Zamek Himmelhof

Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Czw 11 Lut - 19:03
+18 – tekst zawiera pewną ilość słów powszechnie uznawanych za wulgarne


- W sumie racja. Nosiliby dumną nazwę „chór wujów” albo, by podkreślić grozę jaką mają budzić w sercach wrogów, „charczące wuje” – wyglądało na to, że mówi poważnie, ale kątem oka obserwował Iris, czy ta zrozumie o co właściwie mu chodzi.
Słysząc to co powiedziała o ostatniej zwrotce spojrzał na nią z ukosa
- Gówno prawda ... – powiedział Vyron ukrywając swoje słowa w symulowanym kaszlnięciu. Widać każdy miał własny przepis na sukces.
Impreza ewidentnie się rozkręcała.
Większość obecnych przy stole, a co najważniejsze, jeszcze przytomnych strzelców, słysząc słowa Iris, uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi i pokiwała głowami. Na szczere, zawadiackie mordy, za które większość z uśmiechających się mogłaby wylądować w lochach lub kopalniach na długie lata, wypłynęły równie zniewalające uśmiechy, które powodowały, że wątroba stawała sztorcem a obserwujący mocniej zaczynał przyciskać sakiewkę do ciała. Wyglądało na to, że panowie żołnierze nie wiedzieli w prawdzie co znaczy ten śpiewny „ahoj”, ale pradawna ludowa metoda poszukiwania podobieństw nie zawiodła i tym razem. Otóż zgodnie doszli do wniosku, że pani oficer właśnie wyzbyła się przesądów o wyższości stopni wojskowych, stwierdziła wszem i wobec, że miło ich poznać i że „a chuj [ze stopniami]” po czym przyjęła gościnę u prostych żołnierzy. Nic dodać nic ując tylko równa z niej babka.
- Pani Admirał wybaczy, my strzelcy konni nie bardzo rozumiemy morską gadkę, ale jeśli chodzi o to, czy można się tu, z nami po przyjacielsku napierdolić w trzy dupy, to jak najbardziej tak, można i szczerze do tego zachęcamy i zapraszamy! – powiedział jeden z żołnierzy któremu już świeciły się oczy
- Tu nikt nikomu nie czyni wstrętów, skądkolwiek i jakikolwiek by nie był. Tu jest miejsce dla wszystkich – powiedział, chudy strzelec w okularach wpadając w alkoholowe wzruszenie – Tu nikt nie jest małym, jebanym niewdzięcznikiem …
- Gepetto, kurwa, nie łam się bracie – zaryczał inny, otyły brodacz o czerwonym nosie, biorąc go w objęcia – Pinokio po prostu …
- Co po prostu, kurwa ?! Tak samo byś mówił Carlo, gdyby to Buratino cię porzucił?!
-  A nie zrobił tego?! Ja ostatni dobry płaszcz sprzedałem, kurwa, żeby mu podręcznik do szkoły kupić, a on go sprzedał i do cyrku poszedł … - grubas, zwany Carlo wtulił się w chudego Gepetta i zaszlochał
- A to chuj niewdzięczny! - ryknął Gepetto - Wiesz ty co Papa Carlo? Jebać obu niewdzięczników! Jebać Pinokia i Buratino, tych niewdzięczników!
- JEBAĆ ICH! NIEWDZIĘCZNIKÓW JEBANYCH!- wykrzyknęli niemal unisono siedzący przy stole jak i ci leżący pod nim, a pozostający jeszcze przytomnymi
Vyron spojrzał na Iris i wyszczerzył zęby w czymś, co było parodią nieco zakłopotanego uśmiechu. Najwyraźniej gdy nieco wypił, to stawał się bardziej otwarty na okazywanie emocji. To był pierwszy raz, gdy dziewczyna mogła zobaczyć go z odsłoniętymi zębami, a te były równe, drobne i nadzwyczaj białe. Zdecydowanie, gdyby nie nico dłuższe od innych zębów kły, „uśmiech” Viridiana mógłby być wizytówką wyjątkowo dobrego salonu stomatologiczno-ortodontycznego.
- Chodź, zjemy coś, bo pić na pusty żołądek to jak drapać tenebresa po jajach. Ani przyjemne, ani na zdrowie nie wychodzi.
Jedzenie było proste ale sycące. Ot, piwo, kasza, mięso i jeszcze więcej mięsa. Typowa żołnierska uczta, z gatunku tych, na których prosiak pieczony na ruszcie był standardowo z wierzchu spalony a w środku surowy. Z tą jednak różnicą, że tu prosiaka piekli profesjonaliści, dla których życie w polu było niemal normą. Tusza zwierza faktycznie kręciła się nad płomieniami, ale dbano o to, by te nie były zbyt wysokie, a obroty zbyt wolne. Ten który źle kręcił lub dopuszczał by płomienie rosły podsycane skapującym tłuszczem, dostawał odwołanie ze stanowiska oraz kuksańca albo i po mordzie jeśli się stawiał. Iris miała też możliwość dowiedzieć się, czym (poza techniką) różni się pieczenie nad żarem od pieczenia nad żywym ogniem, poznać tajniki szpikowania mięsa słoniną w taki sposób by to było soczyste oraz robić dobrą minę podczas słuchania porywającego wykładu na temat „dlaczego lepiej pozostawić mięso w szlachetnej solance z przyprawami na kilka dni albo i tydzień miast, jak jebane chamisko, wpierdalać je od razu nad dym albo co gorzej nad ogień”. Akurat zarówno Iris jak i Vyron skończyli jeść, gdy do sali wniesiono tarcze strzeleckie, a na tych szybko zawieszono wybielone czaszki jakichś rogatych zwierząt.
Ławy, które tylko by przeszkadzały, ustawiono pod ścianami robiąc długi i wąski tor strzelecki. Opojów i tych co posnęli przy stole też posadzono, ale pod drugą ścianą w swojego rodzaju alkierzu odgrodzonym od reszty pomieszczenia. Konstrukcja przypominała nieco wzniesiony w obórce wiejski chlewik. Jakby tego było mało ponad głowami śpiących wisiała wycięta i pomalowana tablica w konterfektem różowego prosiaczka i dopiskiem „Pod Pijaną Świnką”
- Kto nie dotrwał ten nie dotrwał, a kto dotrwał ten może powalczyć o nagrodę! - zawołał prowadzący strzelanie – Każdy ma trzy strzały. Kto z końca izby trafi w czaszkę wygrywa dukata. O dukata strzał! Między rogi!
Wyzwanie nie należało do łatwych, ale w końcu co ty by była za zabawa, gdyby takie było?
- Jak rozumiem Pani Admirał weźmie udział w imprezie? - zapytał prowadzący strzelanie
- Oczywiście, że weźmie, co ma nie wziąć? – powiedział  Vyron siląc się na odpowiednio plebejski akcent i jednocześnie wypychając Iris do przodu - Tyle, że ją z tego wzruszenia gościną zamurowało.
Jeśli na niego spojrzała, to on pomachał jej ręką po czym z miną niewiniątka zasiadł na ławie dopełniając sobie kubek gorzałką. Był cholernie ciekawy tego, jak Iris radzi sobie z taka nowinką jaką była broń ognista.
W zawodach wzięło udział kilku strzelców, ale o dziwo to Iris poszło najlepiej. Wprawdzie pierwszy strzał zabił pusty gąsior po gorzałce, a drugi zrobił dziurę w powale, ale za to trzeci, prawdopodobnie zupełnym przypadkiem trafił w byczą czaszkę. Vyron nie bardzo potrafił powiedzieć, czy strzelcy startujący z dziewczyną w zawodach specjalnie nie trafiali do celu, ale przyłapał jednego z nich na tym, że po wsypaniu prochu i włożeniu przybitki, kulę miast do lufy chował do kieszeni. No tak, stara tradycja. Każdy oficer na początku służby winien wygrać swojego szczęśliwego dukata. Taka monetę przymało się jako talizman a w ostateczności to z niej odlewało się kulę, której używało się wtedy, gdy wszystkie inne opcje zawiodły i nie było już nadziei na nic.
Vyron odruchowo dotknął swojej, ciągle była tam gdzie ją umieścił. Płaska, ciężka i solidna. Jeszcze nie zamieniła się w kulę, choć kilka razy mało brakowało.
Patrzył jak Iris otrzymuje z rąk prowadzącego strzelanie szklany kubek pełen wódki, na którego dnie spoczywała wielka złota moneta.
Ta moneta to było kolejny powód do dumy, albowiem nie dawniej niż kilka tygodni wcześniej, z rozkazu Vyrona, otwarto nową mennicę, w której bito monetę zwaną Kryształowym Dukatem albo Dukatem Wielkoksiążęcym.
- Pij do dna! Pij do dna! Pij do dna! - skandowali wszyscy łącznie z Vyronem
Gdy Iris opróżniła swoją szklankę, a moneta dotknęła ust, wszyscy wznieśli toast. Teraz już była jedną z nich. Teraz wszyscy byli rodziną.
- DO ŁAŹNI! NUŻE WSZYSCY! DO ŁAŹNI! - wydarł się jeden z żołnierzy najwyraźniej ośmielony spora ilością spożytego alkoholu, a reszta, rzuciwszy naraz okiem na Panią Admirał, teraz już całkowicie „swoją”, okrzyk ów podchwyciła. Tym to sposobem, niespełna dwa oddechy później, już wszyscy pozostali na nogach strzelcy wyrażali głośną i pilną chęć odwiedzenia tego przybytku zaspokajania żądz higienicznych
Viridian opróżnił kubek gorzałki i wstał z ławy, na której raczył przysiąść po przesunięciu stołów.
- No proszę, jakież umiłowanie czystości nagle się zrodziło. Moja horda abnegatów poczuła nagły zew czystości. Doprawdy niezwykłe. Jak tak, to do łaźni czerwonym żelazem trzeba was zaganiać, a tych bardziej opornych, dla zmiękczenia, najpierw za koniem krzynkę powłóczyć. A teraz taka odmiana?
- No bo Pani Admirał … ona już jedna z nas i …. pomyśleli tedy ….
- Że pójdzie z wami do łaźni? No tak, ona jedna i stu chłopa. Sytuacja iście jak z rycerskich romansów. Rycerze z Bajki i Księżniczka. Cóż, jeśli wyrazi na to zgodę to nie widzę problemu, ale ... – powiedział przeczesując dłonią włosy i odrzucając je do tyłu. Odwrócił głowę i przez chwilę przyglądał się Iris. W jego oczach migotała dziwna, nieco psotna iskierka - ... by tradycji i rycerskości stało się zadość, wystąpię w roli obrońcy, albo jak kto woli strażnika księżniczki. Chętnych zapraszam na plac.
Powiedziawszy to, nalał sobie jeszcze jeden kubek gorzałki i wychyliwszy go na jednym oddechu, wyszedł z koszar w noc.
W tej samej chwili spod powały sfrunął „dobry duch Himmelhofu” i „samozwańczy arbiter elegantiarum”
- Kurwa, ale mam wyczucie czasu! Dawajcie chłopaki! Na plac! Nie pozwólmy na siebie czekać! – zawołał radośnie, zataczając koła nad głowami zebranych i finalnie siadając na ramieniu Iris - Chodź szybko. Coś mi się zdaje, że będzie na co popatrzeć.
Gdy wyszli na plac, Viridian już na nim stał, a w jego pozie było coś takiego, co sprawiło, że większość przed przed chwilą gotowych walczyć by zyskać prawo zaproszenia Iris do koedukacyjnej łaźni, teraz straciła animusz.
- Możecie korzystać z czego tylko chcecie. Ten, kto mnie pokona i przekroczy wytyczoną linię, będzie mógł zaprosić Panią Admirał do łaźni. Dajcie z siebie wszystko ... bo warto. – powiedziawszy to odwrócił się, przeszedł kilka kroków i nakreślił na ziemi linię. Sposób w jaki się poruszał przywodził na myśl wielkiego kota. Szedł z palców, nogi ustawiał niemal w jednej linii, wydawał się być rozluźniony i niemal pewnym było, że owych kilka kubków gorzałki nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. No, może tylko zaczął być bardziej sobą.
- Ciekawy czy będzie jakiś odważny – wyszeptał Iris na ucho Kazik - Nie żebyś nie była zajebiście seksowna, ale z Szefem ...
- Nam pola nie dostoisz! - zawołał wyskakując z tłumu ubrany na czarno mężczyzna z krótko przyciętą brodą i zawadiacko zakręconymi wąsami
- Czyżby cały Czarny Poczet chciał się sprawdzić? Dobrze. Zapraszam zatem.
Faktycznie, za wąsaczem na plac wystąpiło jeszcze jedenastu mężczyzn wyglądających na tęgich zabijaków. Dwunastu uzbrojonych rębajłów przeciwko jednemu, nieuzbrojonemu arystokracie. Taka dysproporcja sił musiała działać na wyobraźnię, a mimo to Vyron podszedł do jednej ze stojących na boku beczek i wyjął z niej kilka kijów używanych zwyczajowo do ćwiczeń. Ujął jeden z nich w lewą dłoń i zakręcił nim młyńca. Ruch ręki i nadgarstka był tak szybki, że kij zdawałoby się zniknął na kilka chwil zamieniając się w upiornie wyjący i tnący powietrze wir.
To, co nastąpiło potem, sprawiło, że z cicha szemrzący, zebrany na placu tłumek, nagle zamilkł. Z rozgrzewającego nadgarstek arystokraty zaczęły wychodzić jego kopie.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
Czwarty.
Piąty.
Szósty.
Vyron przestał rozgrzewać nadgarstek i wręczył kije swoim sobowtórom stojącym karnie w szeregu. Wszyscy oni stali bez ruchu wydając się być jedynie czymś na kształt lustrzanych odbić, ale już po chwili, gdy ich twórca przeszedł na tyły i stanął tam założywszy ręce na piersi, zaczęli się rozgrzewać. Każdy z osobna.
- Fajne, co nie? Wyobraź sobie, że każdy z nich potrafi mówić i działać niezależnie od innych, a to czego się dowiedzą lub nauczą, wie i umie też Szef. – wyszeptał Kazik do ucha Iris
- Myślisz, że iluzją zamydlisz nam oczy? - zaśmiał się jeden z mężczyzn i machnął swoją szablą w stronę stojącej przed nim kopii.
- Kto powiedział, że jestem iluzją? – powiedział atakowany Viridian składając się do zasłony i wyprowadzając błyskawiczną kontrę. Szabla została odbita, a kij z trzaskiem uderzył atakującego w bok, nad biodrem. Cięcie ojcowskie. Najbardziej podstawowe i ośmieszające z możliwych cięć. Uderzony zwalił się na kolana jęcząc cicho i w takiej pozie już pozostał.
Nie minęła chwila, a reszta Viridianów ruszyła do walki. Nawet w przewadze dwóch na jednego, żołnierze nie byli w stanie nawet drasnąć przeciwnika
- Popiszcie się czymś do cholery bo czuję się jakbym bił ślepe sieroty – powiedziała jedna z kopii parując pchnięcie i schodząc z drogi cięciu po czym wymierzając cios kijem w tyłek atakującego
- Fakt, ciency jesteście jak dupa węża – zakpiła druga kopia, blokując ramię jednego z atakujących i kilkoma uderzeniami kija pozbawiając go oręża oraz przytomności
- A może jesteście zbyt nieśmiali by atakować twarzą w twarz? – powiedziała trzecia kopia odwracając się plecami - ułatwię wam to.
Walczący z kopią członek Czarnego Pocztu dał się podpuścić i iście wilczym skokiem zaatakował plecy przeciwnika. Zbyt wolno. Kopia Viridiana odwróciła się błyskawicznie i uderzyła najpierw w ręce trzymające broń a następnie w głowę. Kolejny padł bez przytomności.
Widać było, że żołnierze dwoją się i troją, ale nie są w stanie sprostać przeciwnikom gdy ci przestali się tylko bronić i zaczęli wyprowadzać okazyjnie jakieś ataki.
Strzelcy konni ewidentnie świetnie się bawili oglądając przedstawienie, fundowane im przez ich dowódce. Vyron może nie był wyjątkowo silny fizycznie, ale za to szybkością górował chyba nad wszystkimi.
- Kończcie to. Inni pewnie też chcą się ze mną zmierzyć. – powiedział prawdziwy Vyron pozostający ciągle z tyłu, tuż przed narysowaną linią.
Kopie nie odpowiedziały, ale ich pozycja bojowa uległa nagłej zmianie. Widać było, że teraz to łowcy stali się ofiarami.
Posłanie na piasek pozostałych przytomnych i walczących zajęło Vyronom około jednej modlitwy, czyli 20 sekund. Gdy tylko padł ostatni z Czarnego Pocztu, kopie rozeszły się po placu, zasalutowały żołnierzom, a następnie swemu pierwowzorowi i rozsypały się w proszek.
- Ależ dostali wpierdol, co?   – zapiszczał zachwycony Kazik - W sumie to nie było nic ciekawego. Wiesz, czasem widzę jak Szef trenuje sam ze sobą. Wtedy dopiero jest ciekawie!
Powiedział po czym wtulił się miękkim, ciepłym, futrzanym ciałkiem w szyję Iris.
Jeśli Iris w tej chwili patrzyła na Vyrona, mogła dostrzec, że ukradkiem przetarł on czoło ręką a jego oddech, po rozsypaniu się kopii, nieznacznie przyspieszył. Wyglądało na to, że dzieląc się na sześć, nie tylko szybciej się uczy i ale też szybciej traci siły.  
W tym czasie z pola walki zniesiono ostatniego nieprzytomnego uczestnika walki, a z tłumu wystąpił olbrzym imieniem Lars, z którego nie tak dawno naśmiewał się Kazik. Mężczyzna podszedł do Pani Admirał i padł przed nią na kolano  
- Pani Admirał! Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to ja jako drugi będę się starał o zaszczyt zaproszenia Pani – powiedział patrząc dziewczynie w oczy. Gdy ich spojrzenia spotkały się,
bez trudu można było dojrzeć zmianę, która w nim zaszła. To już nie były oczy dobrotliwego, nieco nieporadnego kolosa. Teraz było w nich coś zwierzęcego i dzikiego. Coś, co sprawiło że nawet Kazik, mający jak zwykle najwięcej do powiedzenia, wolał milczeć. Olbrzym skłonił głowę, przy czym dało się dostrzec kontury spiłowanych rogów,  a następnie wstał i ruszył w kierunku pola. Lars, zwany Żelaznym Niedźwiedziem również był Upiornym Arystokratą.
- No dalej! Wychodź na plac !
- Stoję na nim ... – odpowiedział Vyron znudzonym głosem, ale o ile do tej pory Viridian wydawał się lekceważyć przeciwników, o tyle teraz wyprostował się i patrzył wprost na Larsa.
- Zatem niech wygra lepszy
- Taki mam zamiar, Lars.
Lars ryknął i ruszył biegiem w stronę Vyrona. Gdy znalazł się miej więcej w połowie drogi opadł na kolano i sunąc przed siebie siłą rozpędu, dotknął ręką ziemi. Przez chwilę nic się nie działo po czym z ziemi, tuż przed Vyronem zaczęły wyrastać ostre, długie kolce. Gdyby nie nagły zryw, fikołek do tyłu i w porę wzniesiona kryształowa zapora, skończyły na końcu jednej z tych ziemnych lanc. Widać było, że Lars przyłożył się do treningu swoich umiejętności bojowych.
Tym razem to Vyron zaatakował. Kryształowe włócznie pomknęły w kierunku celu, ale Lars również wzniósł przed sobą mur. Problemem było to, że zza tego muru nie był w stanie obserwować tego co robi przeciwnik. Viridian korzystając z tego, rzucił przed osłonę większy kawałek kryształu, a gdy Lars już dojrzał, sypnął pyłem w powietrze. Lars zadziałał tak jak Vyron przewidział  i to go zgubiło. Widząc wyrzucaną w górę garść kryształu wytworzył nad swoją głową zadaszenie, będąc pewnym ataku z góry. Nic bardziej mylnego. Większy kawałek kryształu, uprzednio leżący przed ziemnym murem Larsa, teraz pomknął do celu powalając olbrzyma na ziemię.
Żołnierze zawyli radośnie, ale radośc była przedwczesna. Może i normalnego żołnierza taki kawałek kryształu pozbawiłby przytomności i woli walki, ale nie Larsa.
Olbrzym podniósł się błyskawicznie i ruszył do kolejnej szarży. Tym razem jednak nie uderzył ręką w ziemie, a wyskoczył w powietrze. Przemiana zaszła błyskawicznie. Ciało olbrzyma stało się jeszcze większe i porosło gęstym, czarnym futrem. Twarz zamieniła się w pełen ostrych kłów pysk, a głowa w niedźwiedź łeb. Bestia, gdy wylądowała już na ziemi, jeszcze przyspieszyła. Vyron machnął ręką tworząc przed sobą kryształowy mur i odskakując w bok. Miał rację. Mur nie powstrzymał szarżującej bestii i rozsypał się na kawałki w chwili, gdy ta weń uderzyła. Lars pod postacią olbrzymiego niedźwiedzia był piekielnie szybki. Tuż po przebiciu muru zwinął pod siebie jedną łapę robiąc tym samym nagły zwrot w kierunku przeciwnika i łapiąc go w paszczę. Kryształy na ozdobach noszonych przez Vyrona zabłysły zielonym światłem w chwili gdy szczęki bestii zaczęły się zaciskać. Ciało Viridiana całe obrosło kryształem, który stworzył naturalną zbroję. Choć gigantyczny niedźwiedź trzymał przeciwnika w pysku i szarpał nim na boki, nie był w stanie przebić się przez twardą kryształową zbroję. Rozwścieczona niepowodzeniem Bestia machnęła łbem w bok otwierając jednocześnie paszczę. Vyron wyleciał w powietrze i przeleciawszy około dziesięciu metrów uderzył o ziemię. W uszach mu dzwoniło, ale nie mógł sobie pozwolić na przegraną. Nawet jeśli byłaby ona moralnie wskazana. Bestia nie atakowała. Stała i dyszała ciężko, a to znaczyło, że teraz miał szansę.
- Teraz ja pokażę ci swoją moc. – powiedział Vyron podnosząc się z ziemi.
Okrywająca jego ciało kryształowa powłoka zaczęła się zmieniać i częściowo odpadać. Chwilę później jego ciało okrywała zielona zbroja wyglądająca znacznie finezyjniej. Upiorny wolnym krokiem ruszył w stronę dyszącej bestii. Gdy tak szedł, z jego pleców wyrosły ogromne białe skrzydła a on sam uniósł się na nich w powietrze.
Zawisł w powietrzu i spojrzał na swoich ludzi. Może był próżny, ale wiedział, że widoku skrzydlatego Upiornego Arystokraty nie zapomną oni do końca życia.
- Czas kończyć tę zabawę Lars – powiedziała spersonifikowana potęga i moc w osobie Vyrona rozkładając szeroko dłonie.
Kryształy, do tej pory rozsiane niemal po całej arenie zaczęły zbierać się w jednym miejscu i formować wielką sylwetką zębatej bestii. Lars zaryczał i ruszył do ataku ale przed nim, niczym rzędy pik przed szarżującą konnicą zaczęły wyrastać długie kryształy. W tym samym czasie formowanie się kryształu dobiegło końca.
Przed Larsem stała teraz kryształowa, przypominająca smoka bestia, a na jej głowie, niczym Najwyższy Bóg stał skrzydlaty Viridian. Kryształowy pseudosmok uniósł się na łapach i odwrócił łeb w stronę niedźwiedzia. Uchylona paszcza pełna ostrych jak noże kryształów kłapnęła ostrzegawczo. Obie bestie przez chwilę patrzyły na siebie, po czym niedźwiedź opuścił łeb i zaczął zamieniać się w człowieka.
- Poddaję się – powiedział Lars unosząc rękę w geście poddania
- Przyjmuję kapitulację
Kryształowa bestia i kryształowa zbroja rozsypały się w proch, a Vyron zleciał na ziemię, na której zniknęły też jego skrzydła. Podszedł do klęczącego na ziemi olbrzyma i wyciągnął doń rękę.
- Dzielnie walczyłeś Larsie de Pherkad, synu Bery. Zdecydowanie wzrosłeś w siłę od naszego ostatniego starcia. To zaszczyt mieć w szeregach kogoś takiego jak ty.
Olbrzym odwzajemnił uścisk dłoni i wstał uśmiechając się
- Ale linii nie przekroczyłem …
- Ano nie przekroczyłeś
Olbrzym pokiwał głową i poszedł do Irsi
- Pani Admirał, przepraszam. Starałem się, ale nie podołałem. Jeśli Pani pozwoli to następnym razem już nie przyniosę Pani wstydu.
- I chuj że nie podołałeś! Byłeś tak zajebisty, że puszczę ci w niepamięć tę kobyłę i gadanie wierszem. Prawda Iris, że był zajebisty? Kurwa, nie wiedziałem, że umiesz się tak zmieniać! Nie myślałeś przypadkiem by zostać niedźwiedziem na stałe? Wiesz, laski lecą na bujne futerko, a razem zrobilibyśmy furorę. Ja bym jebał na potęgę a ty byś straszył rogaczy i rozsierdzonych ojców, co ty na to?
Lars popatrzył na kapeluterka po czym wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Może później to przemyśle skrzydlata myszko
- Skrzydlata myszko?! Czekaj, coś mi się przypomina ... jakiś koń. Nie wiesz przypadkiem o co chodzi?
Lars uśmiechnął się i pogroziwszy palcem Kazikowi ruszył do koszar. Chyba już był po części niedźwiedziem bo jedynym jego marzeniem było zapaść w sen.
Viridian tymczasem wrócił na poprzednią pozycję i przyglądał się swoim ludziom ze spokojem. Wątpił, by po tym pokazie mocy którykolwiek z nich spróbowałby rzucić mu wyzwanie.
Mylił się.
Na plac wystąpił kolejny przeciwnik. Ten, dla odmiany odziany w oficerski uniform, był szczupły i dość niski. Spomiędzy zaczesanych do tyłu włosów wystawały małe, niespiłoane rogi koloru ciemnoczerwonego.
- Nigdy wcześniej tego gościa nie widziałem ... – powiedział Kazik, przechodząc na szczyt obręczy barkowej dziewczyny. Maleńkie ciałko było napięte do granic możliwości jakby czegoś wyczekiwał. Kapeluterek przypominał teraz wyżła lub pointera wskazującego przyczajonego w krzakach ptaka.
Tymczasem nowy chętny do zaproszenia Pani Admirał do łaźni wyjął zza pasa dwa sztylety kształtem przypominające kły drapieżnika i zasalutował Arystokracie. Viridian przez chwilę wpatrywał się w mężczyznę, po czym odwrócił się plecami by uzbroić się w kij i zamarł bez ruchu.
Napastnik jakby na to czekał, w jednej chwili rzucił się do ataku. W tym samym momencie, z barku Iris wybił się Kazik, który niczym piszcząca, kudłata strzała pomknął w kierunku napastnika.
Futrzana kulka dognała cel niemal w ostatniej chwili.
Rozpędzone ciałko uderzyło napastnika w szyję na kilka kroków przed celem, który sobie obrał, a który dalej zdawał się pozostawać w bezruchu. Uzbrojony w sztylety mężczyzna zmylił krok, potknął się i przeturlał po ziemi. Kazik, nadrabiając niewielkie rozmiary szybkością i agresją, ostrymi jak żyletki kłami ciął jego ciało, starając się rozerwać tętnicę szyjną. Zaatakowany wrzasnął wściekle, wypuścił jeden ze sztyletów i wolną ręką sięgnął do szyi by zerwać z siebie walczącego wściekle kapeluterka. Skórzana rękawica zacisnęła się na kudłatym ciałku. Przerażający, pełen bólu pisk przeciął powietrze w chwili, gdy mężczyzna zmiażdżył stworzenie i rzucił je przed siebie.
Kazik, cały pokryty krwią przetoczył się po pisaku areny i zamarł bez ruchu.
Jeśli Iris do niego podbiegła odwrócił łebek w jej stronę, jeśli nie, to po chwili zaczął pełznąć w jej stronę.
- Połamał mnie … bardzo boli ...   – zapiszczał żałośnie, starając się czołgać po piasku zmieszanym z zielnym kryształem w stronę stóp Iris, ciągnąc za sobą skrzydło  i jedna z tylnych łapek. Mały pyszczek, umazany krwią przeciwnika, szybko wypełniła jego własna krew i malec zamarł bez ruchu oddychając ciężko i chrapliwie. Widać było, że kona. Walczył o każdy oddech a czarne koraliki ślepi wydawały się być mokre od łez - Wybacz Szefie. Zrobiłem co mogłem, ale byłem za słaby. Byłem za słaby, ale nie zostawiłem przyjaciela w potrzebie. Byłem dobrym przyjacielem, prawda?
Zadawszy ostatnie pytanie, w rozpaczliwej walce o oddech otworzył pyszczek, z którego wylała się strużka krwi, zamknął oczy i zapiszczał żałośnie. Nim ktokolwiek zdołał poń sięgnąć, puchate ciałko otoczył kryształ. Vespertilio Desmont Fledertier van der Flaggermus – Denevérek von Barlang, zwany przez najbliższych po prostu Kazikiem, otoczony został zieloną, lśniącą kryształową trumną. Trumną, godną prawdziwego rycerza.
W tym samym czasie, gdy rozbrzmiał pisk bólu kapeluterka, Viridian w końcu się poruszył. Całe ciało paliło go, a napięte przed chwilą do granic mięśnie zdawały się odmawiać posłuszeństwa. Widział, jak bezwładne, strzaskane ciało jego podopiecznego leci w stronę Iris i toczy się po pisaku areny. Miał ochotę zignorować zagrożenie i rzucić się na pomoc podopiecznemu. W końcu gdyby nie Kazik byłoby po nim.
Kątem oka dostrzegł oddalonego o niespełna dwa metry napastnika zbierającego się do skoku.
- Zatrzymaj się ...  - powiedział używając mocy i jednocześnie zmuszając  własne ciało do przełamania oporu stawianego przez obolałe mięśnie. Wyciągnął rękę w stronę kapeluterka i zacisnął ją w pięść. Posłuszny jego woli kryształ otoczył i zapieczętował połamane ciałko dzielnego stworzenia.
Miał nadzieję ze tym razem zdarzył na czas.
Odwrócił się w stronę czerwonorogiego mężczyzny, a jego zielone oczy były zimne jak lód. Nienawiść, żal i wściekłość buzowały w nim niczym ukrop w kotle. Chciał by ten cierpiał. Wiedział, że zaraz zada mu ból, który i tak będzie niewspółmiernie mały do tego, który wywołała strata Kazika.
- Weź garść kryształowego pyłu i połknij go. – słowa Vyrona, choć ociekały nienawiścią i jadem, to zabrzmiały władczo. To już nie był rozbawiony „młodzian” czy żartujący ze swoim kompanami żołdak. Teraz był Panem, którego majestat był niemal nieopisywalny.
Napastnik niczym bezwolna marionetka wykonał co mu kazano, po czym jego usta poruszyły się kilkukrotnie, ale nie padł z nich żaden dźwięk.
- Nie jesteś jednym z moich ludzi, choć masz na grzbicie mundur mojego oficera. – wysyczał Vyron zaciskając pięść
- Ja …
- Milcz. Nie chcę słuchać twojego głosu. To czego pragnę, to słyszeć twój krzyk i widzieć jak cierpisz.
Vyron powoli rozprostowywał palce zaciśniętej do tej pory pięści. Nieludzki wrzask po raz kolejny przeciął powietrze.
- Patrz mi w oczy! – ryknął gniewnie - Patrz mi w oczy albo zmuszę cię do tego!
Kryształy zaczęły powoli przebijać się przez skórę na zewnątrz, wyginając ciało w nienaturalne pozy.  Kości pękały, zrywały się ścięgna i mięśnie, a ze stawów wychodziły kryształowe igły.  Spomiędzy nóg wyjącego żałośnie mężczyzny wyłonił się kryształ, który wrósł w ziemię i powoli zaczął unosić ofiarę ku górze. Skowycząc i jęcząc, ofiara stawała się częścią kryształowego drzewa wyrastającego z wnętrza jej ciała.
Widok był tak makabryczny, że część żołnierzy odwróciła głowy lub zamknęła oczy.
Nawet ci zaprawieni w bojach i przywykli do widoku cierpienia mężczyźni nie chcieli patrzeć na ten festiwal mąk i okrucieństwa, któremu zdawało się nie być końca.
Wszyscy wiedzieli, że w normalnym wypadku, ceniący żołnierską odwagę i śmiałość Viridan dałby zamachowcowi szybką i bezbolesną śmierć, ale to nie był normalny wypadek. Ci, którzy znali Kryształowego Księcia dość długo wiedzieli, że na takie okrucieństwo trzeba sobie zasłużyć np. zabijając kogoś bliskiego jego sercu. O tak, za jednego ze „swoich” ludzi Kryształowy Książę gotów był utopić we krwi całe wioski, miasta a nawet krainy. Krzywdząc małego kapeluterka, ofiara podpisała na siebie wyrok, który będzie trwał do chwili, aż zgasną świecące wiecznie gwiazdy.
W chwili, gdy z oczodołów mężczyzny wyrosły gałęzie, Vyron odwrócił głowę. Nie mógł już dłużej patrzeć ofierze w oczy i napawać się jej bólem.
- Sabrek! – wykrzyknął Vyron i nim ktokolwiek zdołał mrugnąć okiem, koło niego pojawił się wyjątkowo blady mężczyzna z blizna na twarzy. Część żołnierzy drgnęła zaniepokojona. Pojawienie się Mistrza Wywiadu w okolicy zazwyczaj sprawiało, że mimowolnie zaczynało się robić bardzo dokładny rachunek sumienia.
- Na rozkaz, mój Panie – powiedział padając na kolano i skłaniając głowę
Sabrek traktował Viridiana nie tylko jak swojego pana, ale też do pewnego stopnia jak „ojca”. Otóż Vyron, będąc jeszcze podlotkiem, znalazł go na pogorzelisku w Szkarłatnej Otchłani. Wiedząc, że dzieciak pozostawiony bez opieki niechybnie umrze, zabrał malca ze sobą. W ten sposób miał w Sabreku najpierw giermka, potem kompana, a gdy ten dorósł, uczynił go Mistrzem Wywiadu. W ten sposób Szklany Człowiek, Sabrek de Unukalhai, stał się jedną z ważniejszych postaci na dworze Upiornego Arystokraty.
- Gdy już dostatecznie się pomęczy, zabierzesz to ścierwo i razem z Sorrento wyciągniecie od niego wszystkie informacje. Gdy skończycie daj znać, utrwalę go sobie. Niech cierpi do końca świata.
- Jak ssssobie życzysz mój Panie – powiedział przeciągając literę „s”,  spojrzał na swój cel po czym niespiesznie podszedł i usiadł na gołej ziemi jakieś dwa metry przed nim, jakby sycąc oczy makabrycznym widokiem. W sposobie jaki patrzył na cierpienie rozdzieranej przez drzewo istoty było coś gadziego i przerażającego.
Przełamując opór ciała Vyron jako pierwszy przekroczył wyrysowaną przez siebie linię, po czym zawrócił i ruszył w stronę Iris. Ukucnął i podniósł z ziemi kryształ, w którym zatopiony był Kazik. Przez chwilę trzymał go w trzęsących się dłoniach po czym przycisnął go do piersi i spojrzał ja Iris
- Chodź ze mną. Idziemy do Bery. Nie musimy się spieszyć. Dla niego czas się zatrzymał, a kryształ jest ciepły. To znaczy, że zdążyłem na czas. –  na twarzy Vyrona, po raz pierwszy od dawien dawna pojawił się szczery, ciepły i pełen ulgi uśmiech. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą pastwił się nad inną istotą i napawał zadawanym jej osobiście bólem, teraz trzymał w dłoniach i przyciskał do piersi kryształ z inną.
Starał się iść sprawnie, ale zesztywniałe mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Kątem oka spoglądał na Iris. Zastanawiał się ile stracił w jej ozach i jak bardzo jego okrucieństwo wpłynęło na jego wizerunek.
- Gdyby nie Kazik to ... byłoby po mnie. Nie przewidziałem ataku tego typu. Prawdę mówiąc myślałem, że to niemożliwe, by u nas, wystąpiło takie zjawisko jak to. Widzisz, gdy byłem kiedyś w Świecie Ludzi, Dziadek pokazał mi coś podobnego. Nazywało się to elektrycznością statyczną i powstawało w wyniku tarcia . Tam, sztukę tę opanowała ryba zwana sumem iakimśtam. Nie pamiętam gdzie dokładnie żyła ta istota, ale pamiętam, że było tam sucho i gorąco. Ryba ta polowała na mniejsze ryby właśnie za pomocą wyładowania zgromadzonej energii. Takie wyładowanie powodowało dotkliwy ból, porażenie i zesztywnienie mięśni. Nie można było się ruszyć choć bardzo się chciało. Mówiąc krótko, ten napastnik sparaliżował mnie.
Szli w kierunku lazaretu i po raz pierwszy w życiu Vyron z przerażeniem pomyślał o czekających ich schodach. Czy tak samo zapatrywał się na to Marszałek jego dworu?
- Wiesz co, darujemy sobie schody i pojedziemy dźwigiem..

Powrót do góry Go down





Iris
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Iris
Wiek :
Wizualnie 25 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
175/70
Znaki szczególne :
Zmieniające kolor włosy i oczy.
Pod ręką :
Zwój papieru, pędzel i czarny tusz. Sakiewka z pieniędzmi. Broń.
Broń :
Bat.
Zawód :
Admirał Floty Wielkiego Księcia Larazirona
Stan zdrowia :
Zdrowa.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t133-iris-arcus https://spectrofobia.forumpolish.com/t1087-iris
IrisPonury Komediant
Re: Zamek Himmelhof
Czw 11 Lut - 21:00
Z każdą kolejną chwilą Iris czuła się pewniej w towarzystwie mężczyzn. Początkowo nieśmiała, zaczęła uśmiechać się coraz szerzej i chociaż niewiele mówiła, jej oczy błyszczały coraz bardziej. Strzelcy polewali hojnie, kobieta nie musiała się martwić tym, że zaschnie jej w gardle. Co prawda odrobinę niepokoiło ją tempo polewania, jednak nie zamierzała narzekać. Modliła się tylko by nie skończyć pod stołem. Nie ufała zgromadzonym w jednym miejscu żołnierzom na tyle, by pozwolić sobie na pijacki sen w ich obecności.
Książę Laraziron zdawał się być zrelaksowany. Stał się o wiele bardziej przystępny i, co tu dużo gadać, sympatyczniejszy! Dużo się uśmiechał, mówił podniesionym tonem i brał czynny udział w rozmowach. Taka wersja Viridiana zdecydowanie bardziej jej się podobała, jednak niesamowicie kłóciła się z tym, co Baśniopisarka usłyszała na mieście. Nie był okrutnikiem. Okazał jej serce, zaprowadził do swoich, śmiał się jak oni, pił jak oni. Był z nimi, mimo specyficznego zapaszku, niezależnie od statusu zgromadzonych.
Patrzyła na niego z podziwem w oczach. To on spowodował, że poczuła iskrę dawnej siebie, tej Iris sprzed lat. Śmiałej, roześmianej dziewczyny, która marzyła o zwiedzaniu świata, odkrywaniu jego cudowności i poszerzaniu horyzontów. Pragnęła zostać podróżniczką, odkrywcą nieznanych dotąd krain, lecz życie zweryfikowało jej plany gdy poznała Christophera. To dla niego... straciła ducha. Wielka miłość, która ich połączyła, była w istocie więzieniem. Baśniopisarka nie była sobą i zrozumiała to dopiero teraz, gdy doświadczyła ogromnej straty a życie podcięło jej nie tylko skrzydła, ale i nogi.
Twarz Upiornego Arystokraty wyglądała teraz zupełnie inaczej. Z uśmiechem na niej wyglądał nie tylko młodziej i sympatyczniej. On był po prostu piękny. Widziała to w delikatnych rysach jego lica, w krzywiznach policzków i podbródka, w łagodnym łuku nosa. Widziała w jego ustach, śnieżnobiałych zębach, ładnych brwiach. Widziała w zielonych, hipnotyzujących oczach. Teraz widziała w nich ogień, jakiego długo w sobie nie mogła odnaleźć. Zazdrościła mu go, jednak wiedziała, że jeśli dostatecznie długo będzie grzać się w jego blasku, to być może jakaś pojedyncza iskra rozpali i jej ogień?
Była przygotowana na oglądanie zawodów, jednak Vyron przygotował inny scenariusz. Popchnięta w stronę strzelców, spojrzała na nich i przełknęła ślinę, niepewna tego co miało nadejść. Pokazali jej broń, której wcześniej nie znała, objaśnili kilka rzeczy a ona kiwała głową, i tak nie rozumiejąc o co chodzi. Gdy pokazali co trzeba nacisnąć, przytaknęła z zaciętą miną i determinacją w oczach. Chciała im zaimponować.
I udało się! Sama nie wiedziała jak do tego doszło, ale strzelała naprawdę dobrze! A może po prostu inni byli tak beznadziejni? Ośmielona wygraną, chichotała ze szczęścia, oglądając się na wszystkie strony, zaglądając we wszystkie oczy. Widziała w nich tyle ciepła... Pławiła się w ich blasku, spijała pozytywne emocje. O tak, kiedyś uwielbiała być w centrum uwagi. Dlaczego to się zmieniło? Czuła, że właśnie tu jest jej miejsce, bo nawet jeśli pozwolili jej wygrać, zachowywali się tak, jakby była z nimi od zawsze. Jakby była częścią ich rodziny od niepamiętnych czasów.
Piła, a jakże! Kolejne szklanki wódki wlewała w siebie, nie licząc ile już opróżniła. Czuła, że jest pijana ale wcale jej to nie przeszkadzało. Alkohol sprawił, że zapomniała o troskach, zapomniała kim była jeszcze kilka dni temu. A wszystkie otaczające ją mordy strzelców były takie ładne, takie miłe i dobreee!
Zachłysnęła się trunkiem gdy padła propozycja pójścia do łaźni i rozkaszlała na dobre, gdy reszta ochoczo podchwyciła temat. Nagle jej pewność siebie gdzieś uleciała, skurczyła się do rozmiarów orzeszka ziemnego a sama Baśniopisarka wycofała się z miną wyrażającą strach. Odszukała w tłumie Viridiana, a jako że przy nim czuła się najbezpieczniej, błagalnym spojrzeniem wymusiła pomoc.
Odetchnęła cicho, kiedy stanął w jej obronie. Zrobił to jednak w niecodzienny sposób. Jego spojrzenie było inne, było w nim więcej dzikości niż dotychczas. Iris spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok, zawstydzona tym, co poczuła w środku. Tym, czego nie powinna czuć. Przeklęty alkohol.
Lądujący na jej ramieniu Kazik sprawił, że ponownie nabrała odwagi. Gdy tylko poczuła małą kuleczkę sadowiącą się przy szyi, uniosła dłoń i dotknęła jego puchatego brzuszka, tarmosząc lekko sierść zwierzaka. Lubiła go, mimo iż był straszliwie wulgarny i momentami nieznośny. A może właśnie dlatego?
Pokaz jaki zgotowali Vyron i żołnierze był niesamowity. Iris musiała bardzo pilnować, żeby nie zgubić szczęki, bo w tym stanie i o tej porze z pewnością by jej nie odnalazła. Wpatrywała się w walczących jak zaczarowana, przeskakując spojrzeniem tęczowych oczu z jednego walczącego, na drugiego. Viridian robił na niej największe wrażenie, ale o to akurat nie było trudno.
Kazik w roli komentatora sprawił się naprawdę dobrze. Kobieta co chwilę miziała go po futerku, doceniając jego obecność. Maluch brykał po jej ramionach z wprawą, obserwując ślepkami sceny. Dodawał temu wszystkiemu pewien element swobody, bo gdyby nie on, Baśniopisarka mogłaby w niektórych momentach pomyśleć, że nie ogląda zawodów lecz prawdziwą bitwę.
Była zaskoczona tym, że Vyron potrafił wytworzyć kopie samego siebie. Z każdą chwilą walki, Kryształowy Książę stawał się coraz ciekawszą personą. A jeśli by złożyć w całość jego zachowanie w różnych sytuacjach, obraz Larazirona był naprawdę skomplikowany. Iris widziała w nim istotę, której zapewne jeszcze nikt nie zdołał oswoić. Był nieprzewidywalny. W jednej chwili emanował dostojeństwem, w drugiej jego twarz wykrzywiała odraza, w trzeciej pił i śmiał się z żołnierzami, by w czwartej spuszczać im łomot w ramach przyjacielskiego sparingu.
Jedna rzeczy przykuła jej uwagę. Po walce z wykorzystaniem kopii Viridian zmienił ułożenie ciała. Jego klatka piersiowa unosiła się nieco szybciej niż przed użyciem mocy. W zasadzie zmęczenie magią było naturalne u każdej istoty zamieszkującej ten świat, jednak Iris postanowiła zanotować w pamięci kolejny ciekawy fakt o swoim dobrodzieju. Kto wie kiedy ta wiedza może jej się przydać? Być może kiedyś będzie musiała czytać z ruchu jego ciała, by dowiedzieć się w jakim stanie znalazł się Książę?
Pojawienie się Larsa i jego pad na kolano oraz wygłoszone słowa sprawiły, że ponownie spaliła raka. Była jednak już tak pijana, że prawdopodobnie nikt i tak nie zauważył zmiany koloru jej twarzy. Ona sama jakby mniej przejmowała się tym, jak w danej chwili wygląda.
Oglądała pokaz z zapartym tchem. Nie sądziła, że olbrzym posiada tak ciekawe moce i umiejętności. Viridian znowu pokazał klasę, chociaż chyba lepszym określeniem byłby "majestat". Kobieta gapiła się w niego jak w obrazek, gdy stał na łbie wielkiego, kryształowego potwora. Skrzydła na plecach były widokiem niecodziennym i kobieta postanowiła później zapytać skąd się wzięły.
Kryształ formował się pod jego spojrzeniem, przyjmował najróżniejsze kształty. Laraziron, Książę Kryształów, posiadał iście potworną moc. Baśniopisarka nie mogła się nadziwić jego możliwościom, chociaż była pewna, że nie poznała jeszcze jego granic. Zachwyt mieszał się z pokorą w jej oczach, gdy patrzyła na niego jak na bóstwo.
Gdy Lars zwrócił się do niej, zamrugała zdziwiona. Nie wiedziała jak powinna się zachować, dlatego ukłoniła się lekko i posłała mu niepewny uśmiech, ubarwiony pijackim rumieńcem.
- Nie przyniósł mi pan wstydu, szlachetny panie de Pherkad. Wręcz przeciwnie. - powiedziała cicho, niepewna czy w ogóle powinna wyrażać swoje zdanie - Walczył pan naprawdę dzielnie. Był pan niesamowity.
Wymiana zdań z siedzącym na jej ramieniu Kazikiem wywołała cichy śmiech kobiety. Iris była pod wrażeniem cierpliwości wielkiego mężczyzny. Chociaż... teraz gdy na niego spojrzała, wydawał się być nieco ospały. Powróciwszy do swojej normalnej postaci poczuł zapewne zmęczeniem korzystaniem z mocy. Miał do tego prawo, Viridian okazał się być piekielnie dobrym wojownikiem.
Iris obserwowała kolejnego śmiałka który wyłonił się z tłumu. Komentarz Kazika i przejście na koniec ramienia sprawiło, że dziewczyna spięła się niezauważalnie i poczuła dziwny ucisk w żołądku. Nie powinna tak reagować na to, że Kapeluterek kogoś nie znał. Przecież Himmelhof był ogromny, to niemożliwe by każdy znał tu każdego.
Vyron na widok ochotnika zachował się co najmniej dziwnie. Zatrzymał się w miejscu i ignorował to, że tamten szykował się do ataku. Iris poczuła jak Kazik odpycha się łapkami od jej ramienia. W locie zauważyła małą kulkę, mknącą ku atakującemu. Wciągnęła głośno powietrze zaskoczona tym co się stało.
Nie nie nie nie nie nie NIE!
Co się stało? Dlaczego wszyscy zamarli? Dlaczego Laraziron się nie rusza? Gdzie jest Kazik? Gdzie się podział mały Kapelu...
Słysząc cieniutki głosik, ciałem Baśniopisarki wstrząsnął mocny dreszcz. Spojrzała w kierunku z którego dochodził pisk i gdy zobaczyła małe, powykręcane i pokrwawione ciałko, z jej ust wydobył się zduszony krzyk. Doskoczyła do malucha ale mimo wyciągniętych dłoni, nie dotknęła go. Za bardzo bała się, że go uszkodzi, dlatego tylko klęczała nad nim a z jej oczu ciekły ciurkiem dwa potoki łez.
- Kazik... - dłonie trzęsły się jej niesamowicie, patrzyła na kuleczkę futra, połamaną i poturbowaną. Dzielnego stworka, który zaatakował nierozpoznanego napastnika w obronie swojego pana. Do diabła, co się właściwie stało?
Zrozumiała to tuż po tym, gdy kryształ otoczył maleńkie ciałko, zamykając je wewnątrz małej trumienki. Widząc kryształowe dzieło mocy Larazirona, uniosła dłonie ku oczom i rozpłakała się na dobre.
Czy tak właśnie wyglądałaby trumienka jej dziecka?
Dotknęła mokrymi palcami zielonego kamyka z zatopionym w nim zwierzątkiem. Uniosła kryształ drżącymi od emocji dłońmi, przytknęła do policzka i pozwoliła łzom płynąć, co chwilę wydając z siebie szloch. Bardzo starała się panować nad emocjami, a jednak scena ta, tak niespodziewana, spowodowała, że kobieta poczuła jakby ktoś szarpał jej dopiero co gojące się serce.
Spojrzała zapłakanymi oczami na Viridiana. Jego głos... Nie poznała go w pierwszej chwili. Przeniosła spojrzenie na napastnika. Zamachowiec ujął kryształowy pył w garść i władował go sobie do gardła. To co stało się w następnej chwili zaparło kobiecie dech w piersi.
Makabryczne widowisko którego autorem był Kryształowy Książe sprawiło, że Iris otworzyła szerzej oczy i patrzyła. Patrzyła, bo chociaż nie miała wcale ochoty, nie mogła się oprzeć ciekawości. Inni odwracali wzrok, lecz nie ona. I pojęła swój błąd w momencie, w którym Vyron zawołał do siebie jednego ze swoich zaufanych żołnierzy i wydał polecenia.
Widok Kryształowego Drzewa utrwalił się w wyobraźni Baśniopisarki. Widziała je teraz, i widziała je gdy mrugała oczami, pod powiekami. Utrwaliło się i odbijało echem w formie powidoków. Ręce trzęsły jej się straszliwie, jednak Iris nie puszczała kryształu z Kazikiem wewnątrz. Głos uwiązł gdzieś w gardle, łzy wyschły pozostawiając po sobie jedynie ścieżki na zaczerwienionych policzkach.
Za dużo. Za dużo. Za dużo.
Zobaczyła zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie. Nie rozumiała co się stało, może to wszystko, to tylko dziwny sen? Jeszcze przed chwilą piła ze strzelcami, potem obserwowała bijatykę mężczyzn. Może zwaliła się gdzieś pod stołem i to wszystko było jednym wielkim pijackim majakiem?
Słowa Viridiana i dziwnego, syczącego jegomościa nie dotarły do jej świadomości. Popadła w coś na kształt odrętwienia i gapiła się na drzewo, przeskakując wzrokiem po kolejnych jego gałęziach. Nie zauważyła nawet gdy rogaty zbliżył się do niej i odebrał jej kryształ z Kapeluterkiem. Spojrzała na niego wybałuszonymi oczami gdy się odezwał i, zdaje się, chyba pokiwała nawet głową, ale nie wiedziała czego dotyczyła jego wypowiedź i co stanie się dalej.
Podążyła za nim, bo co miała robić sama, pośród żołnierzy? Jego znała najdłużej, dlatego niewiele myśląc, podreptała za nim w ciszy, słuchając tego co miał do powiedzenia. To nie tak, że bała się odezwać. Jego okrucieństwo oczywiście wywarło na niej ogromne wrażenie, jednak Baśniopisarka czuła się obecnie przeładowana skrajnymi emocjami, dlatego nie była w stanie wyksztusić ani słowa. Patrzyła tępo w ziemię, gdy kierowali się w stronę schodów. Viridian mówił dużo i rozumiała jego wykład, jednak wyglądała tak, jakby treść zupełnie do niej nie trafiała.
Gdy zaproponował użycie dźwigu, pokiwała w odrętwieniu głową. Jak Marionetka, weszła za Księciem na platformę i w czasie drogi nie odezwała się ani słowem, nawet o coś zapytana. Unikała patrzenia w jego oczy. Świat wirował przed jej własnymi, czuła nudności lecz gula w gardle skutecznie powstrzymywała gotującą się w żołądku żółć.
Gdy weszli do lazaretu, stanęła na uboczu. Miała nadzieję stopić się ze ścianami. Nie wierzyła w to, co się stało. Nie wierzyła, że mały wulgarny Kazik spoczywał teraz nieruchomo zatopiony w krysztale. Nie rozumiała słów o tym, że Vyron tym razem zdążył na czas. Miała nadzieję obudzić się z tego koszmarnego snu w wielkim kacem.
Jeśli jej spojrzenie napotkało oczy Bery, starsza kobieta mogła zauważyć w rozbieganych oczach Baśniopisarki strach i totalną dezorientację. Iris nie wiedziała co się dzieje.



#ff0066

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Nie 14 Lut - 5:25
Droga do lazaretu nie zajęła im wiele czasu. Dźwigi bezwysiłkowe, zwane też windami, były zdecydowanie genialnym rozwiązaniem. Gdyby przyszło mu teraz iść po schodach, pewnie zmuszony byłby robić przystanki, przez co nie tylko mógłby zostać przez swoją oficer uznany za słabego, ale też samo dotarcie na miejsce zajęłoby diabli wiedzą ile czasu.
Przed wejściem dokładnie umył ręce i nakazał to samo Iris. Wiedział że się powtarza, bo przecież Pani Admirał znała już zasady, ale nie chciał ryzykować złości Bery gdyby okazało się, że któreś z nich zapomniało. Zwłaszcza teraz, gdy humor miał wyjątkowo podły.
- Cioteczko ... – powiedział cicho na wejściu i oparł się o jedno z łóżek. Jakoś ciężko mu się stało samodzielnie. Kątem oka zerknął na Iris, która wydawała się być przerażona i zdezorientowana. No nic będzie musiała poczekać.
Bera miała wyjątkowo dobry słuch, a krzyki w lazarecie, jeśli nie pochodziły od chorych lub rannych zwykła albo ignorować albo za nie besztać.
- O co chodzi Książę ? – zapytała wychodząc z pomieszczenia, gdzie kryła się umywalnia
- Potrzebuję pomocy. To znaczy, Kazik … on jej potrzebuje
- Ten mały, wulgarny potworek? Co z nim?
Viridian wyjął zza pazuchy kryształową trumienkę ze zmasakrowanym ciałkiem w środku, podszedł  i położył ją na stole, który służył Berze jako miejsce do wypełniania kart chorych i innych papierów, dla których tylko ona jedna znała zastosowania.
Kobieta pochyliła się i przez chwilę oglądała nieszczęśnika. Nie zadawała pytań, zatem albo wiedziała już co się stało, albo widząc zachowanie i wyraz twarzy Vyrona uznała, że nie zapyta. Jeśli będzie chciał to sam jej powie.
- Zaraz zacznę, ale uprzedzam, że nie połączę od razu wszystkich kości. Przez jakiś czas Twój podopieczny będzie musiał tu zostać.
- To nie powinien być dla niego problem, bardziej martwię się o ciebie Cioteczko. Jego towarzystwo … wymaga cierpliwości.
- Książę, przez 1865 lat radziłam sobie z ojcem Larsa, a Mor’du do łatwych nie należał. Z Kazikiem też sobie poradzę. Jestem przekonana, że będzie grzeczny.
Przyłożyła dłoń do kryształu i powoli zaczęła badanie obrażeń kapeluterka. Języki mlecznobiałej energii owijały się wkoło jego ciała, wnikały do otwartego pyszczka i przenikały ciało.
- Biedna istota. Musiał strasznie cierpieć. Ma połamane niemal wszystkie kości, a większość organów wewnętrznych to niemal papka. Czy ten który ...  
Uniosła głowę i opatrzyła na Vyrona, który zamiast na nią spojrzał w okno. Wiedziała, że w jego zielonych, chłodnych teraz oczach, nie dało się wyczytać nic, albo dało się wyczytać zgoła wszystko, o losie tego, który się ośmielił.
- Gdy powiem, usuniesz kryształ.
- Rozumiem
- Tobie chyba też przydałaby się pomoc. Wyglądasz ...
- Nic mi nie jest. To pozostałości paraliżu. Rozchodzę i będzie dobrze. Jeśłi możesz, to gdy skończymy zajmij się Iris. Chyba jest w szoku.
- Dobrze, zrobię tak, ale ty jak zwykle się opierasz. Jesteś jak twój Dziadek, wiesz? On też zawsze uważał, że ...  
- Cioteczko, proszę … przejdźmy do rzeczy. Nawarstwiło mi się trochę spraw, a muszę jeszcze napisać i pchnąć posła do Bękarta.
Bera popatrzyła na Arystokratę, pokiwała głową ze zrozumieniem i pogładziła go dłonią po policzku. W geście tym było ciepło, dobroć, zrozumienie i coś jeszcze. Coś, na opisanie czego brakuje słów. Viridian, czując na policzku dotyk ciepłej dłoni opuścił nieco głowę i zamknął oczy.
Gdy Bera zabrała rękę Vyron wyprostował się, a srebrne ostrza na rogach zalśniły krwawo w świetle płonących kaganków.
Bera położyła obie dłonie na krysztale i przez chwilę utrzymywała je w tej pozycji. W stronę zatopionego ciałka ponownie popłynęły mlecznobiałe strugi energii ale tym razem miast sondować, owijały się wkoło tworząc świetlisty kokon.
- Kości nastawione i częściowo zrośnięte. Organy zaleczone i gotowe do funkcjonowania. Już pora, niech czas zacznie dla niego płynąć.
Słysząc słowa starszej pani, Vyron skinął głową i w tej samej chwili, kryształ otaczający do tej pory  ciałko Kazika popękał i rozsypał się, ale nie na długo, bo chwilę później niczym wąż owinął się wkoło ręki swojego pana a z tej przesypał się do małej sakiewki przy pasie.
Kazik, teraz już wolny, jęknął cicho i nabrał powietrza. Chwilę później otworzył oczy o zdezorientowany pokręcił łebkiem, jakby szukał punktu zaczepienia.
- Ale ze mnie cham. Damy stoją, a ja się wyleguję. – powiedział cichym, nico zachrypniętym głosem – Przepraszam za tę chwilową niedyspozycję, ale jeśłi wola mogę opowiedzieć paniom dowcip ...
- Musisz teraz odpocząć. Kości muszą się zrosnąć a mięśnie zregenerować. Zaraz przygotuję dla ciebie wygodne posłanie.
- Proszę nie zawracać sobie mną głowy, mogę … a nie, jednak nie mogę.
Pisnął cicho, gdy chcąc poruszyć skrzydłami poczuł ból kości i mięśni.
- Muszę ci podziękować … gdyby nie ty, byłoby po mnie. Uratowałeś mi życie.
- Cieszę się, że nic ci nie jest Szefie. To aktualnie mamy już 2:1
- 2:1 ?
- Uratowałeś mnie wtedy gdy zamarzałem, potem ja uratowałem Ciebie, ale to że się tutaj obudziłem znaczy, że teraz to ty uratowałeś mnie jeszcze raz. Kiepsko ze mną było?
- Owszem. Nawet bardzo.
- Ech … gdybym był większy i silniejszy to ujebałbym mu głowę, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
W tej właśnie chwili podeszła Bera, która skończyła mościć Kazikowi posłanie na przypiecku i wzięła go na rękę, aby przenieść. Leże rekonwalescenta wyglądało iście po królewsku. Kawałki miękkiego futra przepleciono i ułożono tak, by tworzyły niewielkie gniazdko, w którego wnętrzu ułożono wyjątkowo miękkie, białe futro królicze. Ułożony w nim Kazik rozpłaszczył się, otworzył pyszczek i aż przymknął oczy
- Ależ tu ciepło i miękko. Bardzo dziękuję. Cieszę się, że mam taki fajny dom i takich przyjaciół …cieszę się że jestem lubiany i wśród swoich ...
Więcej już nie powiedział albowiem zapadł w sen.
Viridian przyglądał się malcowi przez chwilę po czym podszedł i delikatnie palcem pogłaskał kapeluterka po łebku. Dopiero teraz zorientował się, że malec nie ma na sobie czapeczki. Pewnie ta została gdzieś na piasku koszar.
- Szefie …ja nie nasrałem ci do butów … nasrałem do kapci ...tych, które lubisz najbardziej … w różowe świnki ... goń mnie! – powiedział skrzydlaty stworek przez sen, wydając przy tym dźwięk przypominający śmiech. Cały Kazik.
Vyron przez chwilę patrzył na malca po czym odwrócił się. Dopiero teraz, gdy kapeluterek był cały i niemal zdrowy, zmęczenie wypełzło ze swojej nory i zawitało na jego twarzy. Popatrzył na Iris a następnie na Berę
- Dziękuję, Cioteczko za uratowanie Kazika. Tymczasem wybaczcie proszę, że zostawię was tu same. Muszę jeszcze załatwić kilka spraw.
- Powiedz szczerze, musisz czy chcesz?
- Muszę.
- Nie przeczytam twoich myśli, bo jesteś już zbyt potężny, ale sam najlepiej wiesz, że to nie prawda. Widzę to w twoich oczach. Torturujesz sam siebie i niszczysz się kawałek po kawałku. W imię czego?
- [ “Huzarze! radość lśni w twym oku,
Gdy twój czerwony dołman wdziejesz;”  
– powiedział Vyron w dziwnym, nieznanym, ostrym i gardłowym języku.
Bera przez dłuższa chwilę patrzyła mu w oczy. Zieleń i mód spotkały się gdzieś w połowie drogi. Zieleń była zimna, martwa i chłodna, miód zaś pełen bezbrzeżnego smutku, troski i współczucia.
- Zapomniałeś już co to przebaczenie, prawda?
Vyron pokiwał głową, a usta lekko wygięły mu się ku dołowi. Czyżby rzeczywiście był smutny z tego powodu, a może jedynie grał swoją rolę?
- I nie przestaniesz szukać, mam rację?
- Masz. Nie przestanę, choćby miało to pochłonąć we mnie tę ostatnią iskrę, którą tylko ty dostrzegasz.
Bera pokiwała głową, podeszła i przytuliła Arystokratę jak stara, przeczuwająca przyszłość matka tuli swoje jedyne dziecko wyruszające na wojnę. Teraz, gdy stali obok siebie, można było zobaczyć, jaka w rzeczywistości jest drobna i niska. Nikt nie pomyślałby, że ta niewielka, starsza kobieta mogłaby być matką olbrzymiego Larsa, i osobą, z której słowem tu w Himmelhofie wszyscy się liczą.
- I pomyśleć, że jeszcze 470 lat temu to ja tuliłam do piersi ciebie, a teraz to ty przytulasz mnie. – powiedziała uśmiechając się i puszczając Upiornego - Leć. Ja zajmę się Iris.
Vyron ucałował Berę w czoło, ukłonił się Iris i ruszył w stronę wyjścia.
Bera przez chwilę patrzyła w ślad za nim, a na jej twarzy malował się obraz troski. Ewidentnie, Vyron był dla niej kimś więcej niż tylko Wielkim Księciem.
- Przepraszam, że musiałaś czekać ptaszyno – powiedziała biorąc Iris za rękę i prowadzać w stronę dużej, wykonanej ze srebra umywalki - Jeśli chcesz sobie ulżyć, to nie krępuj się. Tu nikt ci złego słowa nie powie.
W międzyczasie pomogła dziewczynie rozpiąć admiralski mundur i zebrała włosy w krótki „koński ogonek”. Koniec końców lepiej by nic nie uległo zabrudzeniu podczas wyrzucania z siebie nadmiaru alkoholu.
- Zaraz tez zaparzę nam specjalnych ziółek po których obie poczujemy się lepiej. – przez chwilę patrzyła na dziewczynę i na to w jakim była stanie - Coś mi się zdaje, że chyba będziesz miała sporo pytań.

Powrót do góry Go down





Iris
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Iris
Wiek :
Wizualnie 25 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
175/70
Znaki szczególne :
Zmieniające kolor włosy i oczy.
Pod ręką :
Zwój papieru, pędzel i czarny tusz. Sakiewka z pieniędzmi. Broń.
Broń :
Bat.
Zawód :
Admirał Floty Wielkiego Księcia Larazirona
Stan zdrowia :
Zdrowa.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t133-iris-arcus https://spectrofobia.forumpolish.com/t1087-iris
IrisPonury Komediant
Re: Zamek Himmelhof
Nie 14 Lut - 16:59
Szła posłusznie za Księciem, nie odzywając się ani słowem. Nie śmiała mącić ciszy, która w tej chwili wydawała się być jedynym czynnikiem, który utrzymywał kobietę w ryzach. Czuła, jak szaleństwo puka do drzwi jej umysłu, daje o sobie znać. Była przeładowana emocjami, których nie potrafiła zrozumieć i co gorsza, nie potrafiła dać im ujścia. Dusiła się we własnej skórze. Dlatego po prostu maszerowała za Vyronem, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w punt przed sobą, lecz zdaje się nie skupiając spojrzenia na niczym konkretnym. Włosy pociemniały jej już tam, na placu, przyjmując kolor sadzy a oczy stały się szare, jak wtedy gdy jej serce zostało złamane po raz pierwszy. Kolory gdzieś uleciały, sprawiając, że Baśniopisarka wyglądała nijako.
Bo czuła się nijako. Nie potrafiła nazwać emocji, jakie nią targały bo już dawno pogubiła się we wszystkim. Kim byli ci wszyscy mieszkańcy? Kim był sam Laraziron? Co się właściwie stało? Gonitwa myśli sprawiała, że czuła ucisk pod czaszką. Miała tyle pytań, ale nie potrafiła znaleźć słów, które oddałyby to wszystko, czego chciałaby się dowiedzieć. Była przytłoczona, tak, po raz pierwszy przytłoczona tym wielkim światem szlachty, do którego nie należała, do którego nie pasowała. A przecież nie tak dawno, za młodu, zapuszczała się w najdalsze zakamarki Krainy Luster, eksplorowała znany jej świat. Nie miał dla niej granic.
Obecność Vyrona działała na nią w tej chwili dwojako. Był jedyną osobą, którą tu znała i której była gotowa zaufać. Jednocześnie pokaz okrucieństwa jaki dał na placu przed karczmą wywołał u kobiety strach, ten pierwotny strach jaki czuje ofiara tuż przed zjedzeniem. Gdy wie, że nic nie może już zrobić i czeka aż zostanie pożarta.
Dlaczego więc Iris nie postanowiła tak po prostu uciec? Bo cały Himmelhof opowiadał zgoła inną historię. Zamek i jego otoczenie oraz mieszkańcy dawali świadectwo, że ich pan nie jest potworem. Dlaczego więc ona miałaby się go bać, skoro nie jest i nigdy nie będzie chciała być jego wrogiem?
Kątem oka spojrzała na rogatego mężczyznę. Już nic nie rozumiała. Jaki był Vyron Laraziron? Skomplikowany, a ona w swej naiwności sądziła, że będzie w stanie go rozgryźć już po kilku godzinach wspólnie spędzonego czasu. Głupia Baśniopisarka.
Gdy weszli do lazaretu, umyła ręce na prośbę księcia. Wiedziała czemu ją o to prosi, dlatego nie protestowała i wykonała polecenie bez zbędnego ociągania się. Jej wzrok był rozbiegany, oczy zaczerwienione bo Iris zapominała mrugać. Nie chciała przegapić czegoś istotnego, jak tej chwili gdy Kazik zaatakował na placu w obronie Upiornego Arystokraty.
Widok Bery sprawił, że poczuła ucisk w gardle i charakterystyczne mrowienie tuż nad nosem, między brwiami, zwiastujące nadchodzące łzy. Patrzyła uważnie na kobietę i słuchała wymiany zdań między nią a brunetem.
"Cioteczko... Potrzebuję pomocy..."
Iris drgnęła, przeskakując spojrzeniem szarych oczu na Viridiana. Co łączyło tą dwójkę? Zachowywała się jak jego opiekunka. Być może tak właśnie było? Baśniopisarka zdała sobie sprawę, że nic nie wie o stojącym nieopodal rogatym. I czuła, że choćby bardzo się starała, nigdy nie dowie się wszystkiego.
Ich rozmowa przerodziła się w bełkot. A może... Nie, oni rozmawiali normalnie, to ona słyszała bełkot. Odrętwienie ogarnęło ciało kobiety, opuściła wzrok na podłogę i po prostu zagapiła się na nią. Nie myślała już nic, nie słyszała ich rozmowy, nie widziała użycia mocy, nie usłyszała głosiku wybudzonego Kazika. A przecież powinna się cieszyć, że maluch nie zginął, jak myślała jeszcze kilka chwil wcześniej.
Co tu się do cholery działo?
Śniła. Tak się czuła. Otulona ciepłym kocem błogiej nieświadomości, odleciała gdzieś daleko, ciałem pozostając w lazarecie, duchem zupełnie gdzie indziej. Pustka niosła ukojenie zszarganych nerwów, nie zadawała pytań lecz przyjmowała z otwartymi ramionami. Pustka była bezpieczna, jak wtedy na polanie, gdy ją i Vyrona otaczała ciemność.
Gdyby ktoś szturchnął ją w tej chwili, pozostawałaby jak słup soli. Równie dobrze można by ją wynieść, jak mebel, który się zużył. W swojej własnej świadomości zniknęła, stając się częścią otoczenia, bo nie ona była tu najważniejsza. Upiorny Arystokrata ratował swojego przyjaciela, Medyczka mu w tym pomagała. Ona, Baśniopisarka, świeżo upieczona pani Admirał była tu w tej chwili po prostu zbędna.
Gdy nagle do jej uszu dotarł dźwięk dziwnego, obcego, szorstkiego języka, uniosła łeb jak spłoszona sarna. Spojrzała na Księcia wybałuszonymi oczami, z lekko uchylonymi ustami. Co to za język? Co on powiedział?
Przeskoczyła wzrokiem na Berę, potem znowu na rogatego mężczyznę, bo właśnie dotarł do niej sens słów wypowiedzianych już w znajomym języku. Laraziron... Był nieszczęśliwy. Ale co się stało? Czy ona, Iris, mogłaby jakoś pomóc? Coś zrobić, by przestał mówić... w ten sposób.
Gula w gardle niestety zatrzymała głos kobiety i z jej ust wydobył się jakby cichy pisk. Uniosła dłoń do gardła, jakby mogła własnymi rękoma zdjąć z szyi dziwaczną obręcz, uciskającą ośrodek mowy. Zamarła z uniesioną kończyną, skacząc spojrzeniem po zgromadzonych w sali istotach.
Wstrząsnął nią mocny dreszcz, gdy Bera przytuliła Vyrona i wypowiedziała parę smutnych, wzruszających kwestii. Iris poczuła wstyd. Jak mogła myśleć, że tylko ją los skrzywdził tak okrutnie, odbierając jej szczęście? Jak mogła przyjmować, że to ona jest pokrzywdzona, gdy obok niej stał teraz mężczyzna o wiele bardziej skrzywdzony? Nie wiadomo przez co, bo o ile Baśniopisarka znała powód swojego nieszczęścia, tak w przypadku Viridiana, pozostawał on tajemnicą.
Ponownie z jej ust wydobył się dziwaczny dźwięk, gdy Laraziron pocałował Berę w czoło. Chwyciła zdradzieckie gardło, zaciskając nieznacznie palce na wąskiej, długiej szyi. Nie powinna wydawać w tej chwili żadnego dźwięku. Nie powinna mącić tej chwili, wpychać się między tych dwoje. Powinna zostać w Pustce, tam była bezpieczna.
Odprowadziła wzrokiem Kryształowego Księcia i jeszcze długo patrzyła za nim, gdy zniknął za drzwiami. Pociągnięta za rękę, dała się zaprowadzić pod umywalkę i chociaż słowa Bery docierały do niej jakby zza kurtyny, spojrzała w końcu na kobietę a później na srebro. Mdłości pojawiły się nagle, jak na zawołanie.
Wytrzymała jeszcze rozpinanie munduru. Gdy Medyczka związywała jej włosy, Iris czuła już silne torsje. Dopiero uwolniona z pięknego stroju, doskoczyła do umywalki i chwytając się kurczowo jej brzegów, opadła na misę, kierując twarz ku odpływowi.
Wyrzuciła z siebie wszystko. Zjedzone wcześniej posiłki, cały alkohol, cierpienie i żal. Krzyki mieszały się z płaczem, mieszały się z odgłosami wymiotowania. A gdy już nie miała co zwracać a bolesne skurcze wstrząsały jej ciałem, Iris zamknęła oczy i po prostu czekała na koniec.
Była szczęśliwa? Nieszczęśliwa? Himmelhof był jej domem czy kolejnym więzieniem, do którego zgodziła się przyjść z własnej woli? A Vyron Laraziron? Był jej dobrodziejem, mężczyzną który wyciągnął ku niej dłoń czy wyrachowanym sukinsynem, który w jej obecności widział dla siebie tylko korzyści?
Tak bardzo tęskniła za... za czymś. Za uczuciem. Chciała mieć kogoś, komu mogłaby się wygadać, kto po prostu wysłuchałby jej bez oceniania. Kogoś kto... pocałowałby jej czoło i powiedział, że wszystko jeszcze się ułoży.
Tęskniła za miłością, bo ktoś, kto zaznał jej chociaż raz a potem stracił, nie mógł pragnąć niczego innego.
- Cioteczko... - zaczęła cicho, wieszając się na umywalce, wypompowana z sił - Potrzebuję pomocy. - słowa jakich użyła były identyczne jak te, jakich użył Viridian chwilę temu. Z tą różnicą, że on wypowiedział je pewnie, a ona skamlała jak zbity pies.
Przez chwilę trwała w ciszy, wisząc na srebrnej misie. Podtrzymała się rantów i odsunęła odrobinę, by osunąć się na kolana, usiąść na piętach i zwiesić głowę. Łzy ponownie zmoczyły jej policzki a poczuła je, gdy zaczęły kapać na uda. Szloch wstrząsnął jej ramionami.
- Zabierz je, proszę. - powiedziała, łykając łzy - Zabierz wszystkie moje myśli, nie chcę ich. Przerażają mnie, nie rozumiem ich! Za dużo... Za dużo... Jest ich za dużo! - ostatnie zdanie wykrzyczała w podłogę, bo nagle ogarnęła ją dziwna złość - Dlaczego tam gdzie się pojawię dzieje się to wszystko?! Ból, cierpienie?! Czemu tam gdzie ja, tam i tragedia?! - dawna Iris przebijała przez żal, sprawiając że egocentryzm pomieszał się z dramatyzmem. Kiedyś dużo myślała o sobie, o swojej przyjemności i wygodzie. Teraz przekierowała to w złą stronę i odebrała wszystko co złe jako jej dzieło.
- Cioteczko... - zapłakała cicho, unosząc mokre od łez oczy, ale nie powiedziała już nic więcej. Potrzebowała czasu by wszystko sobie ułożyć i pomocy doświadczonej kobiety. Bery, tej która znała Viridiana, która niosła pomoc bez względu na płeć, wiek czy stan zdrowia. Silnej Bery.
Zazdrościła Larazironowi kontaktów ze starszą panią.
Uczucia, czułości, zrozumienia.



#ff0066

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Nie 14 Lut - 23:51
Bera pomagała dziewczynie najlepiej jak umiała, ale początkowo nie odezwała się nawet słowem. Wiedziała co robi, albowiem jakoś tak już zwykł być, że mając w żyłach alkohol łatwo jest wyrzucać z siebie wszystkie myśli i żale, ale znacznie trudniej zapamiętać czy zrozumieć to co mówi druga strona.
Poczekała aż Iris opróżni żołądek po czym podała jej wodę do przepłukania ust i zaprowadziła do niewielkiej, skromnie lecz gustownie urządzonej izby która była jej pokojem. Wisiało tu kilka obrazów oraz wykonanych techniką mezotinty portretów i widoków jakichś odległych krain.
Był tam też obraz małego zielonookiego chłopca z rogami, który z zachwytem w oczach i szerokim uśmiechem na ustach wpatrywał się w kucającego koło niego brodatego mężczyznę o jednym oku zasłoniętym przepaską. Tym co zwracało uwagę, był jaskrawozielony kolor oczu obu Upiornych. Czyżby to był ojciec Vyrona, a może wygląd obu świadczył zupełnie o czymś innym?
- Usiądź proszę i rozgość się za chwilę przyniosą coś do picia i jedzenia. – powiedziała starsza kobieta sadzając Iris w miękkim fotelu przy kominku, po czym zaklaskała w dłonie. Chwilę później do pokoju weszła młoda dziewczyna, która odebrała zamówienie na ziółka i coś lekkiego do jedzenia. Gdy dziewczyna zniknęła Bera usiadła w fotelu naprzeciwko.
- Ja nie mogę zabrać od ciebie twoich myśli. Nauczę cię jednak tego, jak ty sama, bez problemów możesz je wyrzucić.
I tak Bera zaczęła pomagać Iris uporać się z jej bólami, wspomnieniami i smutkami. Zaczęła jej tłumaczyć jak pozbyć się bólu który gnieździł się w sercu a nie pielęgnować go i podsycać. Nauka nie była ani łatwa ani przyjemna bo wymagała rozdrapania starych ran, ale za to skuteczna.
Jakiś czas później Iris poczuła się zdecydowanie lepiej.
Została Admirałem Kryształowej Floty i z dumą piastowała to stanowisko. Czas mijał jej na przygotowaniach i planowaniach rozwoju Kryształowej Floty. Uzyskawszy zgodę Viridiana i stosowne finanse na ów cel, złożyła nawet w specjalnych zakładach szkutniczych zamówienie na trzy dwumasztowe szkunery, lekko uzbrojone, ale za to niezwykle szybkie i zwrotne okręty patrolowo-zwiadowcze, których największą zaletą było to, że potrafiły pływać nie tylko po wodzie ale i w powietrzu. Latające okręty nie należały do tanich, zatem księstwo bez rujnowania się i naruszania zapasów finansowych, mimo swojej dominującej pozycji w wydobyciu kruszców, było sobie w stanie pozwolić raptem na trzy takie jednostki. Cóż, jak to mawiają lepszy rydz niż nic.

Właśnie tego dnia, 5 miesięcy od zamówienia, gdy pierwszy z zamówionych latających szkunerów ochrzczony „Samum” miał przylecieć do Himmelhofu, służba powiadomiła Vyrona, że do jego zamku zbliża się Bękart wraz z grupą zbrojnych. Viridian nie znał w prawdzie przyczyny wizyty swojego sąsiada, ale to był dobry moment by pokazać młodemu panu Vaele, że jest się od niego lepszym. Ze spokojem wydał Iris dyspozycje, by gdy tylko nowy szkuner przybędzie do portu, zorganizowała przelot-paradę nad Himmelhofem. Najpierw miał przelecieć „Samum” czyli szybki okręt patrolowy, a następnie, w pełnej krasie miał się zaprezentować potężny trzymasztowy liniowiec Bajkał z dwoma rozkładanymi masztami bocznymi.– okręt flagowy Kryształowej Floty - uzbrojony w 124 działa dużego kalibru i zbierający na pokład prawie 1000 marynarzy. Okręt miał płynąc pod pełnymi żaglami by pokazać, że mimo rozmiarów nie jest wiele wolniejszy od szybkiego dwumasztowego szkunera.
Uzgodniwszy sygnał startowy, którym miało być uderzenie dzwonu, Vyron pożegnał się z Panią Admirał.
Ubrał się w czarno-zielone luźne szaty, przeszedł do sali narad, z której roztaczał się idealny widok i czekał na pojawienie się gości, którzy mieli zostać poprowadzeni do pałacu najbardziej reprezentacyjną drogą.
- To się Bękart zesra z zazdrości. Zygu zygu gołodupcu – pomyślał Viridian i aż uśmiechnął się do swoich myśli.

Powrót do góry Go down





Thorn
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Aeron Vaele
Wiek :
Ponad 500 lat / Wizualnie lekko ponad 30.
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182/100 (same rogi trochę ważą).
Znaki szczególne :
Opalizujące granatem, duże, zakrzywione rogi. Tęczowe oczy.
Pod ręką :
Broń, zegarek kieszonkowy, sakiewka z pieniędzmi, mały notesik i długopis.
Broń :
Rapier.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t139-thorn https://spectrofobia.forumpolish.com/t949-ksiegi-klamstw https://spectrofobia.forumpolish.com/t1119-thorn
ThornDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Pon 15 Lut - 1:44
Miarowy stukot końskich kopyt, chrzęst ocierających się o siebie płyt zbroi oraz wycie wiatru, były jedynym akompaniamentem dla sunącego w stronę Himmelhofu pochodu. Sześciu jeźdźców na masywnych koniach oraz ich przywódca w środku, przemierzali przełęcz w ciszy, wsłuchując się w odgłosy przyrody, nasłuchując świstu zbłąkanej strzały. Spodziewali się wszystkiego i niczego zarazem, bo któż byłby na tyle odważny, by atakować uzbrojonych mężczyzn. Wyglądali jak wprawieni w boju wojownicy, którzy widzieli już w swoim życiu naprawdę wiele.
I faktycznie, nowi żołnierze Księcia Vaele nie byli zbieraniną przypadkowych rekrutów. Siewcy, bo właśnie w ten sposób mówili samo o sobie, byli dawnymi poddanymi rodu, za czasów jego świetności. I tylko dzięki odnowieniu starych układów, nadal zobowiązujących ich do służby, Aeronowi udało się pozyskać świetnie wyszkolonych, okutych w ciężkie pancerze rycerzy, gotowych pójść w bój niezależnie od pory roku, pogody czy innych czynników, na które Upiorni Arystokraci wpływu nie mieli i mieć nie będą.
Nie było łatwo. Odnalezienie starych dowódców zajęło bardzo dużo czasu, podobnie jak odnalezienie starych traktatów. Na tym jednak się nie skończyło, bo Siewcy, chociaż niesamowicie honorowi, wcale nie byli początkowo chętni do służenia młodemu Arystokracie. Karmienie ich wzniosłymi hasłami o świetności rodu również początkowo nie działało i dopiero konkretne sukcesy na polu politycznym sprawiły, że Siewcy spojrzeli przychylnym okiem na głowę rodu i poprzysięgli jej wierność, tym samym odnawiając stare kontrakty. Nie zrobili tego jednak za darmo. Każdy z rycerzy otrzymał kawałek ziemi na którym zyskał prawo osiedlenia się oraz przywileje wynikające z tytułów. Cena była wysoka, ale Aeron był gotów ją zapłacić, zwłaszcza, że wszelkie sukcesy jego przodków były zasługą właśnie Siewców.
Ciężkie kopyta stukały na gołej skale Kryształowych Pustkowi. Czujne oczy rozglądały się na boki, dwa proporce łopotały na wietrze, podobnie jak przytoczone do hełmów pióropusze. Futra zarzucone na ramiona każdego z mężczyzn poruszały się na wszystkie strony, targane podmuchami.
To nie tak, że Książę nie miał o czym z nimi rozmawiać. Oni po prostu nie należeli do specjalnie rozmownych osób. Swojej służbie poświęcali się z żarliwością godną niewielu. Gdy przywdziewali zbroje, tracili imiona i nazwiska, stawali się jednym organizmem. Każdy znał słabe punkty kolegi z oddziału, podobnież mocne strony. Za dzieciaka, Aeron podziwiał Siewców i wstrzymywał oddech za każdym razem, gdy dziadek wracał do domu w towarzystwie kilku. Nie znał wtedy ich dokładnej liczebności, lecz z czasem dowiedział się, że elitarna jednostka stawia na jakość. Po co komu tysiące żołnierzy, którzy w boju okażą się jedynie mięsem armatnim?
Himmelhof zbliżał się z każdą minutą, górując nad otaczającymi go szczytami, wznosząc się ku chmurom niczym wielki, biały kieł. Cierń zerkał na budynek z zaciekawieniem ale i obawą. Czego mógł się spodziewać wewnątrz kompleksu zamkowego? Nie zapowiedział swojego przyjazdu i chociaż był pewien, że zostanie odpowiednio przyjęty, nie mógł przewidzieć co zastanie za murami twierdzy.
Wypolerowana zbroja lśniła bielą w słońcu, czarny podszyty futrem płaszcz powiewał na wietrze. Grube rękawice idealnie chroniły dłonie przed skostnieniem bo chociaż Widmo-Ra był posłuszny i nie wymagał twardego prowadzenia lejcami, Aeron trzymał je zwyczajowo przed sobą, zachowując wyprostowaną sylwetkę.
Kroczące po jego bokach rumaki niosły spokojnie jeźdźców w pozłacanych zbrojach. Ich pancerze nosiły na sobie oznaki użycia, ale w dalszym ciągu pozostawały imponujące i po prostu piękne. Zarówno strój Aerona jak i Siewców był podobny i posiadały one elementy wspólne, przez co sam Książę wyglądał tak, jakby należał do elitarnego oddziału od zawsze.
Wielka brama została otwarta na długo przed tym, zanim podjechali pod mury. Upiorny Arystokrata widział z daleka jak ogromne wrota rozchylają się na boki, a przejazd zieje w stronę nadjeżdżających podmuchem wiatru. Im bliżej bramy byli, tym mocniej czuł niesione zapachy. Nie rozpoznawał nic konkretnego, lecz kojarzyły się z zapachami jakie można było odnaleźć na targowisku. Zapachami jadła, przypraw, materiałów. Zapachami życia i dobrobytu.
Sześć wielkich koni i jeden rumak Widmo-Ra wolnym krokiem przekroczyło bramę. Zatrzymali się na placu, nie chcąc panoszyć się po włościach Księcia Larazirona. On i tak już z pewnością wiedział o przybyciu gości.
Aeron rozejrzał się na boki, zamiatając pióropuszem hełmu po własnych ramionach. W zbroi wyglądał imponująco a powaga bijąca z jego oblicza dodatkowo sprawiała, że wydawał się być mężczyzną z którym nie warto zadzierać. I dobrze, taki efekt chciał uzyskać.
Powitano ich odpowiednio. Mężczyzna przedstawiający się jako Marszałek Dworu Kryształowego Księcia poprowadził ich alejami miasta, prosto do zamku. Droga była bardzo długa, ale dzięki temu młody Vaele mógł rozejrzeć się po mieście. A miasto tętniło życiem.
Nie spodziewał się tego, co zobaczył. Siewcy zbliżyli swoje konie, zacieśniając formację by w razie niebezpieczeństwa zareagować w porę. Wyglądało jednak na to, że mieszkańcy zbytnio pochłonięci są swoim życiem, by zauważać przejazd obcych rycerzy. A może po prostu było im obojętne, kto sunie ich ulicami?
Aeron słyszał żywe rozmowy, śmiech. Himmelhof tętnił życiem i... to co zobaczył i usłyszał naprawdę mu się spodobało. Na jego ustach wykwitł uśmiech. Atmosfera tego miejsca sprawiała, że gdyby nie to kim był, chciałby się tu osiedlić. Może i sam Laraziron był okrutnikiem i nadętym bucem, lecz jego domena aż jaśniała w promieniach słońca przepychem i ogólnie pojętym szczęściem.
Gdy dotarli pod zamek, naturalnym było że muszą zeskoczyć z siodeł i dalszą drogę przebyć pieszo. Widmo-Ra zmienił się w pył, który momentalnie pofrunął w stronę sakiewki przytroczonej do pasa właściciela. Upiorny był pod wrażeniem wielu rozwiązań zastosowanych u twierdzy. Bardzo podobały mu się dźwigi, które znacznie ułatwiały wędrówkę na szczyt.
Siewcy zachowywali regulaminowe milczenie, lecz byli blisko i zachowywali pełną gotowość, strzegąc swojego pana. Wiązał ich kontrakt i byli gotowi oddać za Vaele życie, tak jak przysięgali tysiące lat temu, pierwszemu księciu z rodu.
Marszałek poprowadził gości do wnętrza zamku a następnie samego Księcia korytarzami do sali narad, w której to miał na niego czekać gospodarz. Otwarto przed nimi drzwi a wtedy oczom Aerona ukazał się sam Wielki Książę Laraziron, ubrany w luźne szaty, lecz wcale nie wyglądający przy tym niestosownie lub biednie. Był u siebie, zatem nawet gdyby wystąpił przed gośćmi nago, nie zostałoby to odebrane jako obraza.
Cierń zatrzymał się w stosownej odległości od sąsiada i powitał Viridiana w żołnierski, lecz pełen szacunku sposób. Chciał w ten sposób nadać wagi ich spotkaniu, bo prawdę mówiąc nie przybywał do Himmelhofu na ploteczki. Czas niewinnych pogaduszek już dawno dobiegł końca, obecnie czy tego chcieli czy nie, należało zabrać się za poważną politykę. Młody Vaele już kiedyś wspominał o tym, że Upiorni zaczynają dusić się we własnym towarzystwie. Wydarzenia ostatniego czasu pokazały, że przypuszczenia Bękarta stają się faktem.
- Wasza Wysokość, Wielki Książę... - Aeron zachowywał spokój i szacunek. Siewcy pozostali na dole, aby nie wprowadzać niepotrzebnego niepokoju. Ich przybycie mogło być odebrane jako najazd, i chociaż najeżdżanie zamczyska w sześć osób byłoby czynem śmiesznym, jeśli nie idiotycznym, nie wiadomo było jak ich obecność zostanie odebrana przez samego gospodarza.
Vaele czekał w napięciu na reakcję Viridiana. Sam był śmiertelnie poważny bo i tego wymagała sytuacja. Był ciekaw, czy Laraziron zdaje sobie sprawę z tego co dzieje się na granicach ziem i z pewnością o to zapyta, lecz najpierw musieli dopełnić formalności. Nie co dzień Arystokrata wjeżdża na włości sąsiada, zazwyczaj rozmowy odbywają się za pomocą listów i w razie potrzeby aranżuje się spotkanie na neutralnym gruncie.
Dziś jednak wszystko miało być inaczej. Nastał bowiem czas, by zacieśnić sojusze i wspólnie zastanowić się nad następnym ruchem.

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Pon 15 Lut - 4:34
Vyron założywszy ręce za plecy stał w oknie sali narad i niczym drapieżny ptak z wysokości gniazda, obserwował przybywający orszak. Osobiste przybycie młodego Vaele, i to bez wcześniejszej, co najmniej miesięcznej zapowiedzi, nieco go zdziwiło, ale widocznie miał ku temu ważki powód. Tym co rzucało się w oczy, był fakt, że Bękart przyjechał doń samosiódm, ale sądząc po pozłocistych zbrojach towarzyszyli mu nie zwykli żołdacy, czy inne połapane po gościńcach powsinogi i najemni obwiesie, ale osławieni Siewcy, sformowani cholera wie kiedy przez chuj wie kogo. W takiej liczbie nie stanowili większego niebezpieczeństwa, ale fakt, że Aeronowi udało się ich przekonać do służby, mógł budzić pewien niepokój.
Kolejną rzeczą, która była wyraźnie widoczna, były różnice pomiędzy ich wojskami. O ile ludzie Krysztąłowego Księcia byli lekko zbrojni i nowocześnie wyposażeni o tyle ludzie Bękarta zdawali się być pieśnią odległej o około dwieście jak nie trzysta lat epoki. Vyron sam posiadał ciężkozbrojnych, ale pełnili oni wyłącznie funkcję reprezentacyjną i tradycyjną, by nie rzec honorową, jako straż schodów czy więzienia. W pozostałych formacjach Kryształowy Książę postawił na mobilność. Bezpowrotnie do lamusa historii odeszły już czasy, gdy na polu walki, pośród ogólnej wrzawy i zamętu, zderzały się dwie fale odzianych w stal istot. A może się mylił? W tej właśnie chwili, jakby od niechcenia przypomniał mu się pewien wiersz:

Na ostrogi srebrne patrzę
I w zadumie trwam głębokiej:
Drżę o ciebie, mój latawcze,
Drżę, mój koniu, o twe boki.
Pradziadowie ich nie znali
I, tratując stepów szlaki,
Nahajami popędzali
Niepokorne swe rumaki.
Nastał jednak wiek oświaty:
Zamiast grubych obyczajów
Wprowadzono świeżej daty
Wynalazki z obcych krajów.
Dzisiaj karmią, honorują,
Cenią grzbiet, na którym siedzą...
Dawniej bili - dzisiaj kłują!...
A co lepsze - diabli wiedzą!...

Może i Bękart był Jego Najlepszym Wrogiem, ale będą musieli poruszyć ten wojskowy temat i porozmawiać o modernizacji. Jeśli zajdzie taka konieczność, Viridian był skłonny nawet użyczyć mu pieniędzy na modernizację armii do akceptowalnego przez niego minimum. W końcu ziemie rodu Vaele w pewien sposób ochraniały jedną z granic jego włości. Czyniło z nich to coś na zasadzie żywego muru, a gównianym jest mur, który można  rozstrzelać na kilka modlitw przed tym zanim zbliży się on do szeregów wojsk przeciwnika.
Westchnął głęboko i przeszedł kilka kroków po sali sprawdzając czy wszystko, czego mogą potrzebować, znajduje się na podorędziu. Vyron nie miał ze sobą żadnej broni poza wykonanymi z kryształu ozdobami. Nie miał powodu się zbroić, albowiem wątpił by Aeron bł takim durniem i przyjechał go zabić pod pretekstem rozmowy. Ponownie podszedł do okna i oddał się obserwacji otaczających go gór.
Nie był jakoś nadzwyczajnie niecierpliwy, ale stanie przy oknie w oczekiwaniu na wejście gościa,  po to tylko, by mieć dobrą prezentację, zaczynało go nużyć. I to strasznie.
Viridian odnosił nieodparte wrażenie, że Bękart, ten sukinsyn i złośliwe bydle, z rozmysłem czołga się lub pełznie po tych cholernych schodach, albo co gorsza, urzeczony techniką sam postanowił poobsługiwać dźwigi bezwysiłkowe i teraz zapieprza z ozorem na wierzchu w kieracie, poganiany batogiem, nawijając grubaśny sznur na szpulę i dbając o to, by tępo wznoszenia było równe. Ta perspektywa nawet go rozbawiła.
Ot, Bękart w Kieracie – zabawka dla dzieci od lat 7. Można, rzecz jasna, dokupić dodatkowe rozwinięcia zestawu, w postaci Jaśnie Pana O Łaskawym Wejrzeniu, poganiacza niewolników, kompletu brudnych niewolników i paskudnego sodomity, choć ten ostatni zmieniał kwalifikację zabawki na +18.
Gdy usłyszał kroki na korytarzu przybrał stosowna pozę i uspokoił emocje. Nie byłoby dobrze gdyby parsknął młodemu Vaele w twarz śmiechem tylko dlatego, że przed chwilą pomyślał sobie o tym, jak ów w kieracie dźwigu ucieka przed goniącym go wyjątkowo szpetnym i wprost proporcjonalnie głodnym amorów sodomitą.
Drzwi otworzyły się a Vyron odwrócił się od okna by powitać gościa. Przez chwilę przyglądał się przybyszowi i jego strojowi po czym wyszedł na środek sali
- Witaj w moim domu Aeronie Vaele, Koregencie Lodowych Gór, dziedzicu Dunkelheitu i ostatni ze swego rodu. Z całego serca rad jestem cię widzieć w dobrym zdrowiu. Mniemam żeś zdrożony, zasiądź przeto przy mym stole i pozwól, że cię ugoszczę jak tradycja nakazuje. Przysięgam na swój honor, że dołożę wszelkich starań, by pobyt w mym domu był dla ciebie bezpieczny. – powiedział Vyron wskazując ręką w stronę stołu, przy którym stały fotele i skromny poczęstunek złożony z zimnych potraw, owoców i słodyczy. Tych ostatnich, mimo że pasowały jak kwiat do kożucha, nie mogło zabraknąć na stole, albowiem gdyby ich nie było, można by uznać, że gospodarz nie jest rad odwiedzinom i życzy sobie jak najszybciej pożegnać przybysza. Generalnie witając Aerona, Vyron zastosował kilka wyjątkowo zgrabnych sztuczek protokolarnych. Dla przykładu, by tradycji dyplomatycznej stało się za dość, po powitaniu Aerona winien jeszcze zapytać o zdrowie głowy  rodu czymś w stylu „a jakże się miewa nasz przyjaciel i głowa rodu, zdrów aby?”, ale podkreślenie statusu przybysza, jako ostatniego z rodu, pozwalało ominąć ten fragment. Tak samo powitanie przybysza w „domu”, a nie na „dworze”, pozwalało na pobieżne wymienienie któregokolwiek z tytułów lub nawet ich zignorowanie, niezależnie od pozycji przybysza. W końcu nikt, przychodząc do kogoś w gości do domu nie wymaga od gospodarza powitania w stylu „Witaj profesorze doktorze habilitowany członku stały akademii nauk Janie Nowaku”. Bardziej spodziewane w tym wypadku było „Cześć Janek” lub „Witaj Janku, nasz ty profesorze”. Poza tym, jakby mimochodem pozwalało to na podkreślenie pozycji gościa (coś w stylu „jesteś tak wyjątkowy, że zapraszam cię do domu, a nie na dwór tak jak wszystkich innych”) co na pewno zostanie wychwycone przez pałacowe koterie i dotrze do uszu kogo trzeba w tym Siewców i ewentualnych zamachowców. Prawda była jednak taka, że formuła ta, w sposób niezwykle grzeczny pozawalała Vyronowi uniknąć tytułowania Bękarta księciem, co ni jak nie chciało mu przejść przez gardło.
Późniejsze słowa, mimo że z założenia przyjazne, dozwalały Viridianowi na bardzo wiele, w tym niejako na uwięzienie Aerona Vaele w pokoju i pod strażą, w trosce o jego zdrowie i życie, oraz o honor gospodarza. W razie gdyby ten odmawiał przyjmowania pokarmu Vyron mógł wdrożyć nawet przymusowe karmienie, w końcu według tradycji, nikt nie powinien odchodzić od stołu głodny.
Marszałek zamknął za sobą drzwi do sali a jego oddalające się kroki zabrzmiały wśród ścian pałacowych korytarzy. Zostali sami.
- Formalności dopełnione, a teraz zdejmij te blachy bo się w nich ugotujesz. W tym okresie roku piece pod Himmelhofm działają pełną parą. Poza tym jaja na twardo i kiełbacha z wody to nie jest najlepsze połączenie aromatyczne.
Zasiadł w fotelu i patrzył się na to co zrobi Aeron. W międzyczasie napełnił stojącym na podorędziu sokiem dwa puchary. A czemu nie alkoholem? Otóż nie znając rangi wizyty nie mógł nalać nic innego. Gdyby okazało się, że wizyta jest oficjalna to polewając alkohol dąłby do zrozumienia że lekceważy interlokutora lub co gorsze że nie jest zainteresowany rozmową ( coś w stylu „pij nie pierdol”). Gdyby zaś nalał czystej wody można by to odczytać jako przedstaw swoje stanowisko i wynoś się, tudzież „spływaj z wodą”.
- Powiedz mi, co cię do mnie sprowadza?
Zapytał i uniósł puchar z sokiem upijając solidny łyk i pokazując, że ten nie jest zatruty ani zepsuty.

Powrót do góry Go down





Thorn
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Aeron Vaele
Wiek :
Ponad 500 lat / Wizualnie lekko ponad 30.
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182/100 (same rogi trochę ważą).
Znaki szczególne :
Opalizujące granatem, duże, zakrzywione rogi. Tęczowe oczy.
Pod ręką :
Broń, zegarek kieszonkowy, sakiewka z pieniędzmi, mały notesik i długopis.
Broń :
Rapier.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t139-thorn https://spectrofobia.forumpolish.com/t949-ksiegi-klamstw https://spectrofobia.forumpolish.com/t1119-thorn
ThornDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Pon 15 Lut - 16:38
Oglądanie Vyrona Larazirona bez zbroi ociekającej przepychem czy choćby ubrania przyozdobionego klejnotami sprawiało, że stojący naprzeciw niego Upiorny Arystokrata był zaniepokojony. Tak bardzo przyzwyczaił się do tego, że Viridian zawsze błyszczał, że teraz, gdy miał na sobie zwykły, wygodny strój w kolorach zieleni i czerni, Aeron wolał pozostać czujnym. Nie wierzył co prawda, by gospodarz miał ochotę go likwidować, bo jeśli by tak było, przyjazd do Himmelhofu byłby zaiste pchanie się do paszczy lwa.
Nie, młody Vaele miał do poruszenia kilka naprawdę ważnych spraw, które nie mogły ani czekać, ani być przelewane na papier. Nie ufał poczcie, zwłaszcza w sprawach polityki, a jeśli szło o posłów, wolał nie powierzać im przynoszenia takich wieści, choćby przez wzgląd na to, że Kryształowy Książę był okrutnikiem. Nigdy nie było wiadome, jak zachowa się w obliczu złych nowinek.
Aeron skinął głową, przyjmując wylewne powitanie. Wolał nie analizować jego elementów, bo już przyzwyczaił się do tego, że cokolwiek by Vyron nie powiedział, zawsze ma to drugie dno. Pięćset lat życia obok tego bufona zobowiązywało do tego, by niektóre zachowania mógł przewidzieć i się do nich przyzwyczaić.
Nie spojrzał na stół, ponieważ wzrok swoich tęczowych oczu zawiesił na Larazironie. Nie liczyło się dla niego w tej chwili czym zostanie przyjęty, bo chociaż każdy element wystroju czy każda potrawa miała jakieś znaczenie w prowadzonej przez Upiornych Grze, dziś Cierń przybył tu w konkretnym celu i aby zadać kilka ważnych pytań. Liczył na posłuch, wymagał go, dlatego też zachowywał powagę i po prostu patrzył na Księcia, czekając aż oficjalna część powitania dobiegnie końca i będą mogli zasiąść przy stole i porozmawiać jak równy z równym.
Drzwi zamknęły się a kroki które rozbrzmiały na korytarzu świadczyły o tym, że zostali sami. Aeron odczekał chwilę zanim wykonał jakikolwiek ruch. Jego spokojna twarz nie została zmącona nawet komentarzem Vyrona, chociaż prawdę mówiąc, w temacie ciepła na zamku miał on rację. Vaele był masywnym mężczyzną i nie było tajemnicą, że wystawiony na działanie ciepła, po jakimś czasie będzie się po prostu przegrzewał.
Gdy tamten wygłosił co miał wygłosić, dając tym samym sygnał, że oboje mogą pozwolić sobie na luźniejszy ton, brunet dotknął piersi a następnie skierował dłoń z wyciągniętymi dwoma palcami w bok. Zbroja zachrzęściła lekko by w następnej chwili zacząć zsuwać się z ciała, uwalniając tkaninę ubrania, które pod nią skrywano. Nie trwało to długo, raptem po kilku mrugnięciach okiem, mały stosik żelastwa leżał w kącie sali, wyglądając jak zwykła kupa metalu. Jedynie kolorem poświadczał, że przed chwilą był zbroją.
Uwolniony z "blach" Aeron odetchnął głęboko, patrząc cały czas na Viridiana. Musiał trzymać nerwy na wodzy, ale wcale nie pomagało mu w tym opanowanie zielonookiego. Poprawił ubranie, wygładzając czarny materiał na tyle dyskretnie, by nie zostało to odebrane w zły sposób. Zbliżył się do stołu i zajął miejsce naprzeciw gospodarza, wypowiadając ciche "Dziękuję". Obaj byli żołnierzami, bo chociaż różniło ich to w jaki sposób zostali wychowani, mieli okazję walczyć. Każdy na swój własny, unikalny sposób i to właśnie dzięki tym różnicom, mogli stanowić naprawdę zabójczy duet. Należało jednak poruszyć kilka ważnych spraw i zacieśnić sojusz, bo nawet jeśli Vaele miał słowo Larazirona, że ich stosunki pozostają przyjazne, Upiorny wolałby mieć to poparte stosownym dokumentem.
- "Zły los nie woła z daleka, że nadchodzi. Dlatego trzeba być czujnym: inaczej wlezie ci do domu." - powiedział z powagą, w języku Ojców, każde słowo wypowiadając powoli i z rozmysłem przytaczając popularne powiedzenie Szklanych Ludzi, jeszcze z czasów gdy nie zdawali sobie sprawy, jakim zagrożeniem jest rogaty lud pochodzący ze Szkarłatnej Otchłani. Lata temu, wykorzystali właśnie tą opieszałość Szklanych, by najechać Krainę Luster i rozdzielić jej ziemie między szlachetne rody. Żądny władzy, osiągnęli to czego pragnęli, stając się władcami obu krain. Czy jednak zwalniało to ich od pozostawania czujnym?
Zadowolenie usypiało czujność i Aeron doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Gdy sądził, że wszystko świetnie się układa, okazało się, że rozruchy które wybuchły w przygranicznych wioskach nie są jedynie spontanicznymi zrywami niezadowolonych z byle powodu mieszkańców. Za tym wszystkim stało coś więcej. Coś, co zdaje się przegapił. Co oboje przegapili.
- Kiedy ostatni raz wysyłałeś swoich w okolice wiosek przy południowej granicy? - zapytał już w ogólnie używanym, popularnym języku, siadając na krześle wygodniej i chwytając w dłoń podsunięty przez Arystokratę puchar. Vyron upił pierwszy, zatem można było przyjąć, że napój nie jest zatruty. Albo, jeśli jest, to obaj przez chwilę będą cierpieć, zanim Viridian otrzyma antidotum.
- Wybacz, ze wejdę ci w słowo, przyjacielu. - uniósł dłoń zanim tamten powiedział cokolwiek, celowo używając zwrotu, który wskazywał na poufałość ale i to, że wiedzą o sobie naprawdę dużo - Dawno, Vyronie. Wiem to stąd, że przez całą drogę do tych cholernych wiosek, nie widziałem na trakcie żadnego twojego żołnierza, a od kilku dni moi donoszą, że patrole Kryształowego Księcia zniknęły z traktów. - zmarszczył brwi, patrząc w zielone oczy. Starał się nie być zjadliwy, jednak złość przeciekała między słowami, sprawiając, że sam Aeron czuł jak wzrasta w nim stres. Denerwował się tym, że odwiedza Larazirona w takich okolicznościach.
Odczekał długą chwilę w ciągu której między Arystokratami zapadła pełna napięcia cisza. Vaele nie chciał atakować gospodarza pretensjami, lecz chciał by tamten zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Wczoraj o mało nie zginąłem, dźgnięty w brzuch przez byle wieśniaka. - powiedział - Właśnie przez nieuwagę. Przygraniczne wioski płoną, drogi Książę, wybuchły w nich zamieszki, grupy zbuntowanych sieją grozę wewnątrz wsi i na jej obrzeżach. I nie byłoby w tym nic niepokojącego, bo przecież to się zdarza, prawda? - uśmiechnął się bez ani krztyny wesołości - Gdyby nie fakt, że buntownicy nie przedstawiają żadnych konkretnych postulatów. Po prostu mordują sąsiadów, podburzają całe rodziny, niszczą spichlerze i budynki. Pojechałem do jednej, by rozmówić się z kim trzeba, jednak to co zastałem na miejscu przeszło moje najśmielsze oczekiwania. - urwał by upić nieco soku - Zwróciliśmy nasze oczy w stronę niedostępnych dla nas ziem i dóbr, skupiliśmy się na umacnianiu pozycji na zewnątrz naszych ziem, ignorując to, że zaczyna nas toczyć choroba, Vyronie. Choroba, którą ktoś... podrzucił nam z zewnątrz. - zakończył zdanie ciszej, tak by żadne przyciśnięte do ścian uszy nie mogły ich usłyszeć - Moi ludzie zlikwidowali zagrożenie, lecz straciłem kilku, bo nie byłem przygotowany na starcie z przygotowanymi do walki istotami. Udzielono mi pomocy po tym jak zostałem ranny, lecz z rozmów z mieszkańcami wiosek wynikało jednoznacznie, że prowodyrowie pochodzili spoza naszych ziem. Przestaje mi się to podobać. - zakończył kwaśno - Ponawiam więc pytanie: gdzie byli twoi? Nie wymagam być prze teraz przepraszał, chociaż bezpieczeństwo na granicy leży w naszym wspólnym interesie. Chcę po prostu wiedzieć, co zaprząta twoją uwagę, bo swój błąd już znam i wiem co powinienem poprawić.
Czekał na jego odpowiedź, ściskając w dłoni puchar by czymkolwiek zająć ręce. Miał nadzieje, że Viridian chociaż raz spuści z tonu i zaprzestanie swoich słownych gierek. Przyjechał tu jak do poważnego Upiornego Arystokraty i miał nadzieję, że Kryształowy nim był, gdy kłopoty dawały o sobie znać.
Od tej rozmowy zależeć bowiem może wszystko i nic.

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Pon 15 Lut - 18:30
Słysząc słowa o złym losie Vyron lekko zmrużył oczy i pokiwał głową. Nie z powodu tego, że jakoś specjalnie zastanawiał się nad znaczeniem owych słów, ale dlatego, że oto utwierdził się w przekonaniu, że Bękarta pradawnego języka Upiornych uczył jakiś szewc-obszczymur albo burkliwy kowal. Według Vyrona w sposobie mówienia Aerona brakowało przydechów, akcentów i ogólnie pojętej klasy. Zaprawdę, brakowało tylko tego, by zamiast „trzeba” powiedział „czeba”, czy miast pasującego słowa „wejdzie”, w miejsce którego użył „wlezie”, powiedział „wlizie”. Miał Vyron i to szczęście, że Bękart był bądź co bądź arystokratą, a nie jakimś dzikim chłopem-rezunem, zatem nie dał popisu w stylu: „Łj kumie, kumie! Powiadom ja wom, wpierdzieli wom siem Złe pod strzeche ino smród w sieni zostanie! A jużci! Nie wyczesczojcie gałów jok ryba! Wpierdzieli się powiadam wom, kaj kaban we kukuruze!”, bo tego zwieracze Viridiana mogłyby nie wytrzymać, przez co prawdopodobnie dość drastycznie złamałby protokół. Tylko czy posranie się ze śmiechu faktycznie łamało jakikolwiek protokół?
Faktycznie, już miał mu odpowiedzieć, gdy Bękart wszedł mu w słowo. Kryształowy Książę nic nie powiedział tylko uniósł brew. A zatem tu cię bolało Bękarcie?
- Mam na to dwie odpowiedzi i nawet, po naszej starej amicycji, pozwolę ci samemu wybrać tę, która bardziej ci pasuje i satysfakcjonuje.
Vyron nie dawał się sprowokować, nie wybuchał gniewem, ani nie unosił się dumą czy honorem. Teraz był politykiem. Politykiem na tyle łaskawym, że dozwalał rozmówcy na samodzielne wybranie odpowiedzi.
- Jak mniemam znasz się na taktyce i miałeś z tego zajęcia, prawda? – zapytał i ze spokojem popatrzył w oczy Bękarta. Zieleń pozostawała chłodna i pozbawiona uczuć, których tęcza była pełna - Wycofałem swoich ludzi spod granicy cztery dni temu, dając sposobność zbuntowanej hołocie na to, by rozlała się na moją stronę, ścigając wycofujących się żołnierzy i zajmując kolejne tereny. Miałem nadzieję, że się nie wmieszasz, i że będę mógł na nich przećwiczyć w walce kilka świeżo sformowanych regimentów. Niestety licząc na to, że przeciwnik pomyśli w jakikolwiek sposób, przeliczyłem się. To była pierwsza opcja.
Wypił sok do końca, po czym dopełnił puchar Bękartowi i sobie.
- Widzisz, pozwoliłem ci posprzątać ten przygraniczny bajzel, nie z wygody, ale dlatego, byś w końcu zaczął uczyć się na własnych błędach. Żebyś zrozumiał kilka spraw i pojął jak strasznie odstajesz od czasów, w których przyszło ci żyć, mój ty anachroniczny sąsiedzie-rycerzu. Twoi ciężkozbrojni może i budzą grozę, ale nadają się dziś wyłącznie do walki w zwarciu na równinach, a i to pod warunkiem, że są dobrze dowodzeni. W górach, lasach, na bagnach czy na pustyniach są tylko konserwami dla padlinożerców. Tak Aeronie, czasy gdy na Herbacianych Łąkach ścierały się ze sobą z łoskotem i krzykiem dwie pancerne ściany odeszły i nie wrócą. Rozumiesz już? Twoi ludzie oddali życie tylko dlatego, że kazałeś im walczyć wręcz z tym motłochem. Oddali życie po to, byś mógł zrozumieć swoje błędy. To była druga opcja. Sam wybierz, którą z nich wolisz.
Gdy to powiedział, z zewnątrz dobiegł dźwięk dzwonu. Plany były inne, ale teraz musiał zacząć działać zdecydowanie. Głupi Bękart, gdyby w mateczniku siedział ...
- Mam lekarstwo na tę chorobę. Podejdź do okna. – powiedział po czym podniósł się wykonując dłonią zapraszający gest.
Po błękitnym niebie, nad Lodowymi Górami i Kryształowymi Pustkowiami płynęły dwa statki. Pierwszy, dwumasztowy szkuner, lekko zbrojny, ale szybki i zwrotny oraz drugi w sumie pięciomasztowy prawdziwy tytan niebios, najeżony armatami dużego kalibru, których paszcze ziały smolistą czernią.
- Ten lekki szkuner nosi nazwę „Samum”. Oczekuję jeszcze na „ Harmattan” i „Fen”, które powinny się pojawić w najbliższych miesiącach. To właśnie ja, przez pośredników złożyłem u ciebie zamówienie na niepalne drewno rosnące na naturalnych złożach ałunu. Ten olbrzym z kolei to „Bajkał”, okręt flagowy Kryształowej Floty. Jego salwa burtowa byłaby stanie zmieść z powierzchni ziemi cały Dunkelheit z przyległościami.
Odstąpił od okna by młody Vaele mógł się dokładnie przyjrzeć okrętom. Odszedł na chwilę w ród pomieszczenia, odetkał jedną z rur komunikacyjnych i nakazał przybycie posłańca.
Mężczyzna w czerwono-biało-zielonym mundurze teleportował się na środek sali.
- Wielki Książę, czekam na twe rozkazy – powiedział padając na kolano
- Przekaż Pani Admirał nowe rozkazy. Ma zmienić kurs i udać się na południową granicę księstwa. Ma spacyfikować wszystkie trzy osady w których działali lub działają buntownicy. Niech zostanie tam tylko goła ziemia. Oczekuję raportu po wykonaniu zadania.
- Jak rozkażesz, mój Panie
Powietrze cmoknęło, a posłaniec zniknął równie szybko jak się pojawił.
Viridian podszedł do okna i obserwował jak potężny Bajkał zawraca i bierze kurs na południe. Ku granicy.
- Widzisz do czego doprowadziła twoja głupota? Nie martw się jednak, krew jest płynna, jakże więc jej nie przelewać?

Powrót do góry Go down





Thorn
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Aeron Vaele
Wiek :
Ponad 500 lat / Wizualnie lekko ponad 30.
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182/100 (same rogi trochę ważą).
Znaki szczególne :
Opalizujące granatem, duże, zakrzywione rogi. Tęczowe oczy.
Pod ręką :
Broń, zegarek kieszonkowy, sakiewka z pieniędzmi, mały notesik i długopis.
Broń :
Rapier.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t139-thorn https://spectrofobia.forumpolish.com/t949-ksiegi-klamstw https://spectrofobia.forumpolish.com/t1119-thorn
ThornDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Pon 15 Lut - 19:09
Głos Viridiana, spokojny i monotonny, wypełnił komnatę, odbijając się od ścian delikatnym pogłosem. Kryształowy książę zachowywał kamienną twarz i tylko uniesienie brwi zdradziło, że słuchał drugiego Arystokraty i docierał do niego sens jego wypowiedzi. Aeron nie oczekiwał wybuchu rozpaczy ze strony Larazirona, czy gniewu, chciał po prostu by tamten wiedział, że w pewnym sensie młody Vaele zawiódł się na swoim sąsiedzie, ponieważ obaj mieli bronić granice, minimalizując straty i nie dopuszczając do rozprzestrzenienia się fermentu.
Dwie odpowiedzi? Jakże łaskawie. Upiorny Arystokrata będący gościem na zamku Hummelhof z każdym słowem gospodarza czuł jak wzbiera w nim złość. Przyzwyczaił się do tego, że Vyron nie akceptuje jego pochodzenia i na każdym kroku musi skrytykować jego styl życia, ubioru czy cokolwiek co jego dotyczy, lecz powoli zaczynało drażnić go to, że zielonooki na każdą zaczepkę miał przygotowaną odpowiedź. Nadętą, potwierdzającą tylko jego egocentryzm odpowiedź.
Gdy tamten powiedział o sprzątaniu bajzlu, Aeron nie wytrzymał i z jego ust wydobyło się parsknięcie. Odwrócił głowę, uśmiechając się z niedowierzania. Pozwolił mu posprzątać? Laraziron miał o sobie wysokie mniemanie, ale momentami przesadzał. Wielkopańskie gesty i łaskawe słowa były częścią jego życia, lecz przecież gdy byli sami, nie musiał bawić się w udowadnianie całemu światu, że to on jest najlepszy.
Stłumił śmiech, by wysłuchać do końca jego słów. Zaniepokoiło go zdanie sąsiada na temat gromadzonej przez Vaele armii, ale Arystokrata, choć było mu wstyd, czuł że Kryształowy ma rację. Cóż miał jednak począć? Początkowo w umacnianiu wpływów, skupił się na surowcach i handlu, czyli dwóch dziedzinach które od lat trzymał w garści jego ród. Zdobywał sobie przychylnych, bawił się w Gwardzistę by zdobyć jakiekolwiek informacje na temat sił w Krainie Luster. Grał w Grę zachowawczo, bo zdawał sobie sprawę ze swoich słabości.
- Kraina Luster to nie twoja prywatna piaskownica, Wielki Książę. - powiedział unosząc nos nieco wyżej i patrząc na niego z góry, spod półprzymkniętych powiek - Nie ma tu miejsca na próby, jeśli nie jesteś pewien przeciwnika. Wmieszałem się, bo nie pozwolę sobie na utratę kontroli. Nie, kiedy walczyłem o nią tyle stuleci. - dodał - Sam powinieneś to rozumieć, przyjacielu, jak ciężko jest utrzymać to, co już raz się zdobyło.
Pozwolił sobie na nieco łagodniejszy ton a nawet na westchnienie. Nie chciał się kłócić. Denerwował go moralizatorski ton Viridiana, ale niewiele na to mógł poradzić. Nie wypadało napadać słownie na gospodarza, nawet jeśli wymagała tego sytuacja. Aeron miał tylko nadzieję, że Laraziron wie co robi i że ostatecznie żaden z nich nie zostanie z łapą w nocniku.
Uniósł brew kiedy został zaproszony do okna. Wyjrzał za nie i to co ujrzał odebrało mu dech w piersi. Musiał bardzo pilnować, by utrzymać usta zamknięte, chociaż jego szeroko otwarte oczy zdradzały zaskoczenie.
- Kwestia zamówionych materiałów była drugą, jaką chciałem z tobą poruszyć. Wygląda jednak na to, że zadawanie pytań nie będzie konieczne, skoro podajesz mi odpowiedzi na tacy. - powiedział nie kryjąc tego, że jest pod wrażeniem wielkości sunących po niebie statków. Nie przypuszczał, że Vyron pójdzie tą drogą. Znał Księcia raczej od innej strony i kojarzył go zawsze z lekkimi jeźdźcami, szybkimi i zdolnymi przemieszczać się na dalekie dystanse. W oczach pojawił się podziw a kąciki ust powędrowały lekko ku górze.
Tak! Viridian właśnie rozwiązał jeden z problemów młodego Vaele, z którym borykał się od niedawna. Wiedząc, że jego sąsiad posiada statki powietrzne, mógł brać pod uwagę ewentualne zaproponowanie Larazironowi wspólnej wyprawy na Pustynię. Nie mógł odpuścić okazji do zdobycia paru nowych terenów, a że nie miał warunków by wybrać się po nie sam, był gotów w razie czego podzielić się z Upiornym Arystokratą częścią wpływów. Za pomoc w wyprawie.
Już miał poruszyć temat, kiedy to padły słowa o zmieceniu Dunkelheitu. Aaeron spojrzał badawczo na rozmówcę, chcąc wyczuć, czy tamten bierze pod uwagę taką akcję. Wolał nie prowadzić z zielonookim otwartej wojny, lecz jeśli Kryształowy Książę postanowi stanąć przeciwko niemu, Cierń nie pozostanie bierny.
Rozmowa na chwilę się urwała, bo pan zamku odszedł na chwilę by wezwać służbę. Vaele odwrócił się od okna i obserwował pojawienie się posłańca, nie bardzo rozumiejąc po co został wezwany.
Nie musiał zadawać pytania. Viridian wydał rozkaz, który wprawił drugiego szlachcica w osłupienie, lecz Aeron odczekał aż posłaniec zniknie, by skomentować pomysł Upiornego. Nie był tak głupi, by podważać autorytet władcy wobec jego poddanych.
Zanim zdążył się odezwać, brunet podszedł znowu do okna i wygłosił słowa, po których Vaele poczuł gniew. Gniew tak straszliwy, że aż ciężko było utrzymać go na wodzy. Zacisnął pięści, aż pobielały mu knykcie.
Jak on śmiał tak odzywać się do równego sobie? Za kogo on się uważał?
- Postradałeś zmysły? - warknął, patrząc tamtemu w oczy - Laraziron, co ty wyprawiasz? Odwołaj to! Już dość krwi wsiąkło w ziemię granicy. Wystarczy! - podniósł głos, nie mogąc dłużej zapanować nad emocjami.
Trudno. Najwyżej Vyron znowu zgasi go przygotowanym na każdą okazję tekstem.
To mu wychodziło naprawdę dobrze.

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Wto 16 Lut - 19:08
Zachowanie Bękarta nie dziwiło go ani trochę. Miał prawo być wzburzony i toczyć pianę z pyska, ale przychodząc do Vyrona z tą bolączką, trafił pod kiepski adres. Która z podanych odpowiedzi była prawdziwa? Ta, że Aeron Vaele musi zacząć się uczyć na własnych błędach, czy może ta, o świadomym wycofaniu wojsk z pasa granicznego? A może była jeszcze jedna, trzecia odpowiedź, której Vyron nie dał Bękartowi pod rozwagę? Ta kwestia na zawsze miała pozostać tajemnicą.
- Wiesz, może i masz rację? Może to nie jest moja piaskownica. Kraina Luster to teraz baniak ze szczynami albo, jeśli wolisz, dół kloaczny, w którym status quo jest ważniejsze od realnego rozwoju, bezpieczeństwa i ekonomii. Pozbawiona realnego przywództwa zbieranina pokrzywdzonych przez los, wolnych duchów, zdrajców, dezerterów, życiowych ofiar, pokrzykujących szlachetków, mieszańców zwierząt i istot rozumnych oraz wszelkiej maści samozwańców, artystów i kukieł, których nikt nie trzyma za mordę i niczego od nich nie wymaga. Uwierz mi, siedzenie w tym grajdole zaczyna mnie nudzić i uwierać. Jest mi niewygodnie, a od patrzenia na to, co dzieje się wkoło dostaję niemal ataków mnie do furii. Jednakże zastanów się nad jednym, jeśli ja z owego grajdołu wyjdę, to kto w owym grajdole pozostanie i jak długo będzie mógł się w nim bezpiecznie bawić? Następnym razem, zanim przemówisz, przemyśl kwestię trzy albo cztery razy. Poza tym, zmieniając nieco temat, o jakiej kontroli mówisz? Kontrolowałeś ostrze wroga własnymi bebechami, a może kontrolowałeś populację swoich ludzi metodą selekcji zadaniowej, niczym myśliwi swoje psy? Zabawne, że mówisz o kontroli w chwili gdy zacząłeś ją bezpowrotnie tracić. – uśmiechnął się samymi ustami po czym kontynuował - Nie jest ciężko utrzymać to co się zdobyło, jeśli wie się jak to robić i jak trzymać ludzi w ryzach. Tym się właśnie różnimy. Dla mnie myśliwski pies do końca swoich dni pozostaje psem. Narzędziem i sługą, któremu wyznaczam zadania i oczekuje rezultatów. W zamian za te rezultaty karmię go i dbam o niego. Dla ciebie zaś, pies myśliwski to towarzysz, przyjaciel, od którego stopniowo przestajesz wymagać, a zaczynasz tylko karmić i dbać o niego. Nie biega, nie tropi, nie walczy. On leży i czeka na żarcie oraz głaskanie bo stał się zwykłym, spasionym kanapowcem. Jak myślisz, który z nich jest szczęśliwszy?

Dał Bękartowi chwilę na ewentualne przemyślenia lub posłanie ponadplanowej wiąchy bluzgów. W końcu każdy dzieciak się buntuje, gdy jego świat wyobrażeń i pragnień umiera po starciu z realiami miejsca, w którym przyszło mu żyć. Vyronowi było mu go trochę żal. Stary Vaele starał się wbić mu to do głowy już dawno temu, ale jak widać Bękart był oporny na wiedzę i trudny do zajebania. Zaiste, prawdziwa mieszanka kurwy z osłem. Mimo tego, gdzieś w głębi duszy Viridiana zatliła się iskierka prawdziwej zazdrości o ten jego „bajkowy” świat.
- Obawiam się, że mimo szkoły jaką w życiu odebrałeś, wewnątrz ciągle jesteś dzieckiem. Zazdroszczę ci tej dziecięcej naiwności, tej wiary w bajkową sprawiedliwość, dobroć i głębokie przemiany bohaterów. Zazdroszczę ci tego twojego bajkowego świata, gdzie wszystko jest czarne lub białe, gdzie podziwia się herosów a gardzi złoczyńcami. Twój świat jest pełen bohaterów walczących o słuszną sprawę i poświęcających się w imię idei. – wolnym krokiem podszedł do okna i wyjrzał przez nie - Wiesz co, mógłbym wygłosić teraz pouczający monolog, wyłożyć sprawę prosto i zrozumiale jak żołnierz żołnierzowi, ale tego nie zrobię. Możesz się wściekać, zaciskać pięści i dusić w sobie krzyk, ale im wcześniej zaczniesz myśleć, tym lepiej dla ciebie. Przemyśl to wszystko, co dziś powiedziałem i co zrobiłem, a gdy spotkamy się następnym razem, sam poznam czy zrozumiałeś coś czy nie.
W chwili gdy wypowiadał te słowa, hen w oddali, niebosiężne górskie szczyty odbijać zaczęły echo gromów choć niebo pozostawało czyste. Zatem się zaczęło …
Świat Vyrona, w przeciwieństwie do tego, w który zdawał się wierzyć Aeron, pełen jest potworów, ale jego przewaga wynikała z tego, że on był największym z nich.
Słysząc podniesiony głos Bękarta, Vyron aż się zagotował. Ten dureń niczego nie rozumiał. Sam niejako zdefiniował los tych wszystkich istot.
- Nie, nie zrobię tego, ale za to ty, z chęcią zastanowisz się czemu nie odwołam rozkazu. Zacznij w końcu, kurwa, myśleć! – popatrzył mu w oczy zbliżając twarz do jego twarz - Zapamiętaj sobie Bękarcie, robię to dla ciebie pierwszy i ostatni raz.
Odszedł do Aerona i wrócił na swoje miejsce. Może i był trochę zbyt ostry, może i nie powinien tak się do niego zwracać gdy byli sami bo ranienie go nie przynosiło żadnej satysfakcji, ale po prostu nie wytrzymał.
- Siadaj proszę. Przejdźmy teraz na lżejsze i przyjemniejsze tematy, w których radzisz sobie lepiej. Powiedz mi jak zapatrujesz się na modernizację swoich wojsk i kiedy masz zamiar tego dokonać ?

Powrót do góry Go down





Thorn
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Aeron Vaele
Wiek :
Ponad 500 lat / Wizualnie lekko ponad 30.
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182/100 (same rogi trochę ważą).
Znaki szczególne :
Opalizujące granatem, duże, zakrzywione rogi. Tęczowe oczy.
Pod ręką :
Broń, zegarek kieszonkowy, sakiewka z pieniędzmi, mały notesik i długopis.
Broń :
Rapier.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t139-thorn https://spectrofobia.forumpolish.com/t949-ksiegi-klamstw https://spectrofobia.forumpolish.com/t1119-thorn
ThornDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Wto 16 Lut - 23:01
Po raz pierwszy od co najmniej dwóch setek lat, Aeron Vaele poczuł, jak stojący przed nim Kryształowy Książę jest mu obcy. Jego zachowanie całkowicie odbiegało od roli, jaką przyjmował gdy tylko opuszczał mury Himmelhofu. Nadal pozostawał piekielnie pewnym siebie mężczyzną, lecz porzucił manierę pyszałka i wysławiał się spokojnie, tłumacząc wszystko jak "chłop krowie na rowie".
Vaele patrzył szeroko otwartymi oczami, zaciskał pięści i zgrzytał zębami, chcąc opanować złość. Vyron zdenerwował go, lecz jego argumenty były logiczne i wypiły drugiemu Arystokracie wszystkie karty z dłoni. Aeron poczuł się wręcz jak uczniak, który właśnie dostał po łapach linijką od niecierpliwego nauczyciela. Słuchał go i nie mógł się nadziwić temu, co słyszał.
Czemu wcześniej nie widział, jak bardzo się od siebie różnią? Podświadomie szukał towarzystwa w podobnym wieku, tolerował przytyki bo Viridian tak jak on był dzieciakiem wywodzącym się ze szlachty. Też miał rogi, był wychowywany podobnie i wyniósł podobne wykształcenie... Nie, nie podobne. Zupełnie inne. I dopiero teraz, Cierń zdał sobie sprawę jak wielka ziała między nimi przepaść.
Wyszczerzone zęby i zmarszczone brwi były jedyną oznaką tego, że jest bliski wyprowadzenia z równowagi. Nie tym, co powiedział zielonooki, bo miał cholerną rację. Aeron denerwował się na samego siebie, na styl życia jaki przyjął, na swoją przeszłość i na przeklętego dziadka, który po prostu wysłał go do wojska, licząc na to że armia wyszkoli młodego Arystokratę, utemperuje jego charakter i... całkowicie pozbawi rozumu.
W czasach gdy on, bękart uczony był walki i tresowano go na durnego osiłka, Vyron pobierał zapewne nauki u najlepszych nauczycieli. Uczył się, jak poradzić sobie w okrutnym świecie Upiornej Arystokracji. Wyostrzył spryt, retorykę a co najważniejsze, nauczył się myśleć z wyprzedzeniem. Przewidywać ruchy przeciwnika. Wbrew opinii jaką miał wśród mieszkańców Krainy Luster, Laraziron nie był narwanym okrutnikiem. Gorzej. Był inteligentnym, cierpliwym graczem, który nie boi się poświęcić pionków w swojej drodze po zwycięstwo.
Gdy gospodarz powiedział o kontroli, zawstydzony brunet odwrócił wzrok i spojrzał w podłogę. Nie powinien okazywać słabości i dalej hardo utrzymywać kontakt wzrokowy. Był jeden powód, dla którego tak się nie stało: wszystko co mówił Viridian trafiało w punkt. Kłuło jak drzazga pod paznokciem, na tyle mała by nie można było jej normalnie wyjąć, lecz na tyle duża, by przeszkadzała w chłodnej kalkulacji.
Poczuł się jak młodzik, besztany przez o wiele starszego, doświadczonego Upiornego. W swojej własnej wyobraźni widział jak kompan z dawnych lat, największy rywal, umyka mu i jeśli Aeron nie zmieni czegoś w sobie, nie będzie mu w stanie nigdy dorównać. O tak, Vyron był o wiele sprytniejszy, mimo iż za fasadą zwyczajowego chamstwa nie było tego widać.
Ile jeszcze tajemnic w sobie nosi? Co jeszcze potrafi? A co najważniejsze... Co zamierza?
Chociaż przyszło mu naprawdę ciężko, spojrzał w zielone oczy. Zamknął usta i opanował gniew, czując jak płomień wewnątrz dogasa. Przez chwilę po prostu patrzył na Kryształowego, jakby samym spojrzeniem chciał mu przekazać wszystko i nic. Starał się nie okazywać, jak bardzo dotknęły go jego słowa. Jak bardzo były trafne. Nie chciał też okazać tego, że na ten moment jeszcze nie potrafi nic w sobie zmienić. Pojmował wykład, ale nie miał rozwiązania. Wiele będzie musiał przemyśleć.
- Masz... Rację. - powiedział w końcu. Krótko i zwięźle, nie zamierzał bowiem kontynuować tematu. Chociaż Viridian mówił naprawdę ciekawie, Aeron nie przybył tutaj po wykład. Nie potrzebował uświadomienia, że władza zaczyna wymykać mu się z rąk.
Dalsza część wypowiedzi bolała jeszcze bardziej. Mężczyzna ponownie odwrócił wzrok, tym razem kierując go na widok za oknem. Dobiegające z bardzo daleka wystrzały idealnie pasowały do sytuacji w jakiej się znalazł, do tej rozmowy a w zasadzie monologu gospodarza. Młody Vaele rozluźnił ręce, jego twarz wygładziła się a on poczuł gdzieś głęboko w sobie ogromny żal.
Tak, miał swój własny bajkowy świat. Jak mógł inaczej? Przez pierwszą część życia wmawiano mu, że jest ogromnym błędem i nic w życiu nie osiągnie. Kolejna upłynęła na tresurze w armii. Nauczył się porządnie przywalić, ale nie myśleć samodzielnie. Zabawa w Gwardzistę pozwoliła mu poznać się na sytuacji politycznej. A gdy zdecydował, że nadszedł czas odbudować chwałę rodu, sięgnął do znanych wzorców. Uciekał w nieskomplikowany świat złych i dobrych, sam balansując gdzieś pomiędzy i uważając, że jest dzięki temu wyjątkowy. Spodziewał się zamachu, by był niewygodny, dlatego zachowywał czujność lecz... W pewnym momencie stał się zbyt pewny siebie i tego, że świat który go otacza działa według konkretnych reguł. Był pewien, że poznał te reguły i będzie w stanie kontrolować to, co dzieje się wokół. A tymczasem okazało się, że jedynym co tak naprawdę może w swoim życiu kontrolować, były zwieracze.
W milczeniu było więcej, niż mógłby powiedzieć. Viridian na pewno odnotował swoje, co do tego Cierń nie miał wątpliwości. Ale w przeciwieństwie do niego, Vaele nie bawił się przy nim na zachowanie pozorów. Byli na to za starzy. I wyszło na to, że zielonooki zna go na tyle dobrze, by w kilku słowach podsumować jego czyny i wbić szpilę tak głęboko i celnie, by bolało teraz i jeszcze długo po opuszczeniu Himmelhofu.
Niepotrzebnie żądał odwołania rozkazu, nie miał bowiem do tego prawa. Znajdował się na ziemiach swojego sąsiada i nie miał tu żadnej władzy ani posłuchu. Zagotował się, słysząc, że cała wioska zapłaci teraz za to, że on postanowił wmieszać się i stłumić bunty w momencie, gdy jeszcze nie były poważne. Tak, został raniony ale przecież Upiorni Arystokraci nie są nietykalni.
A może... może powinni?
Viridian zbliżył się do niego, kipiąc złością. To był inny rodzaj złości. Kiedyś ścierali się w różnych sytuacjach, dogryzali sobie, wyzywali od przeróżnych, podkładali świnie. Złościli się na siebie, dużo krzyczeli, by ostatecznie odjeżdżać każdy w swoją stronę z uśmiechem na poobijanej mordzie. Teraz? Laraziron był naprawdę zły. Aeron widział to w zielonych oczach, słyszał w głosie. Wyzwisko zabrzmiało o wiele bardziej zjadliwie i miało większą moc. Ugodziło go tak, że Vaele poczuł się jakby dostał właśnie w twarz. Równie dobrze, Upiorny mógłby mu napluć w twarz i stwierdzić, że nigdy nawet nie zbliży się w swej wspinaczce do butów czystokrwistego.
Gdy Książę wrócił na swoje miejsce przy stole, Cierń jeszcze przez chwilę stał przy oknie i patrząc na gospodarza, w pewnej chwili westchnął.
- Wybacz. Nie powinienem podnosić głosu. - powiedział po prostu. Bądź co bądź, chciał myśleć o Vyronie jak o kimś bliższym, nawet jeśli ich relacja była dość skomplikowana. W świecie Upiornych gdzie rozgrywała się ostra Gra, mógł liczyć tylko na niego. Laraziron był wyjątkowym sojusznikiem. Vaele zastanawiał się, ile jeszcze błędów będzie mu w stanie wytknąć i wybaczyć. Kiedy skończy się jego cierpliwość?
Wrócił do stołu i opadł na krzesło ciężko, wysłuchując przytyku o nieradzeniu sobie w dyskusji a później pytania. Nie odpowiedział od razu, bo musiał przetrawić pytanie i zastanowić się nad odpowiedzią. Zbesztany za mówienie bez pomyślunku, chciał teraz pokazać, że nie chlapie ozorem wszystkiego co mu ślina na język przyniesie.
- W kwestii modernizacji również masz całkowitą rację - jest konieczna. Bardzo chciałbym zabrać się do niej najszybciej jak tylko będzie to możliwe. Zaryzykuję stwierdzenie, że mam ku temu stosowne fundusze jednak... Cóż, nie jest to tajemnicą, a już na pewno nie dla ciebie, że cierpię na poważny deficyt istot zdolnych do noszenia broni. I stawania w polu. - sięgnął po puchar, czując suchość w gardle. Podziękował za dolanie soku. Nie ruszał żadnych potraw, bo nie przybył tu po to, by się nażreć. Wolał używać ust do rozmowy, niż pochłaniania przygotowanych specjałów.
- Udało mi się odnowić kontrakt mojego dziadka i pozyskałem garstkę rycerzy. Tak, garstkę. - westchnął - Co z tego, że są znani i swego czasu siali zniszczenie, skoro jak sam zauważyłeś, jesteśmy świadkami końca epoki zakładanych na siebie blach i wymachiwania stalą. Mogę polegać na ich umiejętnościach i wyszkoleniu oraz wierności, ale nie znam ich skuteczności jeśli chodzi o starcie z nowoczesną bronią. Głównie dlatego, że nie mam do niej dostępu. - spojrzał mu w oczy, milknąc na krótką chwilę - Minęło... sporo czasu od ostatniej okazji by sprawdzić się w boju. - podświadomie dotknął boku, na którym pod ubraniem znajdowała się świeża blizna - A jak zauważyłeś, jestem zbyt... Miękki, by prowokować tylko po to, by przetestować żołnierzy. Może z czasem się to zmieni jednak, obawiam się, że mój bajkowy świat jest jedynym jaki znam. A sam dobrze wiesz, że my, Upiorni Arystokraci, różnie reagujemy na zmiany, ale w końcu je akceptujemy i się do nich dostosowujemy.
Jak inaczej miał poprosić go o cierpliwość? Jak miał usprawiedliwić to, że potrzebuje czasu na przemyślenie tego co dzieje się dookoła, na obranie taktyki i zmianę pewnych przyzwyczajeń?
- Nie mam... - zaczął w przypływie szczerości i za późno ugryzł się w język, a skoro powiedział już A, to wypadało powiedzieć również B, C i cały alfabet - Nie mam również pomysłu na modernizację. Nie znam się na żegludze, dlatego nie pozwolę sobie na okręty jak twoje, swoją drogą zapierające dech w piersiach. - na chwilę w jego oczach pojawił się szczery podziw - Nie mam od tego ludzi, nie znam nikogo komu mógłbym płacić za służbę, a kto mógłby wpłynąć na zwiększenie siły mojej armii. Niewielu liczących się w świecie szlachty specjalistów chce rozmawiać z... bękartem. - powiedział przyglądając się Viridianowi badawczo. Nie zgrywał ofiary, starał się przedstawiać fakty ze spokojem.
Im dłużej rozmawiali, tym czuł się pewniej. Może dlatego, że Vyron zranił go tak, że już bardziej by nie mógł, jeśli nie chciał niszczyć wszystkiego co pojawiło się między nimi na przestrzeni setek lat.

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Sro 17 Lut - 21:50
Odległy, nieco cichszy niż poprzedni, huk salwy armatniej rozbrzmiał ponownie. To druga z trzech wiosek właśnie zamieniała się w czarną bliznę na powierzchni ziemi. Gdy oni siedzieli tu sobie, spokojnie popijając chłody sok i dyskutując, kawałek drogi stąd, przy granicy nieznane im z imienia, nazwiska, profesji ani niczego innego istoty, ginęły potworną, niespodziewaną śmiercią wśród wybuchów i płomieni. Vyron nie miał wyrzutów sumienia. Musiał to zrobić, a Bękart zapewne niedługo domyśli się czemu uczynił to co uczynił. Czasami cena jaką przychodzi zapłacić niewinnym istotom, jest z ich punktu widzenia odwrotnie proporcjonalna do czynów jakie popełnili. Niestety, punt widzenia zależy od punktu siedzenia, a prastara zasada mówi, że to ten który ma złoto określa zasady. Tym to sposobem, za uratowanie życia Bękartowi i opatrzenie mu ran, niewinne istoty oddadzą własne żywoty. Z ich punktu widzenia musi być to wyjątkowo gówniana sprawiedliwość.
- „Nie mam do niej dostępu” … i pomyśleć, że mówi to ktoś, kto trzyma rękę na handlu. – Vyron zetknął dłonie palcami i opuścił się nieco w fotelu - Nie uwierzę w to, że nie sprzedajesz drewna do manufaktur zajmujących się budową broni. Pewnie zaraz powiesz, że tak, sprzedajesz, ale manufaktury to zbyt drogie rozwiązanie na uzbrojenie wszystkich ludzi, o których zdobywaniu za chwilę ci powiem. Dam ci radę, zrób to co ja. Poszukaj najlepszego z majstrów. Prawdziwego mistrza w swoim fachu. Niemal Boga w dziedzinie precyzji. Zapłać mu nawet tyle złota ile sam waży, a potem zabierz na swoje włości i daj mu tam wyposażony warsztat. Niech robi arcydzieła tylko dla Ciebie. Potem, gdy mistrz już przyzwyczai się i przywiąże do nowego miejsca, rozpuszczasz plotkę, że wprawdzie mistrz … niech mu będzie …. Heinz Robico Gruszka ... pracuje u ciebie, ale  ty, Dobry Pan Mecenas cały czas z otwartymi ramionami witasz innych rusznikarzy, płatnerzy, ludwisarzy czy puszkarzy na swoich ziemiach i gotów jesteś zaproponować im ciekawe warunki. W ten sposób przybyli sami pobudują manufaktury, a ty jako łaskawy pan zwolnisz ich z powinności względem ciebie za powiedzmy 10 karabinów miesięcznie. Mam nadzieję że zrozumiałeś. To jak z łowieniem ryb czy polowaniem na nęcisku.
Viridian sięgnął po kawałek suszonego mięsa i włożywszy go do ust zaczał powoli żuć. Widać było, że rozważa jakieś zagadnienie.
- Jeśli zaś chodzi o ludzi, to najpierw musisz sobie odpowiedzieć na pytanie jakich oddziałów potrzebujesz. Jeśli chcesz mieć oddział karny i wierny, taki co pójdzie w ogień pod twoim przywództwem, to przejdź się po wiejskich karczmach, po rynkach miast, przytułkach dla biedoty i domach dla samotnych dzieci. Tam jest wielu takich, którzy nie widząc dla siebie przyszłości innej niż ta, którą im oferujesz. Ci wstąpią do ciebie na służbę. Z takimi powinieneś obchodzić się w miarę delikatnie, przynajmniej do chwili zakończenia szkolenia i zostaną prawdziwymi żołnierzami. Ogromna większość z tych rekrutów wymagać będzie podkarmienia, leczenia albo pokazania im że są wartościowymi członkami zespołu. Jeśli chcesz mieć oddział, który samą swoją legendą powoduje płacz u kobiet, a u ich mężów rozwolnienie, to ludzi winieneś szukać w więzieniach, koloniach karnych, kopalniach, slumsach miast i lasach. Taki oddział podąża karnie tylko za kimś, kto weźmie ich za ryj i zmusi do posłuszeństwa. Dla nich wszelka oznaka dobroci to słabość. Tacy mają też większe zdolności bojowe, najczęściej są zaprawionymi w walce jeden na jeden bandziorami. Taki oddział jest o tyle mało bezpieczny, że zamknięty w koszarach może sprawiać problemy. Ja u siebie mam jeden szwadron takich rezunów. Gdy nadchodzi pora wypuszczam go w pole i mówię, że co zrabują, zdobędą w walce czy zerwą z trupa, to ich. Ten oddział jest tani, bo żywi i dozbraja się sam, a i za utrzymanie nie płacę ani miedziaka. Mogę śmiało powiedzieć, że to moi najlepsi zagończycy.
Sięgnął po sok a  napiwszy się nieco, odstawił puchar i włożył do ust kolejny pasek mięsa.
Zastanawiał się teraz czy nie zaproponować Aeronowi ćwiczeń wojskowych, ale póki ten nie sformuje normalnych oddziałów, nie było co mówić o jakichkolwiek manewrach.
- Moje statki to na razie faza testowa. Wielka Próba jak to mówią. Muszę sprawdzić ich opłacalność i skuteczność działania. Wróćmy jednak do twojej armii. – Viridian spojrzał na swojego rozmówcę i przez chwilę się zastanawiał – DO dowodzenia lekkimi jednostkami się nie nadajesz, zatem proponuję ci pozostanie przy ciężkich formacjach. Jeśli wybierzesz ciężką jazdę,  to będziesz miał wtedy wojska zdolne relatywnie szybko się przemieszczać i stanowiące realne zagrożenie na polu walki, bo mogące przejść do walki wręcz. Możesz pomyśleć o artylerii. Ta kosztuje znacznie więcej, ale i siłę rażenia większą. Niestety, bez ochrony, w starciu pozostaje niemal bezbronna. Ostatnią opcją, którą poddaję pod rozwagę, są grenadierzy pancerni. Ci stanowią piechotę, ale ich uzbrojenie stanowi mieszanka dalekosiężnych karabinów i artylerii. Takie oddziały mogą działać na niemal każdym terenie, ale ich mobilność jest bardzo ograniczona. Wydaje mi się, że powinieneś  dokładnie przemyśleć te trzy typy. Każdy z nich ma swoje plusy i minusy, ale to już wiesz.
Słysząc ostatnie słowa Vyron zaczął się śmiać. Perlisty śmiech wypełnił pomieszczenie. Widać rozbawiło go to co powiedział młody Vaele.
- Bo się chujowo sprzedajesz i wyrabiasz sobie równie chujową markę – powiedział z rozbrajającą szczerością wstając - Z tego co może być twoim atutem robisz sznur na własna szyję.
Przeszedł kawałek i stanął na środku pomieszczenia po czym przygarbił się i wygiął nogi
- Buuu! Nikt nie chce rozmawiać z biednym bękartem? Dlaczego?! O ja nieszczęsny, ocieram łzy i smarkam w rękaw bo jest mi tak kurewsko przykro, że zaraz się zesram. – tu wykonał teatralny gest i zrobił minę jakby odkrył, że narobił w spodniei - A teraz zmieńmy podejście.
Wsparł się rękoma pod boki, wyprostował i przyjął godna postawę unosząc brodę zuchwale w górę.
- Ejże! Pierdozy nieskrobane, Fajdanisy, Dybidzbany i Łachmyty wszelkiej maści koloru i kształtu! - zagrzmiał głosem dowódczym, jakim wydaje się komendy w czasie walki - Kto odważy się porozmawiać albo ubić interes ze Stalowym Bastardem, Księciem Cierni?
Przeniósł spojrzenie zielonych oczu na siedzącego Aerona
- Rozumiesz już co robisz źle?

Powrót do góry Go down





Thorn
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Aeron Vaele
Wiek :
Ponad 500 lat / Wizualnie lekko ponad 30.
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182/100 (same rogi trochę ważą).
Znaki szczególne :
Opalizujące granatem, duże, zakrzywione rogi. Tęczowe oczy.
Pod ręką :
Broń, zegarek kieszonkowy, sakiewka z pieniędzmi, mały notesik i długopis.
Broń :
Rapier.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t139-thorn https://spectrofobia.forumpolish.com/t949-ksiegi-klamstw https://spectrofobia.forumpolish.com/t1119-thorn
ThornDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Nie 21 Lut - 16:00
Viridian nie dał się oszukać. Sprawdzenie go było niemal nieodłącznym elementem każdej ich rozmowy. Aeron musiał mieć pewność, czy Upiorny Arystokrata z którym rozmawia stanowi zagrożenie, czy można go potraktować pobłażliwie lub zignorować. Vyron Laraziron po raz kolejny udowadniał, że nie traci na czujności, nawet będąc w swojej domenie. Słuchał go uważnie, analizował każde słowo... Jak przystało na kogoś, kto już poznał się na młodym Vaele i nauczył, że ten konkretny szlachcic kłamstwem operuje równie dobrze co rapierem.
Aeron uśmiechnął się pod nosem kiedy Viridian chwycił go za słowa i uczepił się informacji o braku dostępu do manufaktur. To, że Cierń miał do nich dostęp było tak pewne, że słońce wstaje na wschodzie a zachodzi na zachodzie. Gdyby nie kontrolował handlu, nie stanowiłby tak silnego gracza i prawdopodobnie nawet sam Laraziron nie widziałby sensu prowadzenia z nim jakichkolwiek rozmów. Może i pałali do siebie czymś w rodzaju sympatii, lecz w interesach emocje należy odsunąć na bok. Wiedzieli oo tym wszyscy Arystokraci.
Zielonooki przejawiał to, czego Aeronowi brakowało - dalekowzroczność. W momencie gdy Vaele skupiał się na własnym podwórku, sprzątał na nim i upiększał, by stało się atrakcyjne, Laraziron dbał by opinia publiczna miała go na swoich ustach. Nie ważne jak, ważne że o nim mówiono. Prędzej czy później znajdą się tacy, którzy nawet z czystej ciekawości przybędą na dwór Kryształowego Księcia, i gdy zobaczą jak wiele ma do zaoferowania, zostaną przy nim, za dobre warunki życia płacąc wierną służbą.
Vyron nie powiedział nic nowego, a jednak jeśli siedzący przy nim przy jednym stole Upiorny Arystokrata miałby wytłumaczyć, dlaczego jeszcze nie poczynił nic w kierunku, który tamten mu proponował, Thorn odpowiedziałby wprost: Jeszcze nie dotarłem do etapu, gdy mógłbym się czuć na tyle pewnie, by na własne, notabene uprzątnięte i wygłaskane podwórko, zapraszać mistrzów. Może była to kwestia braku pewności siebie, bo co z tego, że Bękart nadrabiał deficyty dobrą miną? Uśmiech może powiedzieć naprawdę wiele, a jeszcze więcej ukryć.
Gdy gospodarz sięgnął po jedzenie, Aeron poszedł jego tropem, unosząc widelec i nabijając na niego kawałek egzotycznego owocu. Właściwie nie był głodny, lecz chcąc docenić starania Larazirona i jego kucharzy, wypadało zjeść cokolwiek.
Żuł w milczeniu, przysłuchując się słowom swojego sąsiada. W głosie Viridiana pobrzmiewała pewność siebie, której tamten po prostu mu zazdrościł. Czuć było, że Kryształowy wie o czym mówi, swoje już w życiu widział i wyniósł naukę, czy to z lekcji udzielanych za młodu, czy później. Na chłodno podchodził do życia i właśnie kogoś takiego Aeron potrzebował - zaufanego Arystokraty, który w razie potrzeby, nie owijając w bawełnę, wytknie mu wszystkie błędy i da sygnał, pewną iskrę, do przemyślenia swojego postępowania, zmiany toku myślenia i wreszcie do zrobienia kroku naprzód.
Czasami młody Vaele zastanawiał się co sprawiło, że Vyron był taki, a nie inny. Wydawać by się mogło, że jako wyczekiwany dziedzic rodu, powinien być zepsuty do cna i jednocześnie przedelikacony. Plotki jakie krążyły przedstawiały go co prawda jako potwora, który wyrżnął własną rodzinę, lecz sam Laraziron, mimo całej otoczki i maski jaką zdawał się przybierać za każdym razem gdy opuszczał Himmelhof, według opinii Ciernia, nie byłby zdolny do tak radykalnych kroków. Chyba, że faktycznie zlikwidowanie rodziny przyniosło mu korzyści większe, niż te, z których mógłby się cieszyć posiadając normalny dom, rodziców i rodzeństwo. Aeron podchodził ostrożnie do wydawania osądów na temat Koregenta, ponieważ chociaż znał go od stuleci, odkrywał co jakiś czas, że zielonooki Upiorny potrafi go zaskoczyć. Dlatego właśnie w obecności Viridiana należało brać pod uwagę każdą ewentualność, by później przynajmniej starać się udawać, że nie jest się zaskoczonym.
Tak było w czasie wojny. Aeron widział Larazirona na polu walki. W chwili gdy on taplał się w błocie, pośród trupów oddziałów należących niegdyś do Vaele, Vyron parł naprzód, mimo iż bitwa wydawała się być skazana na porażkę.
Było mu wstyd za tamte czasy, lecz szczęśliwie Viridian nie chciał nigdy do nich wracać. A przecież mógłby, pyszniąc się swoim zwycięstwem, piętnując nieudolność młodego bękarta, któremu wydawało się, że jest wielkim rycerzem, a który zapomniał, że tak naprawdę gówno potrafi.
Chłód bijący ze słów zielonookiego działał trzeźwiąco, dlatego Aeron słuchał i nie starał się dyskutować z Upiornym, który po raz kolejny udowadniał, że posiadał wiedzę o wiele rozleglejszą i co najważniejsze, szersze horyzonty. Nie ograniczał się do tego co działo się tu i teraz.
- Muszę to przemyśleć. - powiedział, gdy tamten zakończył wywód - Dziękuję, Vyronie. - dodał, celowo nie precyzując o co dokładnie mu chodzi. Uśmiechnął się z szacunkiem i lekko skłonił głowę, zaznaczając że naprawdę ceni sobie wszystkie jego rady. Gdyby Vaele był Viridianowi obojętny, nie dzieliłby się z nim swoją wiedzą, a już na pewno nie udzielałby mu rad. Wyglądało jednak na to, że ich relacja nie ucierpiała przez to krótkie spięcie, jakie miało miejsce jeszcze chwilę temu.
Huk wystrzałów był odległy, ale nadal przypominał, że poza granicami zamku Himmelhof, w wioskach należących do dwóch dzielących władzę Upiornych Arystokratów, dla ich mieszkańców kończy się życie. Cena była wysoka, zwłaszcza, że Aeron otrzymał pomoc od kilku istot. Czy bezinteresowną czy też nie, jakie to miało znaczenie, skoro za swoją dobroć właśnie oddawali życie?
Na krótką chwilę, ostatni z przedstawicieli rodu Vaele, odpłynął myślami do wydarzeń z dnia, gdy przyszło mu tłumić bunt. Jego pierwszym, poważnym błędem było to, że liczył na kulturalną rozmowę. Nie spodziewał się stawiania oporu i tak ślepej, wymierzonej w niego nienawiści. Przecież starał się traktować swoich poddanych dobrze, sprawiedliwie. Był uprzejmy, pomocny i...
Słaby.
Bawił się w dobrego wujka, przybywał na wezwanie by rozsądzić spory, był mediatorem wielu kłótni, szukał kompromisów byleby tylko istoty żyjące na jego ziemiach czuły się dobrze. Czym w takim razie te istoty różniły się od kanapowców, o których wspomniał jakąś chwilę temu Viridian?
Gdy Aeron przeanalizował wszystko jeszcze raz, biorąc pod uwagę to, co powiedział mu Kryształowy, powód zniszczenia wiosek stał się widoczny, bardziej zrozumiały. Klarowny. Boleśnie oślepiający.
Twarz Upiornego zdradziła zaskoczenie, gdy pojął co zrobił dla niego siedzący obok Arystokrata. Ten sam, który popijał obecnie ze spokojem sok. Ten sam, który uchodził za nadętego bufona, kochającego tylko siebie i swoje bogactwo. Ten, którego spojrzenie zielonych oczu wdzierało się w umysł i tłamsiło jakiekolwiek zapędy ewentualnej rywalizacji o władzę.
Vyron Laraziron być może właśnie uratował mu życie. A już na pewno podarował mu czas, by Vaele mógł w spokoju przemyśleć dalszy plan na życie. Jego dar, choć straszny, nie mógł się liczyć z żadnym innym.
Inaczej spojrzał na Viridiana. Tęczowym spojrzeniem szeroko otwartych oczu szukał w twarzy szlachcica jakiegokolwiek sygnału, że było inaczej. Potwierdzenia, że zdecydował się zniszczyć wioski dla rozrywki. Gdyby tak było, Aeron nie musiałby żyć ze świadomością, że jego dług u Kryształowego rośnie. Bo czym innym są rozmowy i pomoc na polu strategicznym czy militarnym, a czym innym sprzątanie po fatalnym błędzie sojusznika. Bo Vyron właśnie to robił: sprzątał. Zlikwidował właśnie ośrodki, w których przestano wierzyć, że życia mieszkańców zależą od Władców. Ośrodki, w których już rozniosło się, że jeden z Panów nie jest już tylko nieosiągalnym celem.
Za dobroć jaką im okazał, Vaele zapłaciłby prędzej czy później, a cena rosłaby z każdym dniem. Laraziron właśnie uciął łeb kanapowcom, które przyzwyczaiły się do dobrego karmienia i postanowiły zacząć szczerzyć kły, by dostać więcej.
Śmiech mężczyzny i jego komentarz był idealnym dopełnieniem myśli Aerona. Upiorny gapił się więc z głupią miną na gospodarza, zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą używał języka nie tylko do jedzenia, ale i do mówienia. I starał się mówić mądrze.
Szkoda, że teraz zabrakło mu mądrych słów. Powinien dać jakikolwiek sygnał, że zrozumiał przysługę Vyrona i dziękuje za jego wkład. Powinien powiedzieć cokolwiek. A może... Może lepiej aby milczał? Jego mina i tak zdradzała już naprawdę dużo.
Gdy tamten wstał, Aeron podążył za nim wzrokiem by obejrzeć niezbyt ciekawą karykaturę... samego siebie. Tyle, że on przecież nie jęczał! Nie zachowywał się tak, nie prosił o posłuch i nie użalał się nad sobą. Wstydził się swojej zepsutej krwi i nienawidził ojca za wszystko, czego tamten nie uczynił, ale nie przypominał sobie by kiedykolwiek używać argumentu o swoim brudnym urodzeniu w taki sposób.
Scena przedstawiona przez Viridiana ubodła go. Zmarszczył brwi, lekko mrużąc oczy i zaciskając usta w poziomą kreskę. Bo chociaż teatrzyk Vyrona bolał, to w zasadzie nie wymagał komentarza. Cierń nie wiedział, że tak jest odbierany, ale skoro Kryształowy postanowił go sparodiować, i to nie przy tłumach gdzie byłoby to zapewne śmieszne, w tej scenie musiało być choćby ziarno prawdy.
A więc tak był odbierany? Cóż, nie mógł przyznać, by nowa, wbita głęboko szpila nie uwierała go i nie wybijała części argumentów. To jednak potwierdzało tylko poprzednie słowa Pana Hmmelhofu - Vaele musi zacząć patrzeć szerzej, poza własny, bajkowy świat. Poza bańkę którą się otoczył i w której tak wygodnie dotąd się żyło.
Aeron wiedział, gdzie uczynić pierwszy krok. I upewnił się właśnie, że tylko z Larazironem obok uda mu się uczynić to, co zamierzał, a do czego starał się podchodzić tak ostrożnie, jak pies do jeża. Nadszedł czas by bajkowy świat ubarwić nieco czystym okrucieństwem, sprawdzić się w skórze postaci, jaką powinien stać się już dawno. Jaką miał przecież w genach.
Kiedy Viridian przyjął inną pozę, Cierń uśmiechnął się i z przyjemnością obejrzał kolejną scenę jednoosobowego teatru Kryształowego Księcia. Takie podejście podobało mu się o wiele bardziej, dlatego gdy zielonooki zakończył przedstawienie pytaniem, Aeron uśmiechnął się szeroko. Również dlatego, że stała się właśnie rzecz niesłychana, o którą chciał zaczepić, rozładowując nieco napięcie.
- Stalowy Bastard? Książę Cierni? - zahaczył - Nie wiedziałem, że potrafisz mówić o mnie inaczej, bez używania ciekawych i wyszukanych inwektyw. Chciałoby się powiedzieć: Nie przerywaj, czule łechcesz me serduszko. - uśmiech stał się nieco złośliwszy, ale już po sekundzie zmienił się na łagodniejszy i pełen szacunku - Tak, zrozumiałem, Vyronie. Dotąd nie sądziłem, że mogę być tak odbierany. Cóż, wygląda na to, że byłem dość krótkowzroczny, żeby nie powiedzieć ślepy, skoro sądziłem, że uprzejmym uśmiechem i akceptowaniem wyzwisk zdobędę sobie przychylność i szacunek.
Sięgnął ponownie w stronę jedzenia, znowu decydując się na niewielki kęs. Jakby to wyglądało, gdyby teraz nałożył sobie garść żarcia i zaczął fasować? Skoro już wyszły na jaw jego braki w myśleniu, wypadało przynajmniej zachować twarz w kwestii kultury.
Przez chwilę delektował się przygotowanymi specjałami. Upewnił Viridiana, że wszystko co zostało tu wypowiedziane, przyczyni się do ponownego przemyślenia zarówno modernizacji armii jak i poprawy wizerunku. Nie chciał, by Laraziron odebrał jego milczenie w czasie wykładu jako brak zainteresowania. Rady sąsiada, choćby były wypowiedziane w towarzystwie mocnej, bolesnej krytyki, nadal pozostają radami.
Czas mijał im naprawdę szybko. Upiorni Arystokraci inaczej odbierali jego upływ i rozmowa, która dla niektórych mogłaby być nudnym obowiązkiem, dla nich była porywającą rozrywką. A jak wiadomo, gdy ktoś się dobrze bawi, czas płynie mu szybciej. Już nawet nie było słychać dochodzących z oddali wystrzałów.
- Vyronie? - zagaił w pewnej chwili Arystokrata, przyglądając się badawczo zielonookiemu - Jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałbym z tobą poruszyć. Ważna, o ile nie najważniejsza. - cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz by zaiskrzyć w tęczowych oczach - Pamiętasz, gdy nie tak dawno jak parędziesiąt lat temu rozmawialiśmy o tym, że Namalowana Pustynia zawsze pozostanie poza naszym zasięgiem? - poszerzył uśmiech, celowo robiąc pauzę - Bo widzisz... Już nie jest.
Przez chwilę patrzył na Viridiana, chcąc wyczytać z jego twarzy i zachowania, co tamten sądzi na temat poruszonej kwestii.
- Nie jest tajemnicą, że się zaręczyłem. Nawet nie próbuj udawać, że jesteś zaskoczony, no chyba, że chcesz żebym zmienił o tobie zdanie w kwestii dalekowzroczności. - zaśmiał się cicho - Moja wybranka to jedyna dziedziczka części ziem Namalowanej Pustyni. I ja zamierzam upomnieć się o to, co prędzej czy później będzie moje. Chociaż skoro mam taką możliwość, wybieram opcję "prędzej". - w jego oczach błyszczało podekscytowanie - Nie zapominam jednak o moim przyjacielu, który tak jak ja łaknie piasków Pustyni. Mam więc prostą propozycję: Jedź ze mną. Razem wydrzyjmy kawał ziemi, którego chciało nam się od tylu lat, a do którego nie mieliśmy dotąd żadnych praw. Ja stworzyłem okazję, ty stwórz środki by dotrzeć do celu. Resztę załatwimy już po swojemu, na miejscu, ramię w ramię. - sięgnął po kielich i zajrzał do niego, upewniając się że nie ma w nim już soku, by następnie przysunąć naczynie ku Vyronowi, w niemej prośbie o dolewkę - Jak dawniej. Starym, dobrym sposobem Upiornych Arystokratów.

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Sro 24 Lut - 3:19
- Nie pochlebiaj sobie. To był tylko przykład – powiedział przywołując na twarz grymas obrzydzenia - Dopóki nie zaczniesz myśleć, te sformułowania będą pasowały do ciebie równie trafnie, co określenie „ognisty rumak” do opisu starego, dychawicznego muła.
Vyron usiadł ciężko na fotelu, popatrzył na towarzysza, pokręcił głową i wbił wzrok w podłogę.
- Nie oczekuję tego, że będziesz składał mi tu samokrytykę. Chcę żebyś naprawdę zrozumiał swoje błędy i zmienił podejście. Wyobraź sobie sytuację następującą. Oblegasz miasto, które ci się opiera. Oblężenie trwa już sześć miesięcy i zaczyna brakować spyży, a obrońcy, ukryci za murami miasta urągają ci i szydzą z twoich wojsk. Wysyłasz doń posłów z ultimatum, lecz ci nie zostają przyjęci lub, co gorsza, miasto nie chce twojego ultimatum. W końcu jednak udaje ci się wedrzeć na mury i otworzyć bramy. Jakie zachowanie przewidziane jest wówczas w wykreowanym przez ciebie świecie? Ja chyba wiem jakie. Pokażesz, że mimo wszystko jesteś dobrym panem. Łaskawym i pełnym kompasji. Zetniesz jedynie włodarza lub włodarzy oraz rajców miasta, oraz tych co odpowiadali za obronę, ale resztę oszczędzisz, bo czemu ona winna, prawda?
To jest właśnie podejście, które w przyszłości może cię kosztować bunty w zdobytych miastach i utratę władzy. W moim świecie wyglądałoby to tak: po wejściu i otwarciu bram odwołałbym swoich żołnierzy. Mieszkańcy miasta przyszliby aby się układać lub wykupić, a ja powiedziałbym im wprost, że oto przeznaczam was pod miecz i wszyscy padniecie w rzezi, ponieważ wołałem do was, ale nie odpowiedzieliście, przemawiałem, ale nie wysłuchaliście mnie, prosiłem, a wy odpowiadaliście mi śmiechem i drwinami. Gdy powiedziałem byście otworzyli bramy, wy hardo je zatrzasnęliście i trwaliście w swoim uporze. Dopuściliście się zatem zła w moich oczach i sami wybraliście oraz przypieczętowaliście własny los. Następnie puściłbym ludzi, niech rabują, palą i sycą wszelkie pożądania tak długo jak uznam to za stosowne. To miasto samo wydało na siebie wyrok swoim oporem. Chciałem okazać mu litość ale postawa jego mieszkańców i to uniemożliwiła. Uwierz mi, nie pozostawiłbym w tym mieście nawet drobiny żaru, z którego mógłby powstać ogień buntu czy rozruchów. Dlatego, jeśli zależy ci na miłości poddanych to dbaj o nich, opiekuj się nimi, buduj szkoły, szpitale i domy opieki. Spełniaj ich potrzeby jak dobry ojciec, ale nie zapominaj, że dobry ojciec wymaga i egzekwuje wykonanie swoich poleceń. Dobry ojciec musi czasem ukarać, by naprostować złe zachowanie swoich podopiecznych. Taki jest mój świat.

Vyron spuścił nieco z mentorskiego tonu i popatrzył na interlokutora
- Posłuchaj mnie teraz uważnie bo powiem to tylko jeden raz. Ile z tego zapamiętasz i zastosujesz będzie zależało od ciebie. Jechałeś przez Himmelhof i widziałeś jego mieszkańców. Zdecydowana większość z nich jest wesoła i uśmiechnięta a ulice są czyste. Działają tu trzy szpitale mogące pomieścić ponad połowę mieszkańców naraz. Każdy kto potrzebuje może się zgłosić, choćby w środku nocy i otrzyma pomoc uzdrowiciela lub lekarza. Tu nikt nie lęka się straży miejskiej, poborców podatków czy złodziei. Nawet w Dolnym Mieście. Tam większość mieszkańców nie zamyka domów na noc, bo i po co? Oni wiedzą, że cokolwiek ktoś wyrządzi im, będzie to potraktowane jakby uczynił to mnie. Aby to osiągnąć, konieczne jest coś więcej niż tylko dobrotliwe uśmiechanie się i klepanie po plecach. Poddani muszą wiedzieć i mieć pewność, że za każdym z nich, stoi ich Pan, który upomni się po stokroć nawet o najpodlejszego z nich. Oni wiedzą, że muszą pracować, ale wiedzą też, że jeśli w pracy coś im się stanie to otrzymają stosowną, dożywotnią rentę albo, jeśli wypadek będzie śmiertelny, ich rodzina dostanie godną rekompensatę i opiekę księstwa. To sprawia, że górnicy idąc do pracy pod ziemię nie drżą o swoje rodziny i o to, kto się nimi zajmie, jeśli tam na dole np. zawali się chodnik. Co więcej, w każdy piątek od szóstej wieczorem, z wyjątkiem tych dni gdzie jestem poza zamkiem, mam czas dla poddanych. Wówczas każdy może przyjść i powiedzieć o swoich problemach lub o coś poprosić. Wyobraź sobie, że do tej pory nikt nie przyszedł prosić o pieniądze czy zapomogę. Ludzie przychodzą by po prostu porozmawiać, powiedzieć co im leży na sercu, zapytać jak coś zrobić czy pochwalić się jaką to rybę złapali albo jak to pole obrodziło. Władca musi być po trochu rolnikiem, kowalem, kupcem, żołnierzem, tkaczem, kuśnierzem a nawet zdunem. Władca musi wiedzieć wiele więcej i być mądry za swych poddanych.
Byłeś gwardzistą i żołnierzem ale głowę dam, że nie wiesz jak wzbudzić do siebie miłość żołnierzy, których nawet na oczy nie widziałeś. Ja odkryłem to sam po jednej z potyczek. Nie zdradzę ci tego jak to działa dokładnie, ale wyobraź sobie, że jesteś chłopakiem ze wsi co w bitwie wykazał się odwagą, pokonał wroga ale zostałeś ranny i leczysz owe rany w rodzinnym domu. Nagle przyjeżdża pod twoją chyżę posłaniec ubrany w liberię i zaczyna w te słowa do twojego ojca:
- „Nuże! Gospodarzu! A wasz syn doma?’
- „Doma, doma.  Coście chcieli? Toć on się leczy jeszcze.
- „Ano ja do niego. Można  zajść? Pies dupy nie poszarpie? Bo to widzicie, Wielki Książę pyta o jego zdrowie.
- „A wejdźcie, zapraszom wos”
- Dziękuję wam Gospodarzu. Co to ja miałem? Aaa tak! Wiecie, Wielkiemu Księciu bardzo mu się podobało jak wasz syn sam jeden na wroga zaszarżował. Mówią, że sam jeden pono pół kompanii wroga wyciął w pień nim go zmogli!”
- „To ja takiego dzielnego syna mom?! Nie chwalił mie się … ”
- „Ano mocie, mocie! Mało tego, Wielki Książę przeze mnie przysyła mu kwit na krowę mleczną, buhaja i trzy świniaki. Pokwitujcie tedy Gospodarzu.”
- „Taki majuntek za te jego walkę?! Doman! Doman nicponiu! A bywaj no tu synu mój ukochany! Pokłońże się Panu! Patrzaj ty jaki majuntek dostałeś! Teraz to ty nie parobkiem a gospodarzem zostaniesz jak z wojska wyjdziesz!”
- „Tate, a może ja bym w tem wojsku u naszego Pana został? Kolegów tam mam, żołd dostaję, dobrze mnie karmią, a co dostanę dodatkowo to na posag dla Jagusi będzie. Może ona i sołtysem zostanie jak się postaram jeszcze?”
- „Ja zawszem był dumny z takiego syna jak ty! Rób przeto co uważasz za słuszne. A dzisiaj w karczmie to my wypijemy za Wielkiego Księcia i za twoje bohaterstwo. Ależ mi będą zazdrościć takiego syna!”

Trzeba było przyznać, że Viridian wbrew urodzeniu, potrafił mówić jak prawdziwy chłop. Jaką szkołę w życiu odebrał, że mimo bycia arystokratą, tak naturalnie przychodziło mu zmienianie ról społecznych?
- Innym razem, tuż po bitwie, herold zawczasu przygotowany, wywołuje z imienia i nazwiska kilkunastu żołnierzy pozostałych przy życiu, chwaląc ich w moim imieniu, pytając o zdrowie, o bolączki, wręczając drobne podarunki i gorąco przepraszając, że to nagła sytuacja i byłbym sam się zjawił i im pogratulował, ale na innym odcinku frontu przełamano nasze szeregi i musiałem jechać w sukurs. Wyobraź sobie Aeronie, jacy ci żołnierze są dumni. Jak błyszczą wśród swoich kolegów. Jak się cieszą, że sam Wielki Książę widział ich w boju i docenił ich starania. Żołnierka-strzelec, która za swoją odwagę i nieustępliwość dostała korale i zrobioną z kryształu zieloną różę, do końca życia będzie pokazywała te przedmioty mówiąc ze dostała je ode mnie za swoją dzielność, a gdy przyjdzie już jej czas, przekaże je swoim dzieciom lub wnukom. Każdy z tych ludzi i ich kolegów będzie kochał władcę, który nie tylko jest z nimi w boju, bo przecież nie tylko widzi jak się starają i walczą, ale też zna ich z imienia i nazwiska oraz przysyła im podarki by ich wyróżnić. Który żołnierz może pochwalić się takimi kontaktami ze swym władcą? Wiesz ilu z nich przychodzi w owe piątki by osobiście podziękować? Ściskam ich wszystkich, chwalę, stawiam za przykład a oni zaczynają latać bez skrzydeł. Stają się bohaterami we własnych wioskach, a morale w kompaniach jest zawsze wysokie. Moi żołnierze mnie nie zostawią nie dlatego, że wiążę ich kontraktami czy umowami. Oni zostaną ze mną do końca z innego powodu, myślę, że wiesz z jakiego.
Vyron odetchnął głęboko i opróżnił puchar. Miał nadzieję, że całe to jego gadanie nie pójdzie psu na budę i Bękart wyniesie z niego stosowną naukę. Koniec końców zdradził mu właśnie niemal doskonały przepis na sukces, który on sam wypracował przez stulecia.
Słysząc słowa o Pustyni, Viridian zmrużył oczy. Wyglądał teraz jak czarnozielony wąż, który zastanawia się czy oto nadeszła pora by zabić swojego interlokutora, czy też może pozwolić mu jeszcze pożyć. Przejęcie przez Bękarta choćby części Namalowanej Pustyni byłoby nie tylko strategiczną niedogodnością, ale też mogło pokrzyżować plany dalszej ekspansji księstwa. Koniec końców Lars nie był jedynym, który potrafił władać ziemią i pisakiem, tak jak Vyron kryształem.
Jeśli Bękart utworzy tam pustynne forty będzie mógł okupować teren i słać ekspedycje za ekspedycją aż w końcu przekroczy pustynię … na to Viridian nie mógł pozwolić tak łatwo.
- Tak, wiem, zaręczyłeś się z Panną Rim. – już miał dodać coś o czystości krwi i zoofilii, ale się powstrzymał. Jak to mówią miłość nie wybiera. On sam przed laty kochał … Wspomnienia zabolały jak smagnięcie rozgrzanym żelazem, ale nie dał po sobie tego poznać. - Wiem też to, kim była nim ją przygarnąłeś, ale to nie jest żadna tajemnica. Podoba mi się za to twój tok myślenia i nie mówię tu o wydzieraniu pustyni z rąk jej dotychczasowego posiadacza. Powiedz mi, jak to jest, że raz myślisz a innym razem wymyślasz świat? - uśmiechnął się lekko, miał pewność, że Aeron zrozumie o co mu chodzi - Jeśli chcesz by nasza wyprawa, jej cel właściwy i domniemany, pozostały w tajemnicy przed większością mniej lub bardziej zainteresowanych, powinniśmy wyruszyć jak najwcześniej. Podział zdobyczy zrobi się gdy ta wpadnie w sidła. – powiedział opirając rękę na kolanach jakby szykował się do wstania - Masz jakieś rzeczy do załatwienia przed wyjazdem, czy możemy ruszać niemal z marszu? Nie ma sensu byście wlekli się konno do Dunkelheitu. Polecimy na pokładzie „Samum” dzięki temu, przy twojej siedzibie będziemy znacznie szybciej.
On sam musiał się tylko przebrać, zabrać ekwipunek podróżny i broń. Całość zajmie mu zatem około dziesięciu lub piętnastu minut. W tej chwili na korytarzu, dość daleko, dało się słyszeć energiczne kroki. Korytarz prowadzący do sali był tak zaprojektowany, by wzmacniał napływające dźwięki. Dzięki temu oddech za drzwiami brzmiał jak głośne sapanie, a ciche pierdnięcie na końcu korytarza jak wystrzał z armaty na wiwat. Bywały już przypadki, gdy ktoś z biorących udział w naradzie nie zdzierżył i wychodził, by czule zapytać wartownika z końca korytarza o to, co ten do ciężkiej cholery raczył zeżreć, że teraz pierdzi i bździ jak natchniony, przez co nie idzie się skupić na rozmowie, bo raz brzmi to jak komentarz do czyjejś wypowiedzi, a raz jak gromkie brawa witające mówiącego. Może i wszyscy byli dorośli, ale takie sytuacyjne popierdywanie wielce ubarwiało naradę.
Chwilę później drzwi się otworzyły i do sali wmaszerowała Iris.
- Wielki Książę! Dowódca Kryształowej Floty –  admirał Iris Arcus - melduje wykonanie zadania! – wyrecytowała formułkę stając na baczność.
Viridian wstał i przez chwilę przyglądał się dziewczynie. Wówczas to zdarzyło się coś, co od dawna nie miało miejsca. Gdy Iris stała tak przed nim w idealnie skrojonym mundurze podkreślającym jej kobiece wdzięki, pachnąca prochem, dymem, wiatrem i walką, z nieco rozczochranymi, choć pospiesznie uładzonymi włosami, obudziła w nim jakieś odległe, zepchnięte na skraj jaźni, wspomnienia i żądze. O tak, to były jedne z jego lepszych i głęboko skrywanych wspomnień. Pamiętał doskonale smak seksu tuż po walce, gdy adrenalina buzowała jeszcze we krwi, serce łomotało jak szalone, a ręce wciąż cuchnęły lepką krwią i tłuszczem. Pamiętał jak mocno i brutalnie odbierał nagrodę za swe męstwo w boju. Żaden inny stosunek nie mógł się równać z tym, jaki odbywało się tuż po walce, w tej dość krótkiej chwili adrenalinowego kopa, nim mięśnie, obtarcia i rany zaczną boleć.
Teraz, choć zam nie walczył, też poczuł w sobie ten sam ogień. Gdyby nie obecność Bękarta, to w tej chwili, jednym ruchem ręki zwaliłby na podłogę wszystkie te przekąski i soczki ze stołu, pchnął nań dziewczynę i … Uśmiechał się do swoich myśli, okrążył siedzisko i oparł się na łokciach o oparcie fotela. Dobrze, że miał na sobie luźne szaty. Odetchnął głęboko, ale w jego oczach i lędźwiach ciągle plunął ogień.
- Spocznij. Pokaż nam proszę jak to wyglądało.

Powrót do góry Go down





Iris
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Iris
Wiek :
Wizualnie 25 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
175/70
Znaki szczególne :
Zmieniające kolor włosy i oczy.
Pod ręką :
Zwój papieru, pędzel i czarny tusz. Sakiewka z pieniędzmi. Broń.
Broń :
Bat.
Zawód :
Admirał Floty Wielkiego Księcia Larazirona
Stan zdrowia :
Zdrowa.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t133-iris-arcus https://spectrofobia.forumpolish.com/t1087-iris
IrisPonury Komediant
Re: Zamek Himmelhof
Pią 26 Lut - 20:52
Gdy nadszedł rozkaz, poczuła zastrzyk energii. Bez ani chwili zwłoki, gotowa na sygnał który właśnie nadszedł, wydała rozkazy swojej załodze. Działali jak jeden organizm, dlatego już po chwili wielki statek powietrzny kierował się w stronę wskazanych palcem Księcia wiosek. Iris nie wybierała, która pierwsze posmakuje kul armatnich. Wiedziała, że musieli uczynić coś strasznego, dlatego wymierzona kara, choć surowa, była sprawiedliwa.
Ślepo wierzyła w każde słowo Vyrona Larazirona, jej nowego pana. Po co komu Admirał, który kwestionuje rozkazy lub zastanawia się nad ich słusznością, albo dochodzi pobudek? Rozkaz, to rozkaz, zatem i tym razem Baśniopisarka nie zastanawiała się nad tym, co za chwilę mieli uczynić. Dla niej ostrzelanie wiosek nie było odbieraniem życia, a lekcją dla wszystkich, których oczy zostaną zwrócone wystrzałami z armat. Tego nauczył ją sam Viridian. Że każdy ruch powinien być przemyślany, również jego konsekwencje. Zatem jeśli Vyron zdecydował o likwidacji wiosek, musiał wiedzieć co robi.
Sama akcja nie trwała długo. A może trwała? Iris była zbyt podekscytowana. Zachwycona tym, jak działa jej własna załoga, tak skrupulatnie dobierana przez te wszystkie miesiące. Kobieta szkoliła się razem z nimi, ucząc się ich charakterów, docierając się z nimi. Budując więź. Musiała być pewna, że stanowią całość i może im zaufać w każdej sytuacji.
Gdy wróciła, od razu skierowała swe kroki do gabinetu Wielkiego Księcia. Jako Admirał, nie była przez nikogo zatrzymywana czy niepokojona. Jej przejście korytarzami odbyło się więc sprawnie i pewnym krokiem. Bo miała z czego się cieszyć.
Nie przeszkadzało jej to, że pachnie prochem, ma rozwiane włosy i ubranie w nieładzie. Laraziron widział ją już taką wiele razy, gdy przeprowadzała próby lub trenowała z innymi żołnierzami. Była przede wszystkim żeglarzem, tak jak marzyła. Potem Baśniopisarzem. Dopiero potem damą.
Do gabinetu weszła nie pukając, bo Viridian z pewnością wiedział, że się zbliża.
- Wielki Książę! Dowódca Kryształowej Floty –  admirał Iris Arcus - melduje wykonanie zadania! – wyrecytowała pewnym siebie głosem formułkę, stając na baczność.
Omiotła spojrzeniem kolorowych oczu całe pomieszczenie. Od razu odnalazła zielone oczy, wpatrujące się w nią intensywnie. Tak, dla tych oczu mogłaby zniszczyć wszystkie wioski tego świata. Byleby Kryształowy Książę patrzył na nią zawsze tak, jak teraz. Może jej się wydawało, lecz zauważyła w zieleni pewną iskrę. Pewnie był dumny z tego, że tak szybko wykonała rozkaz. A przynajmniej w to chciała wierzyć.
Spojrzała na drugiego rogatego mężczyznę. Był silniej zbudowany, szeroki w barach. Inny. Miał grubsze rogi i tak jak ona tęczowe oczy! Na chwilę skupiła się na jego spojrzeniu. Zauważyła w jego oczach zdziwienie, żeby nie powiedzieć: zgrozę.
Co? Wyglądała niereprezentatywnie? Wiedziała, że Viridian ma gościa ale celowo nie zmieniła ubrań, bo jak najszybciej chciała poinformować Upiornego Arystokratę o wykonaniu zadania. Taki miała priorytet.
Przypomniała sobie opis Rim i skojarzyła, że czarnowłosy, rogaty szlachcic może być sławnym Bękartem. Ponownie przyjrzała mu się, dyskretnie ale tym razem bardziej krytycznie.
Pfff. I to o niego zazdrosny był Laraziron? Rogaty wyglądał może imponująco, ale nie samym wyglądem się żyje. To przemija. W jego tęczowych oczach nie widziała pewności siebie. Ciekawe po co przybył.
Na komendę, rozluźniła się nieco i ponownie przeniosła wzrok na swojego pana. Uśmiechnęła się na prośbę i skinęła głową. Była przygotowana na takie polecenie.
Swoją Opowieść rozpoczęła od przelotu na miejsce. Nie szczędziła szczegółów, dlatego wokół nich wszystkich, wykreowany Opowieścią krajobraz zapierał dech w piersiach. Odtworzyła szum wiatru a nawet zapachy statku, smaru, prochu, metalu. Krzyki uwijających się żeglarzy. Postarała się, by rogaci panowie poczuli na własnej skórze dreszczyk emocji wynikający z widoku zbliżającej się z wolna pierwszej wioski.
Mieli szansę usłyszeć strzały. Te opisała bardzo dokładnie. Opowiedziała o sobie samej, gdy z podniecenia podbiegła do jednej z armat i ze śmiechem pociągnęła za sznur, na co załoga wyraziła swój zachwyt pojedynczym okrzykiem. Lubili gdy Pani Admirał brała udział w akcji, starała się tak jak oni.
Z dołu dało się słyszeć krzyki, płacz, dźwięki rozrywanych przez kule belek domów. Naraz zapłonął ogień, który pomarańczowymi jęzorami zaczął najpierw lizać budynki, by następnie pochłonąć je i zamienić w popiół. Biegające w dole istoty błagały o litość, pytały wielki statek o powód najazdu. Iris tylko uśmiechała się szeroko i ruchem dłoni przyzwalała na kolejne salwy.
Opowiadając uśmiechnęła się i spojrzała na Viridiana. Oczekiwała pochwały, ale wiedziała, że dostanie ją jak zakończy Opowieść. Lubiła pokazywać Księciu świat widziany swoimi oczami. Czuła się wtedy wyjątkowa i doceniana.
Ktoś mógłby nazwać ją szaloną, bo cieszyło ją cierpienie innych. Nie, nic bardziej mylnego. Gdyby dopuszczała do siebie myśl, że w gruncie rzeczy zabija innych na rozkaz, czułaby się winna. Może nawet próbowałaby się przeciwstawić, walczyć z Vyronem lub samą sobą. Ona jednak nie analizowała swoich czynów pod kątem poczucia winy. Dla niej były to zadania, dzięki którym wykonywała pracę. A za pracę otrzymywała zapłatę.
Tak było po prostu łatwiej.
Widoki kreowane Opowieścią były szczegółowe i przez to niemal realistyczne. Mężczyźni mogli się poczuć tak, jakby uczestniczyli w wyprawie. Słyszeli to co ona, czuli to co ona, widzieli to co ona.
Kolejne wioski zniknęły z mapy Krainy Luster równie szybko, jak pierwsza. Iris za każdym razem uśmiechała się szeroko, chwaliła załogę i tańczyła między armatami w rytm wybijanej przez nie muzyki składającej się z wycia wiatru, huku i skwierczenia zawalających się drewnianych budynków.
Po wszystkim schodziła na ziemię by z kilkoma członkami załogi obejrzeć dzieło zniszczenia. Dym szczypał w oczy i osadzał się smrodem na włosach i ubraniu. Pośród szczątków było gorąco jak przy kominku, zatem nikogo nie dziwiło to, że mężczyźni poluźniają kołnierze koszul a i sama Iris, już przy oglądaniu pierwszej wioski, rozpięła kilka górnych guzików, odsłaniając dekolt.
Tak, to był świat w jakim czuła się najlepiej! Ona sama zaznała wystarczająco dużo krzywdy, teraz przyszedł czas by świat wreszcie zaakceptował, że ona, Iris Arcus, Ponury Komediant, ma ostatnie słowo w swej historii!
Opowieść trwała długo. Pod jej koniec, przez to, że była taka szczegółowa, kobieta poczuła znużenie. Powieki stały się nieco cięższe, schodziła z niej adrenalina. Ukłoniła się przez Upiornymi Arystokratami, rozwijając iluzję po czym pozwoliła sobie na szybkie otarcie czoła. Nie zauważyła jednak, że na dłoni ma sadzę. Czarna smuga roztarła się na jej skórze, dowodząc, że Admirał brała czynny udział w pacyfikowaniu wiosek.
- Zadanie wykonane. Czy życzysz sobie coś jeszcze, Wielki Książę? - zapytała pokornie, patrząc na Viridiana z uwielbieniem w oczach. Dał jej świat o jakim marzyła. Pełen przygód, szumu wiatru, zapachu dymu i śmiechu żeglarzy.
Dał jej nowe życie.


(Użycie mocy: Poetycki Szał)



#ff0066

Powrót do góry Go down





Thorn
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Aeron Vaele
Wiek :
Ponad 500 lat / Wizualnie lekko ponad 30.
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182/100 (same rogi trochę ważą).
Znaki szczególne :
Opalizujące granatem, duże, zakrzywione rogi. Tęczowe oczy.
Pod ręką :
Broń, zegarek kieszonkowy, sakiewka z pieniędzmi, mały notesik i długopis.
Broń :
Rapier.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t139-thorn https://spectrofobia.forumpolish.com/t949-ksiegi-klamstw https://spectrofobia.forumpolish.com/t1119-thorn
ThornDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Pią 26 Lut - 22:36
Na sprostowanie Viridiana wybuchnął szczerym, zaraźliwym śmiechem. Właśnie tego się po nim spodziewał. Mimo iż jego uwaga zabolała, to właśnie do takiego Vyrona był przyzwyczajony. Zgryźliwego, nadętego i przekonanego o tym, że każdy inny arystokrata jest od niego gorszy. Laraziron nie należał do tych sympatycznych a mimo to Aeron lubił go takiego, jakim on był. Oczywiście nie zgadzali się ze sobą na wielu polach, ale ostatecznie byli całkiem podobni do siebie i jakoś się dogadywali.
Moralizatorski ton był nowością i młody Vaele nie do końca czuł się z tą wersją Viridiana komfortowo. Może właśnie tym śmiechem chciał ukryć zakłopotanie? Co miał powiedzieć. Że zapamięta i postara się następnym razem lepiej używać mózgu? Przestawienie się na odbieranie świata na surowo trochę zajmie. Zielonooki miał innych nauczycieli, inne wzorce i właśnie to wszystko złożyło się na jego światopogląd. Aeron niestety potrzebował czasu.
Rady mężczyzny, chociaż bardzo cenne, stały się w pewnym momencie przytłaczające. Słuchający wykładu Arystokrata poczuł na sobie ciężar słów gospodarza, starał się je wszystkie zapamiętać ale przez urażoną dumę nie odezwał się ani słowem. Tylko spojrzenie jego tęczowych oczy, utkwione w rozmówcy świadczyło o tym, że jest naprawdę zainteresowany tym co tamten ma do powiedzenia.
Przykłady były bardzo obrazowe i pozwoliły Aeronowi zorientować się co nieco w sposobie myślenia sąsiada. Chcąc nie chcąc, jego postawa była może okrutna, ale sprawiedliwa. Mimo wszystko jednak Upiorny nie mógł powstrzymać się od komentarza.
- Miałeś zapewne naprawdę dobry wzorzec, Vyronie. - powiedział z goryczą i pewną zadumą w głosie - Spójrz na mnie jednak nieco łaskawiej, bo ja takiego nie miałem. - dodał z powagą. Nie użalał się nad sobą, po prostu chciał zaznaczyć różnicę w wychowaniu. Nie powinno się wymagać od psa jedynie trzymanego w klatce takich samych sztuczek jak od psa tresowanego. A skoro Viridian tak lubił używać porównania do psów, powinien zrozumieć przekaz.
Pokiwał głową na znak, że faktycznie przyglądał się jego włościom. Byłby głupi, gdyby nie ocenił własnym okiem jak wygląda Himmelhof. Twierdza była niedostępna dla byle przejeżdżającego, tym bardziej Aeron chciał i musiał zapamiętać z wnętrza jak najwięcej.
Był pod wrażeniem zamku i całego miasta. Zazdrościł Larazironowi takiej organizacji, zadowolonych poddanych i ogólnego porządku. On, Aeron Vaele, uzależniony od poczucia kontroli, czuł, że coś mu się wymyka, ale jeszcze nie potrafił ocenić co. Służba w Dunkelheicie nie była ślepo wierna - słyszał ich szepty. Obawiał się zamachu prawie każdego dnia, ale jeszcze nie znalazł rozwiązania jak pozbyć się uczucia noża na gardle.
A tu proszę. Laraziron podawał mu wszystko na tacy. Gdzie był haczyk?
Dialog przytoczony przez Kryształowego Księcia sprawił, że Cierń szerzej otworzył swoje tęczowe oczy. Nie spodziewał się tak dziwnego akcentu w ustach szlachcica, który przywiązywał ogromną wagę do tego co i ile mówi. Słuchał wypowiedzi, skupiając się mocno na pojedynczych słowach, ale momentami było mu naprawdę ciężko.
Gdy Upiorny wrócił do normalnej mowy, Aeron zmarszczył brwi. Był pod wrażeniem tego, co potrafił zielonooki. Wbrew pozorom taka wiejska mowa mogła się przydać a wyglądało na to, że Vyron opanował gwarę w naprawdę dobrym stopniu. Kiedy tego dokonał? Cóż, obaj byli długowieczni ale jakoś ciężko było wyobrazić sobie Larazirona ślęczącego nad księgami i powtarzającego wiejskie przysłowia. A tym bardziej pobierającego nauki wiejskiej mowy od jakiegoś wieśniaka.
Gdy Wielki Książę zakończył mowę, Vaele czuł się pokonany. Czy było to po nim widać? Bardzo się starał zachować twarz. Wiedział, że milczeniem jedynie udowadnia to, jak bardzo w wielu kwestiach był niedouczony, jednak Upiorny wierzył, że Viridian nie będzie miał mu za złe niewiedzy. To co ich łączyło, również ich dzieliło, bo owszem, obaj byli Upiornymi w podobnym wieku, lecz środowiska w których się wychowali były inne.

Przeszli do rozmowy o Pustyni. Aeron zauważył grymas rozmówcy. Czyżby właśnie go zaskoczył? Faktycznie na Pustynię obaj ostrzyli sobie ząbki, jednak tamtejsze tereny pozostawały w rękach Arystokraty zupełnie nie zainteresowanego jakimikolwiek rozmowami. No i tak naprawdę, chociaż nigdy sobie tego nie powiedzieli, zajęcie terenów pustynnych przez jednego z nich wiązałoby się z... utratą zaufania. W jakimś tam stopniu. Dopóki mieli po równo ziemi wpływów, dopóty trwała ich przyjaźń. Cierń chciał wierzyć, że Laraziron lubi go tak po prostu, jednak musiał pamiętać, że Kryształowy tak jak i on był Upiornym Arystokratom. A dla Upiornych władza liczy się bardziej niż przyjaźń czy nawet miłość.
Poszerzył uśmiech gdy tamten podłapał temat. Vaele miał do zaoferowania naprawdę wiele i już samo to, że chciał się tym podzielić powinno być dla Viridiana sygnałem, że jego intencje są dobre.
Prawda była taka, że Pustynia była za duża na to, by Aeron sam nią rządził. Potrzebował silnego pomocnika. Sojusznika, który pomoże mu zaprowadzić tam ład. Posprząta po poprzednim władcy.
Rozłożył ręce na boki, gdy tamten zadał pytanie. Miał swoje pięć minut tryumfu. Udało mu się pozytywnie zaskoczyć samego Larazirona. Miał nadzieję, że po całej tej lekcji jaką zielonooki mu udzielił, Vyron ostatecznie nie skreśli sąsiada. Nawet jeśli ten sąsiad musi nauczyć się innego toku myślenia.
- Cieszę się, że udało mi się zainteresować sprawą. - powiedział z uśmiechem zwycięzcy - Zaznaczę tylko, że wyprawa i sam... podbój - zrobił pauzę zaznaczając ostatnie słowo - nie będą wyglądały jak z bajek. Choćby dlatego, że pan tamtych ziem przesiaduje obecnie w burdelu. W swoim burdelu. - skrzywił się - Przedstawię sytuację w mocnym skrócie: Potencjał Namalowanej Pustyni nie został wykorzystany w ani jednym procencie. Kopalnie zostały zasypane lub pozostawione by popadły w ruinę. Osady to po prostu zbieraniny wykolejeńców, morderców, kurew i niewolników. Ówczesny władca poszedł więc na łatwiznę. Pobudował sieć burdeli w których sprzedaje pustynne istoty każdemu, kto hojnie sypnie groszem. Z moich informacji wynika... że można w nich kupić nawet dzieci. - skrzywił się jeszcze bardziej i ujął puchar by przepić słowa sokiem - Niejednokrotnie były to jego własne bękarty, jednak udało mi się dowiedzieć, że żaden z pozostałych na pustyni owoców jego lędźwi nie przeżył. Zatem jego jedyną córką pozostaje Rim. Już samo to, jak wspomniałem, daje mi podstawę do tego, by spotkać się z szanownym teściem i porozmawiać z nim oko w oko. - uśmiechnął się leniwie, pewien swego - Nie, Vyronie, nie mam żadnych spraw do załatwienia przed wyjazdem. No, może jedynie zmienić blachy na coś stosowniejszego do klimatu. W kwestii jawności... Wolałbym, aby moja narzeczona nie dowiedziała się gdzie i po co się udajemy. Nie wprowadzałem jej w politykę i tak ma zostać, póki nie zmienię zdania. - zaznaczył twardo, przyjmując na chwilę na twarzy grymas surowości - Możemy ruszać w każdej chwili.

Ich wymianę zdań przerwało wejście kobiety, ubranej w mundur i wyglądającej tak, jakby właśnie wróciła z dalekiej wyprawy. Jej słowa potwierdziły, że tak było. Aeron właśnie poznał Panią Admirał Floty Wielkiego Księcia Larazirona.
Długo jej się przyglądał. Rim opowiedziała mu o Baśniopisarce, jednak nie sądził, że na żywo będzie robiła jeszcze większe wrażenie. Ciężko było określić, czy Upiorny odbierał ją dobrze czy źle. W jej oczach, swoją drogą jednakowych jak jego, widział dozę szaleństwa. Patrzyła na Viridiana jak na obrazek a ta ślepa wierność była niepokojąca.
To co stało się w następnej chwili odebrało mu dech w piersi. Wsłuchał się w jej opowieść a gdy wokół nich zaczęła tworzyć się iluzja, aż sapnął z zaskoczenia. Rozejrzał się dookoła zdezorientowany, szukając znajomych mebli, jednak jedynym co widział było drewno pokładu statku. W górze nad nimi ział błękit nieba, w dole zaś kolorowe płaty pól. Wiatry wył jak opętany a krzyki załogi rozbrzmiewały prawie jak krzyki mew.
Spojrzał na Vyrona szeroko otwartymi oczami, szukając u niego odpowiedzi na niezadane pytania. On jednak milczał i słuchał Baśniopisarki.
Jej opowieść przerażała, bo wszystko co powiedziała działo się zaraz po tym i można było to ujrzeć na własne oczy. Vaele poczuł ukłucie trwogi, gdy kobieta entuzjastycznie opisywała reakcję mordowanych ludzi. Czy to właśnie była Iris Arcus? Przyjaciółka Rim?
Nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Wizja sprawiła, że poczuł jeszcze bardziej ciężar zbrodni, jaką popełnił Vyron. Nie... Nie zbrodni. Aeron powinien zmienić myślenie. Otrzymywali karę za to, kim byli i co wiedzieli. Niekoniecznie za to co zrobili.
Opowieść była męcząca. Targała emocjami, wdzierała się w umysł i szarpała go jak chciała. Upiorny Arystokrata nie czuł się dobrze z tym co zobaczył, mimo iż do delikatnych nie należał. Jednak najgorszy w tym wszystkim był widok twarzy Pani Admirał. Jej ekscytacji, dzikich rozbieganych oczu, śmiechu i w końcu uległego uwielbienia. No tak. Wykonała rozkaz. Mogła być dumna z siebie.
Aeron skrzywił się i spojrzał na nią z grymasem niedowierzania. Kim trzeba być, by upaść tak nisko? By pod płaszczykiem służby, po prostu wyżywać się na innych? Piękny mundur, śliczna buzia, nienaganne maniery... Iris Arcus była przerażającym Baśniopisarzem. Vaele śmiał twierdzić, że ostatnim z ich gatunku. Gatunku tych, którzy stworzyli ten świat takim, jakim był. Szalonym, cukierkowym i śmiertelnie niebezpiecznym.
Zapanował na emocjami i przywołał na twarz kamienną maskę śmiertelnej powagi. Chociaż historia i iluzja zrobiły na nim wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Wolałby uniknąć wykładu w obecności jednego z oficerów Larazirona. Wolał zachować resztki godności i szacunku.

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Sob 27 Lut - 15:20
Słysząc o wzorcach Vyron popatrzył na swojego gościa. Czy było mu żal Aerona? Raczej nie. W sumie do pewnego stopnia zazdrościł mu tego, że ów mógł pozwolić sobie na życie w dziwacznej, wykreowanej przez siebie enklawie spokoju, gdy wkoło szalała ognista nawałnica odbierająca życie każdemu, kto się nie przystosował, lub robił to zbyt wolno. Viridian od niemal od początku swojego istnienia pozbawiony był bezpiecznego świata, tego aeronowskiego, opartego jedynie na prawach baśni tworu, w którym to on sam, do pewnego stopnia, kształtował rzeczywistość. Zielonooki odmieniec, o czarnych jak smoła włosach przeplatanych srebrnymi pasmami, różnił się od swoich braci i sióstr jak dzień zwykł różnić się od nocy i taki też świat był mu pisany. Nie słoneczny, piękny i bajkowy, a zimny, ciemny i pełen niebezpieczeństw.
- Łaskawiej? Niestety, łaskawiej nie umiem. Dlatego mówię ci to wszystko korzystając z okazji, że nikt nas nie słyszy. Nie jesteś dzieckiem by otrzymać podręcznik, ani studentem, który ma możliwość robienia notatek. Jesteś sobą i tyle ile z tej mojej gadaniny zapamiętasz będzie twoje. Masz do przemyślenia kilka spraw, a w świetle tego co usłyszałeś, może się to dla ciebie okazać nieco łatwiejsze.
Tym, co starał się wtłoczyć do głowy Vyron Aeronowi, to był wiedza, za którą nieprzeliczone rzesze istot oddały życie. Wiedza, której nikt chętnie nie przekazywał. Viridian zdawał sobie sprawę z faktu istnienia zagrożenia, jakie niosło wzmacniania potęgi wojskowej i ekonomicznej adwersarza, jakim niewątpliwie był Aeron Vaele, ale wiedział też to, że ziemie Bękarta osłaniają mu flankę, że stanowi on na chwilę obecną jedną trzech sił, z którymi należało się liczyć i lepiej mieć go po swojej stronie niż przeciwko.
Pustynia, traktowana do tej pory przez Viridiana jako ziemie niczyje, miała oto stać się częścią ich ziem.
- Zdajesz sobie sprawę, że w jeden dzień nie jesteśmy w stanie spacyfikować wszystkich osad, miast i wiosek w tamtejszych oazach, deltach rzek czy ziemiach zalewowych?  
Słysząc dalsze słowa pokręcił głową przecząco.
- Prawdę powiedziawszy Aeronie, niewiele obchodzi mnie los… albo nie, zmieniłem zdanie, jednak mnie obchodzi. Obchodzi mnie jak jasna cholera. W końcu casus belli rzecz święta. Jak się czujesz, jako wybawca pustynnego świata od tyranii zboczeńca? Wyobraź sobie: Oto dwaj książęta, którym na sercu leży dobro wszystkich żyjących na tym świecie istot, wypowiadają wojnę jakiemuś pustynnemu watażce czy innemu piaskowemu powsinodze, a to wszystko w imię obrony nieszczęsnych istot zamieszkujących pustynię i ich biednych dzieci, wyłapywanych przez tegoż zezwierzęconego sukinsyna i zamykanych w burdelach, dla zaspokajania najbardziej zezwierzęconych żądz tamtejszego elementu. W kronikach będzie to wyglądało tak pięknie, że nasze prawnuki będą się doń tulić i moczyć obficie strony łzami, na samo wspomnienie, jakich to poczciwych mieli przodków.
Pokiwał głową, jakby faktycznie uznawał to za dobry powód do najazdu na ościenne ziemie.
- Jeśli zaś chodzi o Rim, to nie sądzę, bym miał się z nią spotkać przed naszą podróżą. Po powrocie zaś, gdy przyjdzie pora, chętnie zamienię z nią kilka słów. Nie zabronisz mi chyba po tym wszystkim porozmawiać z twoją narzeczoną, prawda?   – popatrzył na rozmówcę uśmiechając się lekko.
To był ten rodzaj pytania-bagna, z którego praktycznie nie dało się wybrnąć bezpiecznie. Jeśli bowiem Aeron wyrazi zgodę, musi mieć na uwadze fakt, że Rim będzie musiała odpowiadać sama za siebie, jednocześnie uważając by swoją postawą, tonem głosu czy nawet ubiorem nie urazić cierpiącego na ewidentny przerost ego Viridiana. Jeśli zaś Aeron odmówiłby im spotkania, mogłoby to zostać potraktowane nie tylko jak zniewaga, ale również daleko idący brak zaufania, czy wręcz otwarte uderzenie policzek.
- Skoro możemy ruszać w każdej chwili, to dobrze. Pamiętaj jednak, że zanim wyruszymy, musimy znać przynajmniej przybliżoną siłę przeciwnika. Głupio byłoby polecieć samowtór lub samotrzeć do kogoś, kto dysponuje setką zbrojnych drabów na jedno pstryknięcie palców, a dwoma setkami na klaśniecie w dłonie. Z drugiej strony równie głupie wydaje mi się ładowanie na pokład dwustu ludzi razem końmi, tylko po to, by złapać jakiegoś chmyza, co bryka sobie samopas po pustyni, od burdelu do burdelu i zbiera z nich pieniądze. Jeśli nie masz takich danych, to proponuję na wszelki wypadek wziąć po pięćdziesięciu ludzi. Pięćdziesięciu moich strzelców i pięćdziesięciu twoich ciężkozbrojnych powinno zapewnić nam względne bezpieczeństwo na ziemi. Poza tym, w razie czego będziemy mieć wsparcie z pokładu. Zrobimy zatem tak: Po skończeniu rozmowy, zaokrętujesz się razem ze swoimi przybocznymi na „Samum”, który odwiezie cię do Dunkelheitu i wróci po mnie i moich ludzi. Dziki temu, do czasu mojego przybycia, będziesz miał kilka godzin na przygotowanie się do wyprawy, wybranie odpowiednich ludzi i ekwipunku, oraz przemyślenie tego, co winieneś przemyśleć.
Zaokrętowanie. Nigdy nie przypuszczał, że dane mu będzie użyć tego słowa w kontekście własnej floty. A zatem, skoro jedno z marzeń właśnie się spełniło, teraz musiał zrobić wszystko by zrealizować resztę.
Wejście Iris było jakby znakiem do zakończenia spotkania.
Przedstawienie, które dała Iris, odbierało dech w piersiach. Uczucie lotu było wspaniałe, ale dopiero w chwili gdy rozpoczął się ostrzał i pacyfikacja zbuntowanych wiosek, Vyron poczuł się w swoim żywiole. Mimo tego, ze była to tylko opowieść, dłoń szlachcica mimowolnie błądziła w okolicy pasa jakby szukając okazji do dobycia broni. W przeciwieństwie do Aerona, Vyron chodził po sali przemieszczając się jednocześnie po miejscu akcji. Jego ruchy były taneczne, pełne lekkości, a przy tym niemal niemożliwe do przewidzenia. Dla Aerona, któremu pole walki również nie było obce, wszystko stało się jasne w mgnieniu oka.  Vyrona wciągnęła opowieść. Jego nie było w komnacie, on był teraz na miejscu rzezi i tańczył wśród zgliszcz i trupów, stając się celem niemal niemożliwym do trafienia (z dużej odległości) nawet dla doświadczonych łuczników. Ten bitewny taniec to był odruch, ale świadczył o tym, że Viridian będąc na polu walki nie tylko był w swoim żywiole. On był w domu. Domu który doskonale znał. Na twarzy zielonookiego powił się okrutny uśmiech gdy z bliska obserwował jak buntownicy i inni mieszkańcy padają wśród wybuchów i płomieni.
Zielone oczy, teraz pijane rzezią i błyszczące gorączką płomieni, zatrzymały się na twarzy Aerona
- Zacznij budować swoją twierdzę na tym, co tu widziałeś. To dobry fundament, który będzie do ciebie wracał w snach.
Przeniósł wzrok na Iris i uśmiechał się kiwając głową.
- Nie, dziękuję ci Iris. Znakomita robota. Właśnie czegoś takiego oczekiwałem. Wracając, przekaż służbie by wytoczyli z piwnic beczkę lub dwie. Powinnaś opić z załogą wasz chrzest bojowy. Poza tym przekaż do kapitana „Samum”, że ma przycumować przy najwyższej wieży. Podejmie pasażerów, których przewiezie do Dunkelheitu, następnie wróci, i ponownie przycumuje przy najwyższej wieży. To by było na tyle. Odmaszerować.
Obserwował jak wychodzi.
Ależ miała seksowny tyłek.
Spojrzał na Aerona
- Statek za chwilę przycumuje do wskazanej wieży. Pora na ciebie.

Powrót do góry Go down





Thorn
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Aeron Vaele
Wiek :
Ponad 500 lat / Wizualnie lekko ponad 30.
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182/100 (same rogi trochę ważą).
Znaki szczególne :
Opalizujące granatem, duże, zakrzywione rogi. Tęczowe oczy.
Pod ręką :
Broń, zegarek kieszonkowy, sakiewka z pieniędzmi, mały notesik i długopis.
Broń :
Rapier.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t139-thorn https://spectrofobia.forumpolish.com/t949-ksiegi-klamstw https://spectrofobia.forumpolish.com/t1119-thorn
ThornDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Czw 4 Mar - 23:52
Uśmiechnął się do Viridiana, wysłuchując jego słów. Chociaż czuł się w głębi duszy sprowadzony do parteru i niemal pokonany, był wdzięczny Arystokracie na to swoiste potrząśnięcie i przywołanie do porządku.
- Gdy spotkamy się następnym razem, podzielę się swoimi wnioskami wynikającymi z nauki, czy gadaniny, jak raczyłeś nazwać ją nazwać. O ile będziesz chętny wysłuchać, co będę miał do powiedzenia. - powiedział przyjaznym tonem. Z kim miałby podzielić się przemyśleniami, jak nie z nim? Darzyli się zaufaniem, oczywiście nie pełnym bo na to nie zasłużył sobie w tym świecie nikt. Obaj jednak przeżyli ponad pięćset lat i fakt, że nadal żyją, miewają się dobrze a ich domeny zaczynają wzrastać w siłę, świadczył nie mniej, nie więcej to, że obaj mieli wystarczająco wiedzy by nie dać się pożreć możnym Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani. Każdy robił coś dobrze, a coś źle, i tylko dzielenie się doświadczeniem mogło im przynieść korzyści. Obopólne, póki ze sobą współpracowali.
Bezpośrednie sąsiedztwo Larazirona było mu na rękę, bo przynajmniej o jedną z granic nie musiał się martwić. Co prawda Vyron odrobinę zawiódł go swoją gierką, lecz ostatecznie problem z niepokornymi wieśniakami został rozwiązany. Ich metody różniły się tak, jak różni się niebo i ziemia, i tylko rozmowa mogła poskutkować bardziej przemyślanym działaniem z obu stron. Gdyby Aeron wiedział, że Kryształowy kontroluje to, co dzieje się w wioskach, nie wyprawiałby się do nich celem rozmowy ze zbuntowanymi mieszkańcami.
Pustynia, a dokładniej jej odległa część, znajdująca się we władaniu ojca Rim była terenem rozległym i trudnym do spacyfikowania, co z resztą postanowił zauważyć zielonooki. Młody Vaele spojrzał na niego i przez długi czas po prostu patrzył, by w pewnej chwili uśmiechnąć się paskudnie.
- Gdyby udało nam się to w jeden dzień, to gdzie byłaby w tym zabawa? - zapytał zaczepnie, celowo tak a nie inaczej dobierając słowa. Nie traktował tej wyprawy jako czegoś łatwego, podchodził do niej śmiertelnie poważnie, jednak nie byłby sobą, gdyby trochę nie podrażnił gospodarza. Musieli przecież pamiętać, że są rywalami.
- Tak, zdaję sobie sprawę, Vyronie. Gdyby podbicie tamtych ziem było tak łatwe, przechodziłyby z rączki do rączki, między szlachetnymi rodami. - dodał już całkiem poważnie - Wierzę jednak, że sobie poradzimy. Dla ciebie będzie to dobra okazja do sprawdzenia wojska, mnie natomiast ta wyprawa wskaże dokładnie elementy, które muszę zmienić lub poprawić. - powiedział. Oprócz ziem, zamierzał zdobyć coś, co możliwe że było nawet cenniejsze: doświadczenie.
Nie pamiętał kiedy ostatnio brał udział w prawdziwej walce. Czymże były turnieje, skoro walka na ubitej ziemi była tam jedynie zabawą? Tańcem z szablami, lub innym żelastwem. Po latach układania się ze szlachtą, po setkach rozmów, tysiącach gładkich słów i milionach uśmiechów, zapragnął po prostu dać się porwać bitwie. Poczuć jak krew buzuje a ciało spina się, gotowe do akcji.
Uniósł brew kiedy tamten nagle zmienił zdanie w temacie podboju. Był przygotowany na obojętność Vyrona, a tu proszę! Wysłuchał tego co Kryształowy miał do powiedzenia i na koniec zaśmiał się z satysfakcją.
- Jesteś pewien, że tylko ja tworzę sobie świat, w którym chcę żyć? - zęby błysnęły w uśmiechu - Naprawdę dobrze ci idzie, Wielki Książę. Nie muszę sobie nawet tego wyobrażać, bo przecież lada moment będziemy tam, na miejscu. - uśmiech stał się nieco bardziej drapieżny - Kto by pomyślał, że przypadnie nam chwalebna rola Zbawców Pustyni? Stalowemu Bastardowi - urwał, celowo używając określenia, którego wcześniej użył Viridian - I Kryształowemu Diabłu. - dodał, wypowiadając słowa powoli, ostrożnie, badając grunt. Zmrużył lekko oczy a uśmiech zniknął z jego ust. Laraziron z pewnością wiedział jak określano go w miastach Krainy Luster, nienależących bezpośrednio do niego. Jak zareaguje na ten pseudonim?
Długo mu się przyglądał, gdy Vyron wyraził chęć porozmawiania z Rim. Nie był pewien jego motywów, jednak jedno wiedział na pewno: nie może zabronić mu kontaktu z Upiorną Arystokratką. Przeklęty zielonooki demon sprawdzał go, zapędzając w kąt i nie dając tak naprawdę możliwości obrony. Bawił się z nim, wykorzystując swoją pozycję.
- Oczywiście, że nie zabronię. - powiedział, przywołując na twarz pogodny uśmiech. Obaj wiedzieli, że jest on cholernie nieszczery. Był jednak jedyną możliwością, by jakoś wybrnąć z bagna, w które Viridian próbował go wepchnąć.
Aeron obawiał się rozmowy Rim z Viridianem głównie dlatego, że Upiorna była dobrą dziewczyną, prawdomówną i nieco naiwną. Nie była jeszcze przygotowywana do dysput ze szlachtą. Vaele obawiał się, że po prostu ją stłamszą, ośmieszą i zmieszają z błotem, albo co gorsze, sprowokują i zmuszą do udziału w ich brudnej grze.
Laraziron właśnie taki był. Mógł zrobić wszystko, albo nic. Tęczowooki nie wiedział na co się przygotować, lecz postanowił, że tym tematem zajmie się później.
Pokiwał głową, gdy tamten podjął temat przygotowania do wyprawy. Nie musiał nic dodawać, bo plan Vyrona był prosty i przemyślany. Zostało zatem przygotować się do drogi.

Iluzja stworzona przez Baśniopisarkę była wstrząsająca i tylko kłamca mógłby powiedzieć, że nie zrobiła na nim wrażenia. Aeron Vaele był kłamcą, dlatego gdyby ktoś kiedyś zapytał go jak znajduje to, co zobaczył, powiedziałby, że widział w życiu o wiele ciekawsze obrazy. Maska obojętności ukrywała prawdziwe emocje, które mieszały się w umyśle Arystokraty jak w wielkim kotle. Słuchał opowieści, oglądał sceny i zapamiętywał jak najwięcej.
Taniec Viridiana był swoistym dopełnieniem pokazu. Pośród upiornego śmiechu szalonej Baśniopisarki, Vyron pląsał jakby tam był. Poruszał się z gracją, lecz w jego ruchach było też coś, co mroziło krew w żyłach.
Zapowiedź rychłej śmierci.
Okrutny uśmiech i to, co powiedział zielonooki na koniec przedstawienia sprawiło, że Vaele zmarszczył brew. Poczuł gniew, lecz stłumił go zanim cokolwiek wypłynęło na wierzch. Akurat materiałów na sny czy koszmary nie musiano mu dostarczać, zatem Laraziron mógł sobie oszczędzić wzywania swojej podwładnej.
Patrzył na kobietę gdy Kryształowy chwalił akcję i wypowiadał kolejne rozkazy. W jego oczach nie była nikim więcej, lecz kolejnym psem Upiornego Arystokraty. Czy to o takich psach mówił Viridian? Może. Patrzyła na niego jak w obrazek, czekała na pogłaskanie po główce. A może i więcej? Aeron nie chciał zagłębiać się w temat. Nie obchodziło go co Kryształowy Diabeł robi ze swoimi poddanymi. Wydawali się być szczęśliwi, zatem jakimkolwiek nie byliby spętani układem, był dla nich zadowalający.
Oprowadził ją obojętnym wzrokiem i gdy gospodarz dał sygnał, że ich spotkanie dobiegł końca, Vaele wstał. Jednym ruchem ręki sprawił, że leżące pod ścianą żelastwo ruszyło w jego stronę i uformowało na jego ciele zbroję, taką samą w której przybył. Nie przywdziewał jednak hełmu.
- Do zobaczenia zatem. Dziękuję za twój czas, Wielki Książę. - powiedział kłaniając się z szacunkiem i jeśli tamten nie widział potrzeby by go zatrzymywać, ruszył w stronę drzwi.
Idąc korytarzami Hummelhofu zastanawiał się nad wszystkim co usłyszał. Wsiadając na statek razem ze swoimi Siewcami, miał już kilka wniosków którymi chętnie podzieli się z Kryształowym Księciem.

ZT x2

Powrót do góry Go down





Vyron
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Vyron Laraziron
Wiek :
Wygląda na 30 lat
Rasa :
Upiorny Arystokrata
Wzrost / Waga :
182 cm / 76 kg
Pod ręką :
Sakiewka z pieniędzmi, sakiewka z kryształowym pyłem, oprawiony klejnot "Tchnienie Muzy", pałasz, rewolwer czarnoprochowy typu Le Mat, sztylet w cholewie buta.
Broń :
Pałasz, rewolwer typu Le Mat, sztylet w bucie
Zawód :
Dręczyciel ludu pracującego i pasożyt społeczny
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t141-vyron-laraziron https://spectrofobia.forumpolish.com/t1124-vyron
VyronDemoniczny Książę
Demoniczny Książę
Re: Zamek Himmelhof
Czw 11 Mar - 18:36
Miał mniej więcej cztery godziny zatem nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu.
Gdy tylko okręt z Aeronem na pokładzie odbił od wieży i wyruszył w stronę Dunkelheitu, Viridian zajął się sprawami organizacyjnymi. W jego głowie błyskawicznie powstała lista czynności, zadań i poleceń, jakie musiał wykonać, rozdysponować i wydać nim wyruszy w nieznane. Nie wiedział jak na wyprawę przygotuje się Bękart, ale on musiał być gotowy na wszystko.

1. Przygotować prowiant na wyprawę
2. Przygotować ekwipunek na wyprawę
3. Wybrać żołnierzy
4. Wybrać zespół medyczny
5. Wybrać posłańców
6. Wydać i podpisać dokumenty i dyspozycjie
7. Określić i przekazać koordynaty wyprawy

Ruszył przed siebie korytarzem jednocześnie zawiadamiając marszałka dworu, że oczekuje spotkania na wejściu do pałacu za piętnaście minut. Było to na tyle dużo czasu, by mógł on przybyć bez szkody dla siebie i bez względu na dotychczas wykonywane czynności. On sam udał się tymczasem do kancelarii gdzie zasiadł przy biurku. Zacznie od rozkazów i dyspozycji wydatków.
Pióro szybko kreśliło na papierze odpowiednie słowa i rozkazy, zaś oczy ślizgały się po stronach opasłego tomiszcza pełnego słupków i wyliczeń. Przydzielając odpowiednie kwoty do wskazanych zadań i rozkazów miał pewność, że skarb księstwa nie ucierpi zanadto w wyniku nieplanowanego odpływu środków, a te zdecydowanie miały gdzie płynąć. Budowa fortecy na rzece, konserwacja i budowa kopalń, szkolenie i utrzymanie wojsk, utrzymanie i amortyzacja okrętów, bieżące badania, to wszystko wymagało uwagi i środków. Naprawdę znacznych środków.
Wychodziło na to, że przyjemność wyprawy na pustynie, o ile faktycznie okaże się przyjemnością, wiązać się będzie ze sporymi kosztami, a jeśli będą musieli użyć orętowej broni pokładowej, to koszty te znacznie wzrosną. Tutejsze młyny prochowe były mało wydajne, a ich produkt rozwarstwiał się i tracił na jakości do tego stopnia, że po transporcie drogą lądową nie nadawał się do użytku. Z tego powodu tutejszy proch dodatkowo utrwalano i wzmacniano za pomocą magii, a ile było istot władających mocą pozwalającą na utrwalenie właściwości i granulacji prochu? No właśnie, niewiele. Z tego powodu proch w Krainie Luster był towarem dość luksusowym, za który płaciło się odpowiednio wiele. Strzelcy konni, elita sił szybkiego reagowania w armii Vyrona byli bodaj jedyną jednostką w Krainie Luster używającą broni prochowej na taką skalę. Reszta jego wojsk używała wytwarzanych przez himelhofskie manufaktury wiatrówek, które choć niemal równie celne i znacznie bardziej szybkostrzelne, to zdecydowanie ustępowały pola broni palnej w dziedzinie mocy i donośności.
Podpisał protokół wydatków i cmoknął z niezadowolenia. Cóż, pozostawało mieć nadzieję, że ta wyprawa się opłaci i nie tylko nie doznają większych strat, ale też będą mieli z niej stosowne zyski. W innym wypadku Bękart będzie musiał pogodzić się z utratą części dochodów ze swojego terytorium przynajmniej na pewien czas.
Podpisał akredytywy, sprawdził weksle, wydał zgody operacyjne marszałkowi dworu i pobrał z kasy zamkowej nieco złota. W końcu lepiej mieć niż nie mieć.
Spisawszy to, sięgnął po kolejną kartę papieru i opisał najdokładniej jak umiał przewidywaną trasę podróży oraz jej cel. Gdyby zaginał lub coś się stało to wiadomo będzie gdzie go szukać, albo jakie tereny zająć i utopić we krwi. Zerknął na zegar. Do wyznaczonego przez siebie spotkania miał jeszcze 5 minut. Wyszedł z kancelarii ruszył ku windom by spotkać się ze zwołanymi.
Mimo że przybył 3 minuty przed czasem wszyscy już czekali
- Wyruszam na pustynię i biorę ze sobą 60 strzelców. Potrzebuję racji żywnościowych dla 120 ludzi na okres 3 dni, pięciu dużych beczek wody pitnej, a także po 60 dodatkowych pledów, śpiworów, menażek i niezbędników.
- Oczywiście Wielki Książę
Viridian lubił to, że Sebastian nie zadawał zbędnych pytań. Tysiąclecia służby jeszcze u Dziadka nauczyły go by o nic nie pytać. Jeśli pan zechce zapakować śpiwór wypełniony łajnem, to tak ma być i koniec. Widocznie potrzebuje takowego.
- Poza tym nakaż zbrojowni dostarczenie beczki prochu, kapiszonów, przebitek, pocisków i kilku dodatkowych sztuk broni. Wybierz najsprawniejszych posłańców i każ im się stawić pod wejściem na wierze. Będą potrzebni na pustyni. Poza tym zadbaj proszę o zapas środków medycznych i kryształowego pyłu. Wolę dmuchać na zimne.
Sebstian zaklaskał w dłonie przywołując gońców i wydał im polecenia. Ci rozpierzchli się po zamku niczym myszy.
- Panie, czy Twój ekwipunek również mamy skompletować?
- Nie, jest niemal gotowy. Dodam do niego tylko kilka rzeczy, ale zajmę się tym osobiście jak wybiorę ludzi.
Staruszek kiwnął głową i oddalił się spiesznie by nadzorować wykonywania poleceń. Pozostało tylko wybrać medyków, żołnierzy i posłańców. Pierwszą i najważniejsza sprawą było odpowiednie dobranie zaplecza medycznego, albowiem nic tak nie podnosiło na duchu żołnierzy jak świadomość, że w walce, tuż za plecami, mają wyszkolonych i gotowych do niesienia pomocy medyków.
Wybrał młody zespół, który dopiero co zakończył szkolenie, świadom, że będzie to ich pierwsza misja bojowa. Musieli zyskać doświadczenie w działaniu na froncie jeśli kiedyś ma zrealizować swoje plany nie tracąc wszystkich swoich żołnierzy.
Następnie skierował się do koszar strzelców konnych spośród których wybrał sześćdziesięciu zaprawionych w walce i doskonale znających strategię działania weteranów. Nakazał im zabranie dodatkowych pledów i ciepłych kurtek mundurowych ( jako że nocą na pustyni jest dość zimno) oraz zapasu patronów do karabinów. Mundury strzelców dostosowane były do walki w każdych warunkach zatem nie musiał martwić się o obtarcia czy rany spowodowane przez piasek wchodzący pod ubranie.
Zjadł z żołnierzami w kantynie posiłek po czym ruszył do swojej komnaty by przygotować swój ekwipunek. Standardowy sprzęt wyprawowy stał spakowany w rogu pokoju, ale tym razem dodał do niego jeszcze dodatkowy bukłak wody, kilka kart pergaminu i przybory piśmiennicze z lakiem, ciepłą bluzę mundurową i spodnie, sakiewkę z fragmentami kryształów i zestaw do produkcji ładunków. Przygotował swój rewolwer do akcji ładując bęben nieco większymi naważkami prochu niż zazwyczaj. Cholera wie jak odporni na strzał są mieszkańcy pustyni. Lufę gładką załadował także nieco większa naważką prochu, ale miast standardowego śrutu załadował ją ciężkim, monolitycznym, ołowianym pociskiem podobnym do breneki. Na rogi założył okucia. Tym razem nie były to jednak jedynie groty a pełne, solidne okucia o brzegach ostrych jak brzytwy.
Jadąc na podbój nowych terenów wypadało ubrać się w rodowe barwy. Niby nie był to mus, ale tradycja to jednak tradycja. Przywdział więc czarny mundur ze srebrnymi zapięciami, białą koszulę a na ramiona zarzucił czerwoną pelerynę.
Był gotowy a czasu było jeszcze sporo. Usiadł zatem w fotelu i zdrzemnął się chwilę.
Obudził go dźwięk rogu oznaczający przybycie statku.
Szybko zebrał swoje rzeczy i ruszył na wieże. Wszystko już było gotowe. Nawet medycy i jego Strzelcy stali, czekając w karnym szeregu na przybycie swojego dowódcy.
- Chłopaki! – zwrócił się do swoich żołnierzy - Lecimy „po” pustynie. Nasze dzieciaki będą miały zajebistą piaskownicę!
Żołnierze zaśmieli się niepewnie. Większość z nich znała pustynię tylko z opowiadań.
- Poza standardowymi racjami osobistymi mamy zapasy wody i jedzenia. Mamy zespół medyczny i środki opatrunkowe. Nie zdechniemy tam z pragnienia ani z żadnego innego powodu. Nie zabraknie nam też prochu i kul. Wpierdolimy tamtejszemu władyce, a jak wrócimy to zrobimy sobie wielką popijawę! W końcu trzeba opić nowe ziemie, żeby nam się nie rozeschły!
No! I to był klucz do serc żołnierzy Nie tylko nie zdechną tam na pustyni, bo poza zapasami, wodą i bronią mają jeszcze medyków, ale też po powrocie będzie popijawa, a że ziemia na pustyni jest raczej sucha, to owa będzie zaiste wielka.
Vyron wszedł na pokład, przez chwilę przyglądał się załadunkowi po czym podszedł zamienić kilka słów z kapitanem statku. Gdy wszystko było już gotowe a statek zaczął odbijać od wieży, Viridian przeszedł na dziób i stanął patrząc przed siebie.
Zawsze chciał to zrobić.
Właśnie realizował jedno ze swoich marzeń z dzieciństwa.

ZT

Powrót do góry Go down





Iris
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Iris
Wiek :
Wizualnie 25 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
175/70
Znaki szczególne :
Zmieniające kolor włosy i oczy.
Pod ręką :
Zwój papieru, pędzel i czarny tusz. Sakiewka z pieniędzmi. Broń.
Broń :
Bat.
Zawód :
Admirał Floty Wielkiego Księcia Larazirona
Stan zdrowia :
Zdrowa.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t133-iris-arcus https://spectrofobia.forumpolish.com/t1087-iris
IrisPonury Komediant
Re: Zamek Himmelhof
Sob 13 Mar - 17:24
Kryształowego Księcia nie było już od dłuższego czasu, jednak pani Admirał nie martwiła się o niego, ani o załogę. Z Viridianem poleciał Varn Celtigar, Marionetkarz i jeden z najbardziej zaufanych członków "Załogi Iris". Zebrała ją w kilka miesięcy, dokładnie sprawdziła i dzięki temu wiedziała, kto co potrafi. Przez ten krótki czas zdążyli się już ze sobą zżyć. Można było więc powiedzieć, że Laraziron wyprawił się na Pustynię z prawą ręką Baśniopisarki i jego Marionetkami.
Chciała lecieć z nim, jednak obowiązki jakie miała w Hummelhofie uniemożliwiały udział w spontanicznej wyprawie. Tak, spontanicznej. Nie spodziewała się, że Książę Vaele zajedzie z taką ofertą. Sama nigdy nie interesowała się terenami, składającymi się z takiej ilości piachu. No bo co tam niby mogło być ciekawego? Piach, piach i jeszcze więcej piachu.
Gdy usłyszała, że Laraziron jest zainteresowany i dodatkowo chce zabrać ze sobą taką ilość żołnierzy, wiedziała, że się myliła. Coś w Namalowanej Pustyni skusiło jej pana, dlatego jej nie pozostało nic innego jak pokornie wykonać rozkazy. Brała więc udział w przygotowaniach, osobiście sprawdzając czy ekwipunek jest odpowiedniej jakości.
Nie żegnała go. Wiedziała że wróci. Musiał wrócić.
Samum, z Księciem i jego ludźmi na pokładzie wyruszyło w akompaniamencie wycia wiatru, a ona jedynie spoglądała z dołu na sunący po niebie statek i uśmiechała się delikatnie.
Wrócisz jeszcze silniejszy, mój Książę.
Pogodziła się ze swoimi odważnymi myślami. Jej uczucia względem Vyrona z każdym tygodniem stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Trzymała je jednak w tajemnicy, nie mając tyle odwagi by powiedzieć co czuje. Podejrzewała, że gdyby to zrobiła, zostałaby wyśmiana. Bo co miała do zaoferowania? Była na garnuszku Viridiana. Co prawda za dom i opiekę, ciężko pracowała dając z siebie wszystko, jednak w dalszym ciągu czuła się jeszcze obca w Himmelhofie. Mieszkańcy przyglądali się jej z szacunkiem, ale i nieufnością. Czuła się czasami tak, jakby ktoś do klatki pełnej pięknych, dumnych bażantów wpuścił zwykłą kaczkę.
Pod nieobecność władcy, zajmowała się sprawami zamówionych okrętów. Należało wszystko dokładnie sprawdzić i przypilnować, bo jak kiedyś powiedział jej sam Laraziron: "pod nieobecność pana, poddani gotowi się biesić". Wtedy ta uwaga wydała jej się śmieszna, przez słownictwo którego użył, jednak z czasem Iris zauważyła, że zielonooki ma rację. Gdy była sama, jego żołnierze zachowywali się inaczej w jej obecności. Musiała się do tego przyzwyczaić, bo przecież sama różnie się do niego zwracała. Kiedy trafiały się okazje na rozmowę w cztery oczy, nie używała tytułów, co podobało się Upiornemu. Przy innych, z przyjemnością tytułowała go jak należy.

W dniu w którym otrzymała informację, że Samum wieczorem zawita w Himmelhofie, od rana biegała po twierdzy, organizując wielkie przyjęcie. Chciała, aby Viridian poczuł się doceniony, dowiedziała się też, że takie biesiady były bardzo w stylu Kryształowego i jego żołnierzy. Postanowiła, że ta uczta zapadnie mu w pamięć!
Chcąc wyrazić wdzięczność za wszystko, co dla niej zrobił, włożyła w organizację całe serce. Pomogła wysprzątać i ogarnąć salę w koszarach, dopilnowała by przygotowano dobre, treściwe jadło i by wytoczono wiele beczek dobrego piwa i wina. Jeszcze nie wiedziała, co lubił Vyron, dlatego nakazała przygotować wszystko.
W przygotowaniach pomagała jej cała pozostała załoga. No, prawie cała, bo Carden Vass, jeden z jej oficerów, jej lewa ręka, nie nadawał się kompletnie do zadań, wymagających wkładu energetycznego i emocjonalnego. On... ogólnie raczej należał do tych ponurych.
Nazaari, Straszka odpowiadająca za nawigację, od rana manipulowała pogodą, aby Książę ostatni odcinek przebył we względnym spokoju. Wymagało to od niej wielkiego zaangażowania i mocy, dlatego gdy zajęła miejsce na dachu koszar, tam też już pozostała przez większą część dnia, nie niepokojona.
Najbardziej pomocni okazali się Efran Pyle, Kapelusznik i medyk władający telekinezą, oraz Miltar Seral, Senna Zjawa piastująca stanowisko kucharza okrętowego. Z tym ostatnim Iris zdążyła się nawet pokłócić w kwestii jedzenia, bowiem Senny uważał, że zmęczeni podróżą wojacy powinni nacieszyć podniebienia owocami morza. Wybiła mu z głowy takie i inne pomysły, nakazując by przygotował zwykłe, dobre, swojskie jadło. Sama po sobie wiedziała, że po podróży najlepiej smakują najprostsze dania.
Postanowiła wykonać dla Księcia prezent. W Krainie Luster od kilku dni świętowano dni miłości i chociaż Iris nie chciała narzucać się z uczuciem które w niej kiełkowało, zdecydowała, że będzie to dobra okazja. Nawet jeśli Viridian oburzy się na jej pomysł, będzie mogła się bronić tradycją.
Upiekła ciasto. To co powstało, spotkało się z westchnieniem Miltara i spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Próbował namówić Baśniopisarkę, by wyrzuciła wypiek i zdała się na niego, jednak ona uparła się, że sama musi przygotować prezent. Ciasto w kształcie serca było koślawe, ale sprawdziła i smakowało całkiem nieźle. Czuła lekką nutkę kawy, czekolady i... spalenizny. Przerażona, uniosła dzieło i odkrywszy, że ma przypalony spód, odcięła spalone fragmenty. Przez to ciasto stało się jeszcze bardziej koślawe. No cóż... Nigdy nie była mistrzynią cukiernictwa.
Kiedy Senny zobaczył efekt finalny, krzyknął przerażony i złapał się za głowę. Iris ozdobiła ciasto czekoladą gorzką, mleczną i polewą w zielonym kolorze. Chciała zrobić przenikające się odbłyski, takie jakie widywała w zielonych oczach Larazirona, jednak efekt finalny przedstawiał...
- Trawiaste bagno. - powiedział ze śmiertelną powagą Carden, zatrzymując się na chwilę przy stojących nad dziełem Iris i Miltarem. Kucharzem wstrząsnął dreszcz, nie tylko przez to co zobaczył i usłyszał, ale i przez samą obecność Cienia. Nigdy nie był pewien jego zamiarów.
Iris naburmuszyła się, zakładając ręce na piersi. Nie potrafiła gotować, nie potrafiła piec i nie potrafiła ozdabiać. Ale bardzo się starała! W smaku ciasto wyszło całkiem nieźle.
Senny chciał wyrzucić wytwór, jednak pani Admirał chwyciła szybko serce i uciekła z nim z koszarowej kuchni. Skitrała je w swoim pokoju w zamku. Dokupiła po drodze zielone pudełko z kokardą i cała w skowronkach, wróciła do załogi już bez wypieku.
Beczki wytoczono, jadło dochodziło w kotłach, powoli rozpalano ogniska w kominkach. Słońce chyliło się ku zachodowi.
Pozostało im czekać na Księcia.



#ff0066

Powrót do góry Go down





Selene
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Selene Gaspard
Wiek :
32
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
160/45
Pod ręką :
das
Broń :
wojskowy nóż
https://spectrofobia.forumpolish.com/t89-selene-gaspard https://spectrofobia.forumpolish.com/t1115-selene
SeleneMorfeusz
Re: Zamek Himmelhof
Sro 24 Mar - 17:21
Przechadzała się po książęcej kuchni, dopilnowując czy wszystkie potrawy są robione z odpowiednią starannością, tak, żeby zadowolić podniebienia wszystkich wojaków, ludzi Księcia, oraz samego Lorda Vyrona. Gdy wyczuwała, że coś jest nie tak, skrupulatnie tłumaczyła dlaczego należy dodać taką, a taką przyprawę, bądź inne zioło. Wyznaczyła ze służby jedną osobę na próbującego dania i przekazującą jej wszystkie walory smakowe oraz zapachowe. Cień jak to w swojej naturze nie mógł smakować potraw, ale całkiem dobrze szło jej wykorzystywanie innych osób do osiągnięcia celu. A dodatkowe odczucia, przekazane przez kogoś, zawsze inaczej odbiera się niż własne. Osobiste zdanie mogło by być zbyt subiektywne. Krzątając się po zamku, zanim wrócił do swoich kwater, poczuła, że skądś dobiega swąd spalenizny. Czyżby coś się spaliło? Lepiej pójdę to sprawdzić. Jak pomyślała, tak zrobiła, dziarskim krokiem ruszyła w stronę smrodu. Ścieżka zapachowa doprowadziła ją do kuchnii w książecych koszarach.
-Dlaczego stąd tak czuć spaleniznę? Mam nadzieję, że nic się nie spaliło, zniszczyło. - założyła ręce na krzyż i zaczęła tuptać lewą nogą.


#ff66ff

Powrót do góry Go down





Iris
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Iris
Wiek :
Wizualnie 25 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
175/70
Znaki szczególne :
Zmieniające kolor włosy i oczy.
Pod ręką :
Zwój papieru, pędzel i czarny tusz. Sakiewka z pieniędzmi. Broń.
Broń :
Bat.
Zawód :
Admirał Floty Wielkiego Księcia Larazirona
Stan zdrowia :
Zdrowa.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t133-iris-arcus https://spectrofobia.forumpolish.com/t1087-iris
IrisPonury Komediant
Re: Zamek Himmelhof
Pon 5 Kwi - 18:49
W czasie w którym Iris zajmowała się swoim tworem, w koszarowej kuchni starano się pozbyć smrodu spalenizny. Miltar seral, okrętowy kucharz pani Admirał machał szmatą ze zbolałą miną, chcąc pozbyć się swądu. Cały czas zastanawiał się nad ciastem jakie zrobiła Iris i było mu po prostu głupio, że kobieta tak upierała się nad tym aby je zachować. Coś takiego w ogóle nie powinno zobaczyć światła dziennego, a co dopiero być prezentem dla drugiej osoby. Senna Zjawa, gdyby został poproszony, zrobiłby dla niej ciasto. A tak? Podaruje komuś to...coś.
Mamrotał pod nosem przekleństwa, gdy w tym samym czasie reszta załogi zajmowała się przygotowaniem sali. Nazaari naprawdę odwalała kawał dobrej roboty czyszcząc niebo. Książę mógł pojawić się w każdej chwili, chociaż zapowiadano przylot na wieczór. Mieli jeszcze sporo czasu na ostatnie szlify, niemniej Miltar bardzo chciał aby wszystko było idealne.
- Nie panosz się tak tutaj. - odezwał się siedzący na jednej z ław mężczyzna, strojący piękną, rzeźbioną lutnię - Nie jesteśmy na okręcie i to nie twoja kuchnia. - przypomniał z uśmiechem, przesuwając dłonią po strunach i sprawdzając, czy instrument jest już dobrze przygotowany. Efran Pyle, okrętowy medyk lubił w wolnej chwili pograć trochę na lutni, a że miał naprawdę ładny głos, oprócz leczenia zajmował się też umilaniem czasu. Był Kapelusznikiem, jednak zupełnie nie pasował do reszty dziwaków noszących nakrycia głowy. Był spokojny, zrównoważony, czasem nieco flegmatyczny ale bardzo sympatyczny. Lubił towarzystwo reszty załogi, dlatego dziś też pomagał, mimo iż jego rola została sprowadzona początkowo do przenoszenia przeróżnych przedmiotów. Teraz, korzystając z chwili, stroił lutnię i obmyślał repertuar na wieczór.
- Daj mi spokój. Chcę żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ktoś musi zarządzać, prawda? - fuknął Miltar, patrząc w stronę grajka. Lubił mieć władzę. Wtedy czuł, że jest kimś.
- Ktoś? Tak. Ale nie ty. - powiedział grobowym głosem Carden Vass, błyskając na Sennego jednym, zdrowym okiem. Popijał w drugim kącie z wielkiego kufla, nie kwapiąc się by komukolwiek pomóc.
Miltarem wstrząsnął dreszcz, jak za każdym razem gdy słyszał głos Cienia. Niby pracowali w jednej drużynie, a jednak zawsze kucharz obawiał się najgorszego.
Gdy do kuchni weszła znajoma z widzenia kobieta, Efran uśmiechnął się, pociągając za struny a Carden pociągnął spory łyk, patrząc na nią spod długich rzęs. Od razu zaczepiła o zapach, podpierając się pod boki. To ona tu rządziła. A przynajmniej kuchnią, a raczej wszystkimi kuchniami Himmelhofu. Selene, Mistrzyni Kuchni osobiście zatrudniona przez Kryształowego Księcia.
- Już, już... Za chwilę pozbędziemy się smrodu. - powiedział Mitar, machając szmatą - Spaliło się tylko ciasto, które pani Iris przygotowała dla...
- NIC SIĘ NIE SPALIŁO.
Wszystkie trzy twarze członków załogi zwróciły się w stronę pani Admirał, która właśnie wróciła do koszar by pomóc w dalszych przygotowaniach. Na twarzy miała wymalowaną determinację, lecz rumieniec wstydu zdradzał, że nie najlepiej czuła się ze świadomością, że jest obgadywana za plecami.
- Nic się nie spaliło. - powtórzyła już spokojniej i podeszła do Selene, wyciągając rękę w geście powitania - Nareszcie mogę panią poznać osobiście! Dużo o pani słyszałam. Dziękuję za te wszystkie pyszności jakie przygotowuje pani dla zamku, miałam okazję spróbować wielu delicji. - potrząsnęła ręką, jeśli tylko dostała jej dłoń - Przepraszam za moich. Chcemy by wszystko było idealne na powrót Księcia.



#ff0066

Powrót do góry Go down





Selene
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Selene Gaspard
Wiek :
32
Rasa :
Cień
Wzrost / Waga :
160/45
Pod ręką :
das
Broń :
wojskowy nóż
https://spectrofobia.forumpolish.com/t89-selene-gaspard https://spectrofobia.forumpolish.com/t1115-selene
SeleneMorfeusz
Re: Zamek Himmelhof
Czw 22 Kwi - 23:42
- Jakie ciasto? Gdzie ono jest? - Zareagowała na słowa Mitara, od razu zadając pytania.
Próbowała dowiedzieć się co tu dokładnie zaszło, nagle krzyk kobiety, w której rozpoznała Iris. Została wspomniana jej przy rozmowie rekrutacyjnej z lordem. Rozejrzała się jak szybko zaczęto sprzątać, gdy się zjawiła. Ujęła wyciągnięta dłoń, ściskając lekko.
- Oh, dziękuję. To bardzo miłe zostać docenionym - obdarzyła ją uśmiechem.
Rozejrzała się jeszcze po buszujących w koszarowej kuchni, wszystko grało jak w zegarku. Załoga Iris dawała sobie świetnie radę z czyszczeniem, w miarę upływu czasu, unoszące się zapachy rzedły.
- Przejdźmy gdzieś na bok, porozmawiamy sobie. Lord wspominał o Pani, również cieszę się, że Panią poznałam - wskazała ręką na pobliską ławeczkę i skierowała swoje kroki we wskazanym kierunku.
Dłonią przetarła siedzisko, po czym zajęła miejsce, założyła noga na nogę. Miała całkiem dobry widok na koszarową kuchnię. Widać było w niej bardziej surowy klimat, kiedy potrzeba coś upichcić na szybko, dla wojaków. Zerkała raz po raz, na mężczyzn, to na Iris. Zaproponowała klepnięciem dłoni, miejsce obok siebie dla kobiety.


#ff66ff

Powrót do góry Go down





Iris
Gif :
Zamek Himmelhof - Page 2 5PUjt0u
Godność :
Iris
Wiek :
Wizualnie 25 lat
Rasa :
Baśniopisarz
Wzrost / Waga :
175/70
Znaki szczególne :
Zmieniające kolor włosy i oczy.
Pod ręką :
Zwój papieru, pędzel i czarny tusz. Sakiewka z pieniędzmi. Broń.
Broń :
Bat.
Zawód :
Admirał Floty Wielkiego Księcia Larazirona
Stan zdrowia :
Zdrowa.
https://spectrofobia.forumpolish.com/t133-iris-arcus https://spectrofobia.forumpolish.com/t1087-iris
IrisPonury Komediant
Re: Zamek Himmelhof
Pią 30 Kwi - 22:04
Gdy Selene zadała pytanie o ciasto, nikt jej nie odpowiedział. Nie dlatego, że została zignorowana. Po prostu Iris wyniosła spaleniznę i zaniosła w sobie tylko znanym kierunku. Czy wyrzuciła, czy może ukryła... O tym wiedziała tylko Baśniopisarka i choćby rwali z niej pasy, nie powie co zrobiła z zielonym sercem. Było dla Księcia i jeśli faktycznie było fatalne, chciała to usłyszeć od niego.
Nie mogła się doczekać jego przyjazdu. Chciała go wypytać o wszystko! Jaka była Pustynia, co zobaczył, z kim rozmawiał, co udało mu się załatwić? Wiedziała, że leci z Bękartem, jednak jego nie znała na tyle dobrze by mu ufać. Rim mówiła, że to dobry Upiorny Arystokrata, jednak pozory czasem mogą mylić.
Uśmiechnęła się promiennie, kiedy Selene odpowiedziała uprzejmością na uprzejmość. Dużo o kucharce słyszała a zadowolone miny żołnierzy wracających z posiłków świadczyły o tym, że gotowała naprawdę dobrze. Z resztą sama Iris miała okazję próbować potraw z jej kuchni. Chociaż sama nie potrafiła gotować, potrafiła docenić pracę innej osoby. A Selene miała prawdziwy dar!
Podeszła do wskazanego miejsca i zajęła je, rozglądając się na boki. Jej załoga, uchwyciwszy jej spojrzenie, uprzątnęła kuchnię, wywietrzyła ją po czym ulotniła się z pomieszczenia, dając kobietom trochę prywatności. Niby nie było to konieczne, lecz zamiast podsłuchiwać mogli się zająć czymś pożyteczniejszym! Choćby sprzątaniem głównej sali, gdzie miała odbyć się uczta powitalna.
Nawet Carden podniósł dupsko i poszedł w swoją stronę, przyglądając się Selene jednym okiem. Jego twarz pozostała jednak nieprzenikniona a usta zamknięte, zatem nie było potrzeby zaprzątać sobie nim głowy.
Iris patrzyła na kobietę z uśmiechem. Cieszyła się ze spotkania, bo jak dotąd mijały się jedynie, każda zajęta swoimi sprawami.
- Jeszcze nie do końca zaaklimatyzowałam się z tym miejscem... - przyznała Baśniopisarka, zakładając kosmyk włosów za ucho - ...ale muszę przyznać, że na każdym kroku Himmelhof mnie zaskakuje. Wcześniej nie przywiązywałam do tego wagi, ale dopiero dziś przy okazji sprzątania i przygotowywania się na przybycie Księcia zauważyłam wiele szczególików, które jak dotąd jakoś mi umykały. Jak na przykład zdobienia ścian czy mebli. - zaśmiała się, zdradzając zakłopotanie - Zabawne. Wydawać by się mogło, że właśnie dziś w tej bieganinie powinnyśmy mijać się bez słowa, zagonione i wiecznie spóźnione, a jednak mamy chwilę by spokojnie porozmawiać. - dodała - Przepraszam, jeśli zabrzmię zbyt niegrzecznie ale nie mogę powstrzymać ciekawości. Jakiej rasy jest pani przedstawicielem? - zapytała wprost, licząc na to, że nie obrazi Selene.



#ff0066

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach