionetka. Eva miała ostatnio (nie)szczęście do spotykania samych Marionetek. Ale cóż z tego, skoro nie mogła im pomóc.
Po dłuższej chwili uśmiechnęła się blado ostatni raz i ruszyła przed siebie, zostawiając obok towarzyszki dwie lewitujące szklanki - swoją pustą i jej pełną. W końcu nie powinno jej tu nawet być.


[zt]

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach