Pokój numer 1

Geograf
Gif :
Pokój numer 1 C2LVMSY
Wiek :
Wieczny
Pod ręką :
Mapa i luneta
https://spectrofobia.forumpolish.com
GeografKonto Administracyjne
Pokój numer 1
Nie 28 Kwi - 23:22
Pokój numer 1 21n1wsj
Skromnie urządzony pokój szpitalny znajdujący się na pierwszym piętrze Kliniki zawiera to co niezbędne chorym do szybkiego powrotu do zdrowia. Łóżka z wygodnymi materacami, czystą pościel, szafki nocne, toaletki z lustrami, przystawiane do łóżek stoliki, małe kosze na śmieci, średniej wielkości stół i cztery krzesła. Do dyspozycji chorych lub odwiedzających jest stojący w kącie pokoju bujany fotel. W oknach z uchylnymi lufcikami wychodzących na park wiszą białe firanki a dostęp światła do pokoju regulują drewniane żaluzje weneckie. Wieczorami pokój oświetlany jest żyrandolem naftowym i dodatkowymi lampami naftowymi stojącymi przy łóżkach pacjentów. Intensywnie pachnąca nafta zastąpiona została paliwem do lamp naftowych, które nie kopci i nie ma wyczuwalnego zapachu. Sala wyposażona jest w małą toaletę z prysznicem. Gdy jest chłodno pokój ogrzewany jest przez znajdujący się przy ścianie nośnej kaloryfer.

Powrót do góry Go down





Tulka
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Wiek :
Wizualnie 18
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
173 cm
Znaki szczególne :
blizna na prawej brwi, dwubarwne prawie oko, lekko poszarpane prawe ucho, tatuaż na lewym nadgarstku, skrzydła o dwóch różnych kolorach
Pod ręką :
notatnik, długopis
Broń :
2 Pufery
Zawód :
Lekarz Pierwszego Kontaktu
https://spectrofobia.forumpolish.com/t239-kp-tulki https://spectrofobia.forumpolish.com/t1120-tulka
TulkaNieaktywny
Re: Pokój numer 1
Nie 28 Kwi - 23:35
Przejechała do Kliniki, zapłaciła Marionetkarzowi, który prowadził wóz i zawołała Marionetki, które pomogły przenieść Jocelyn do umywalni. Tam porządnie ja umyła i obejrzała kostkę. Rzeczy dała do przechowania, a koc do prania. Na razie nie ruszała obroży. Nie wiedziała, jak zmiana płci wpłynie na kości, które są pewnie uszkodzone.
Widząc tatuaż na plecach Pacjenta miała już pewność, że to jej siostra. Doskonale pamiętała wszystko co kiedykolwiek malowała, rysowała czy tatuowała. Tutaj nie było wyjątku.
Wzięła ją na rentgen i przypuszczenia się potwierdziły. Złamanie, ale na szczęście ładne, więc nie musiała nawet nic nastawiać tylko wyleczyć.
Znieczuliła miejsce i podała małą dawkę narkozy, by Pacjent..ka nie obudziła się w trakcie i nie zrobiła sobie większej krzywdy. Szybko zaszyła rany cięte i wyleczyła szybko. Raczej może Joce jeszcze narzekać że ją boli, a blizny będą widoczne, ale znikną całkowicie. Poparzeniami też się zajęła.
Po wszystkim była wyczerpana ale odmówiła czegokolwiek. Zdjęła Joce obrożę, co potwierdziło jej przypuszczenia. Zarejestrowała ją i zawiozła do pokoju. Tam, ubrała jej piżamę z pomocą Marionetek, podała jej kroplówkę, bo widziała, w jakim ta jest stanie,  i czuwała przy łóżku, póki nad ranem nie zasnęła z wyczerpania. Wcześniej odpięła kroplówkę, ale nie miała już sił by ją odnosić.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Pon 29 Kwi - 0:53
Wybudzanie się dla mnie już od dawna nie było niczym miłym.
Tak jak w reklamach ogląda się ludzi z rana, świeżych, z idealnymi włosami, twarzami, radością na twarzy... Tak widok mnie wybudzajacej się, wiązał się z oglądaniem naprawdę żałosnego obrazu.
Za każdym razem gdy zaraz mam otworzyć oczy, boje się tego co zobaczę. Czy aby na pewno jestem tam, gdzie zasnęłam? Czy aby na pewno tym razem nikogo nie skrzywdziłam? Czy aby na pewno nie zrobiłam nic Gregory'emu? Czy zrobiłam coś sobie?
Chociaż to ostatnie, liczyło się jakby najmniej. W tej kwestii nic się nie zmieniło i na to się również nie zapowiadało. Głęboko w poważaniu miałam to, co zrobię sama sobie.
Tym razem, przynajmniej pamiętałam ostatnie wydarzenia. Byłam na tej cholernej wyspie... W wulkanie...
Czy to możliwe że ja umarłam? Nie. Raczej nie. Ciężkość powiek, szpitalny zapach, obolałe ciało. Tak się raczej nie czuje po śmierci. Ale prawdę powiedziawszy, co ja mogłam wiedzieć na ten temat? Trzeba by o to zapytać jakiegoś Stracha. Może pamiętają, jak to jest umrzeć? Czy naprawdę jest to tak wyzwalające jak sobie to wyobrażam, raz po raz? Czy może jest to niekończąca się udręka, na którą sama siebie skazuję, prowadząc takie a nie inne życie?
Nie mam pracy, przyjaciół, mieszkam i uprawiam seks z mężczyzną który nie jest moim mężem, niszczę sama siebie. Co by powiedzieli rodzice gdyby mnie zobaczyli?
Nie chciałam się tym znowu zadręczać, ale zawsze w takich momentach do tego dochodziło. Chyba jestem po prostu masochistką.
Bardzo nie chciałam otwierać oczu, ile w rzeczywistości minęło czasu odkąd wyszłam z domu, przeżyłam wyspę i teraz się obudziłam? Znając mojego farta...
Otworzyłam oczy i prawie od razu je zamknęłam. Biel biła po nich za mocno. Było cicho... Ale też nie do końca. Słyszałam czyjś spokojny i regularny oddech. Gdzie trafiłam? Jeśli miałam farta to jestem w klinice. Farta. Dobre sobie. Jeśli tam trafiłam, to los zakpił ze mnie po raz kolejny...
Tym razem wolniej, otworzyłam oczy przyzwyczając je do światła w pomieszczeniu. Miałam zdrętwiałe nogi, musiałam zemdleć przez to wszystko. Inaczej sama bym się wyleczyła w jakimś stopniu i nie musiałabym się tu znaleźć. Byłam pewna że to klinika. Nie słyszałam o drugim takim miejscu na tym świecie...
Jak jakiś paralityk, podniosłam się na łokciach do pozycji na wpół siedzącej. Wtedy dostrzegłam do kogo należał ten oddech. Przy moim łóżku spała Julia. Cholerna Julia.
Moje serce ścisnęło się boleśnie. Cieszyłam się jak cholera że ją widzę, ale z drugiej strony poczułam się zawstydzona i wściekła. Dlaczego ona musi widzieć mnie w tym stanie? Znowu spotykamy się w momencie, gdy ja jestem na skraju. Czemu nie możemy się spotkać jak normalna rodzina i nie wiem... Cokolwiek. Byle nie to...
Wyglądała na zmęczoną, to też jej nie budziłam. Łykając z trudem ślinę, rozmyślałam o wodzie i o tym co powiedzieć siostrze gdy ta się obudzi...

Powrót do góry Go down





Tulka
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Wiek :
Wizualnie 18
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
173 cm
Znaki szczególne :
blizna na prawej brwi, dwubarwne prawie oko, lekko poszarpane prawe ucho, tatuaż na lewym nadgarstku, skrzydła o dwóch różnych kolorach
Pod ręką :
notatnik, długopis
Broń :
2 Pufery
Zawód :
Lekarz Pierwszego Kontaktu
https://spectrofobia.forumpolish.com/t239-kp-tulki https://spectrofobia.forumpolish.com/t1120-tulka
TulkaNieaktywny
Re: Pokój numer 1
Pon 29 Kwi - 9:38
Obudził ją jakiś ruch. Poprawiła się na bujanym krześle. Przeciągnęła się i rozprostowała skrzydła. Rozejrzała się zaspana. Jednak gdy zobaczyła, że Joce już nie śpi, szybko się ogarnęła.
- Jocelyn - przysunęła się bliżej do łózka - jak się czujesz? Pamiętasz coś? - zapytała i wstała.
Przyniosła szklankę i wodę i podała ją siostrze. Na pewno chciało jej się pić. Przeczesała włosy dłonią i usiadła znów obok łóżka. Przyglądała się siostrze uważnie. Ciekawe kiedy ostatni raz jadła coś porządnego, bo miała nadzieję, że nie przy ostatniej wizycie w Klinice. Nie zdziwiłaby się zupełnie, w szczególności pamiętając list, który dostała od Grega. Nie odpisała w końcu na niego....zaczynała kilka razy, ale nie dała rady nic wymyślić, żeby nie wyszło jakoś bardzo niegrzecznie. Była zdenerwowana, a Gregory okazał się jeszcze bardziej nieodpowiedzialny niż myślała.
Lek przeciwbólowy powinien już ustąpić, przy ruchu Jocelyn może odczuwać dyskomfort albo lekki ból w kostce, ale na razie Julia chciała sprawdzić, czy siostra w ogóle będzie chciała z nią rozmawiać. Patrząc na to co się między nimi ostatnio działo...

Powrót do góry Go down





Bane
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Godność :
Bane Blackburn
Wiek :
40
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
190/80
Znaki szczególne :
Białe włosy, szara skóra, dziwne oczy. Blizny na oku i na szyi.
Pod ręką :
Piersiówka, klucze do Kliniki, pieniądze.
Zawód :
Dyrektor i chirurg w Klinice (Kraina Luster)
Stan zdrowia :
Fizycznie: Zdrów.
Psychicznie: Niezdrów.
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t347-bane-blackburn https://spectrofobia.forumpolish.com/t1071-bane
BaneZatrute Jabłko
Re: Pokój numer 1
Pon 29 Kwi - 14:08
Bane nie pamiętał ile czasu spędził poza Kliniką. Tego pamiętnego dnia po prostu opuścił jej tereny ale co robił, gdzie przebywał i jaki czas? W głowie ziała pustka.
Na swój własny sposób ten ‘urlop’ był mu potrzebny. Po tym co się stało, co zrobił, potrzebował odpoczynku z dala od tego miejsca. Miejsca, które kojarzyło mu się z kłamstwem. Bo jak inaczej nazwać to wszystko? Sądził, że Anomander ma dobre zamiary, że jego kryształowo czyste sumienie, mimo delikatnych skaz na które można przymknąć oko, wyprowadzi jego, Bane’a na dobrą drogę. Albo przynajmniej pozwoli zapomnieć o przeszłości, o tym kim był i co mu zrobiono.
Cyrkowiec, chociaż w chwilach zwątpienia przypuszczał, że van Vyvern może mieć związki z MORIĄ, do końca wierzył, że są pewnie podyktowane jego dobrym sercem. Szkoda, że tak bardzo się pomylił.
Powrót do Kliniki wbrew pozorom nie był łatwy. Co zastanie? Czy to wszystko, pod jego nieobecność, działało nadal? Przecież zostawił tutaj Jana Sebastiana… Marionetkę, której lojalność była już niemal przysłowiowa.
Ale przecież… on był lojalny Anomanderowi. Podobnie Alice i cała, bezimienna reszta.
Bane wiedział, że oto rozpoczyna się dla niego trudny okres, ale jakże ekscytujący. Został Dyrektorem! Czy nie tego zawsze pragnął? Smok uciekł z podkulonym ogonem, pewnie ukrył się w jakiejś norze i tam dokona żywota… Z jednej strony białowłosemu było żal skrzydlatego. Polubił go i zżył się, utworzyli relację podobną do tej jaka istnieje między ojcem i synem. Wspierali się w trudnych chwilach, jeśli nie dobrym słowem to strzałem w ryj, dla otrzeźwienia. Bane’owi będzie brakowało tych chwil.
Z drugiej jednak z całego serca go nienawidził. Za to co robił, za kłamstwa i sztuczki, stworzenie tego kolorowego świata tylko po to by ukryć to, jakim był okropnym człowiekiem. Zasługiwał na śmierć, ale to nie Blackburn zada ostatni cios. Nie chciał już więcej mordować, dwie ofiary w zupełności wystarczą. Zwłaszcza… że w rzeczywistości tych ofiar było więcej, bo nawet jeśli nie zabił, to zniszczył życie. Najlepszym przykładem była Julia.
Na co liczył, wiążąc się z nią? Zawsze lubił młodsze, pociągały go. Takie niewinne i głupiutkie. Ale nigdy jeszcze nie angażował się emocjonalnie, bo wbrew pozorom, każda łza tej małej była bolesna. Bane był skończonym kutasem i chyba już taki pozostanie, ale czasami miał wyrzuty sumienia. O ile w ogóle miał sumienie.
W międzyczasie, kiedy był poza Kliniką, ból głowy tylko się nasilił. Spotkanie z Dysterem i Alkisem było straszliwie traumatyczne i pozostawiło w jego głowie straszliwy mętlik. Pewnie gdyby Bane trafił do psychiatry, specjalista stwierdziłby, że mózg ma już tak zwichrowany, że powinien zostać zamknięty w domu wariatów. Ale jaki byłby z tego pożytek? Mimo wszystko Bane odczuwał coś takiego, co jest nazwane potrzebą niesienia pomocy a przy dodatkowym przekonaniu, że jest najlepszym lekarzem pod słońcem… Przecież bez niego Klinika nie może istnieć.

Kiedy postanowił wrócić, nie sprawdzał daty ani godziny. Po prostu ogarnął się na tyle, by nie wyglądać jak bezdomny – opłacił łaźnię, kupił nowe ubrania. Nie musiałby tego robić, bo przecież posiada specjalny artefakt potrafiący zmienić kolory, ale zdecydował nie ingerować w wygląd w ten sposób. W końcu jako nowy Dyrektor Kliniki musi się dobrze prezentować.
Do środka wkroczył jak do siebie. Wrócił pan na swoje włości. Stanął w progu i rozejrzał się dookoła – wszystko wyglądało dobrze, Marionetki zadbały o czystość i zorganizowały pracę. Nie dziwne, teraz kto inny posiadał ich klucze i w dalszym ciągu pozostawały czymś w rodzaju niewolników. Bane co prawda nie zamierzał trzymać ich tak krótko jak Anomander, ale czas pokaże ile swobód będzie im skłonny nadać.
Ubrany w śnieżnobiały garnitur, białą koszulę, szare buty i szary płaszcz, wkroczył w głąb budynku. Przywitała go Alice, z uśmiechem oznajmiła, że cieszy się z jego powrotu, zdała krótką relację z tego co działo się pod jego nieobecność. Słysząc o Julii która mimo nieobecności dwóch szefów radziła sobie z wszystkimi pacjentami, uniósł delikatnie jedną brew i pokiwał głową. Zawsze wierzył, że lisia dziewczyna ma potencjał i nie do końca jest płaczliwą sierotką. Postanowił, że w najbliższym czasie ją wynagrodzi.
Alice poinformowała go o przyniesionym przez Julię rannym mężczyźnie. Naturalnie nie przytargała go sama, był z nią mężczyzna który pod nieobecność Bane’a wyraził chęć zatrudnienia w Klinice. Jan Sebastian zgodził się, bo chociaż unikał kontaktu i przesiadywał w niedostępnych częściach budynku, zarządzał tym przybytkiem najlepiej jak umiał. Podobno mężczyzna jest Aptekarzem i przez te kilka dni pokazał, że potrafi wiele. Był jednak jeden problem – był Człowiekiem. Nie Cyrkowcem, nie Opętańcem. Człowiekiem.
Białowłosy podziękował i od razu skierował kroki w stronę pokoju, w którym według wieści, przebywał Pacjent z jego wybawcami. Nawet nie zdjął i odwiesił płaszcza, tak jak wszedł, tak poszedł sprawdzić co słychać.
Tuż przed wejściem, wyjął z kieszeni piersiówkę i pociągnął z niej spory łyk. Dla kurażu? Nie, przecież od lat nie mógł się upić w taki sposób. Golnął sobie wódki bo ją lubił, a że jest Dyrektorem, to nikt go za to nie wywali.
Nie zapukał. Po co? Nawet jeśli Pacjent spał, to trudno. Albo się obudzi, albo będzie spał dalej, Bane’owi nie zrobi to wielkiej różnicy. Chce tylko sprawdzić, czy wszystko zostało dopilnowane. Kto wie, może nawet spotka Julię?
Jego przypuszczenia potwierdziły się, przy łóżku siedziała lisia dziewczyna. Poznał ją po uszach, ogonie i rudych włosach. Żadna inna nie posiada tego wszystkiego naraz. Jej obecność ośmieliła go więc wszedł do środka i stanął za nią, w odległości metra i z piersiówką w dłoni, ukrytej pod rękawiczką.
Spojrzał na łóżko i zamarł. Na nim nie leżał wcale Pacjent, a w każdym razie nie mężczyzna. Była tam Jocelyn, przeklęta Jocelyn. Chora na głowę wariatka, którą nie tak dawno wyratowali a która nie raczyła nawet porządnie podziękować.
Skrzywił się lekko, oglądając jej ciało. Znowu była poturbowana, na jej ciele widoczne były zadrapania, siniaki i bogowie wiedzą co jeszcze. Ale gdy tak siedziała, bezbronna i zagubiona, wyglądała niesamowicie kusząco. Starsza wersja Julki, bez zwierzęcych atrybutów.
Obie siostrzyczki były słodziutkie. Mimo, że wolał Lisicę, Jocelyn również niczego nie brakowało. Szkoda tylko, że była pojebana i agresywna, ale w taki sposób, który Bane’owi wcale się nie podobał.
- Kopę lat, Gołąbeczko. – rzucił, uśmiechając się krzywo. Zbliżył się i stanął po lewej stronie Julii, trochę za nią. Uniósł dłoń i położył ją na głowie dziewczyny, między uszami po czym przeciągnął delikatnie po jej włosach, w geście pieszczoty.
- Dziękuję, że zajęłaś się wszystkimi gdy mnie nie było. – powiedział cicho, patrząc jej w oczy jak gdyby miał nadzieję, że z jego dziwnych tęczówek Lisica wyczyta wszystko to, o czym nie mógł teraz powiedzieć – Jestem z ciebie dumny. – dodał, lekko się uśmiechając po czym odwrócił się do Jocelyn – Co tym razem? Spadłaś z drzewa czy Grega wzięło na dzikie płodzenie potomka? – wskazał jej skrzydła, które wisiały dziwnie po bokach łóżka – Nic mnie nie zdziwi, zwłaszcza, że nie bierzesz leków. Nieładnie, Ptaszyno. Grzeczne dziewczynki biorą leki. Nie-ła-dnie.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Pon 29 Kwi - 16:11
Jak się czujesz? Pamiętasz coś? Kurwa.
Ile razy już to słyszałam? Ile razy to właśnie te dwa pytania, były pierwszymi po obudzeniu się?
Dziesięć? Dwadzieścia? Przestałam liczyć. Najlepsze było to, że to był pierwszy raz, kiedy mogłam z całą pewnością odpowiedzieć, że tak. Pamiętam co się stało. Nie wiem dlaczego, ale ta głupia i błaha rzecz wywołała u mnie radość. Pierwszy raz od dawna, mogłabym powiedzieć że jestem szczęśliwa... No. Może nie szczęśliwa, a zadowolona.
- Tak, pamiętam wszystko. Zemdlałam podczas lotu nad jeziorem. Nie wyspałam się, stąd pewnie taki obrót zdarzeń.- nie miałam zamiaru kłamać, ale zanim mój mózg to przetworzył, powiedziałam swoje. Pięknie... O tyle dobrze, że głos mi nie zadrgał. Brzmiał na tyle pewnie, na ile mógł w obecnej sytuacji. Nie dość że nie odezwałam się do niej, od ostatniego... Spotkania. To jeszcze teraz jej kłamie. Ale czy było w tym coś złego? Chyba nie. Nie musiałam się przecież nikomu tłumaczyć, a to co powiedziałam nie mijało się wcale tak bardzo z prawdą. Nie czułam się też źle. Odrętwienie ciała i lekki ból nogi były do zniesienia. Bywałam przecież już w gorszym stanie. I dałabym sobie nogę uciąć, że byłam w gorszym stanie zanim straciłam przytomność.
- Jak się tu znalazłam?- w tym momencie zdałam sobie sprawę z pewnej niepokojącej sprawy. Nie mogłam poruszyć skrzydłami. W ogóle ich nie czułam. Obróciłam głowę i zobaczyłam że żałośnie zwisają po bokach łóżka. Tętno mi przyspieszyło, a z twarzy odpłynęła mi chyba cała krew.
- Są w tak złym stanie, że nie da się ich wyleczyć?- tym razem głos mi zadrżał. Nie potrafiłam się tym razem opanować. Nienawidzę tego co zrobił ze mną ten świat... Ale teraz nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez latania. Mimo że skrzydła czasem bolały, ale...
Czy mogłoby być gorzej? Oczywiście że tak. W tym właśnie momencie do sali wszedł, nikt inny jak sam Bane. Ten sam obrzydliwy pedofil, którego próbowała zabić, podczas poprzedniej wizyty tutaj. Poczułam od razu jak krew się we mnie gotuje. Gdybym miała więcej siły i katanę, to rzuciłabym się niechybnie na niego. Sam jego widok wywoływał u mnie odruch wymiotny. Czy ta gnida miała jakiś czujnik i wiedziała gdzie akurat jestem? Czy naprawdę sprawiało mu dziką satysfakcję, oglądanie mnie w takim stanie? Gdy położył te swoją łapę, na głowie Julii i ją pogłaskał, chęć mordu zabłysnęła w moich oczach. Robił to celowo. Nie było innej opcji. Po co by się tak z tym obnosił, gdy są tylko we trójkę w sali? Jestem z Ciebie dumny. Próbował zastąpić jej Ojca czy jak? Ta dantejska scena, wywoływała u mnie dreszcze.
To co potem powiedział, przelało szalę goryczy.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Ależ nie. Skądże znowu. Twoje wybujałe ego mnie zmiażdżyło. Gregory może i bywa nieokrzesany, ale zna granice. W przeciwieństwie do Ciebie. - uśmiech zniknął z mojej twarzy, równie szybko co się pojawił.
- Widzę że trochę za długo dobierasz się do nieletnich dziewczynek, skoro już na mowę Ci się to przekłada.- usiadłam wygodniej. Najchętniej bym go wypatroszyła, a te jego świńskie oczy włożyłabym sobie do słoika na pamiątkę.
- Jesteś jeszcze bardziej odrażającą jednostką niż ostatnio, nie sądziłam że coś takiego Ci się uda. Chapeau Bas- moje usta wyglądały teraz pewnie jak cienka i blada kreska. Tak mocno je zacisnęłam. Nikt nie wywoływał we mnie takich emocji, jak ten degenerat.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Pon 29 Kwi - 17:14
Paladin mógł być zmęczony, zirytowany i niechętny do współpracy, ale i tak nie zatrzymałby Kayla w dotarciu do Kliniki. Wiedział, że jest tam potrzebny, bo jego córka już wystarczająco dużo dzisiaj przeżyła.
Dojeżdżając, był zdenerwowany. Czemu akurat oni musieli być obecni kiedy to się stało. Po 8 godzinach pracy. I to w tej luźnej chwili. No nic. Życie było cenniejsze niż spokój.
Zsiadł z konia i przebrał się w swój kitel, sprawdzając czy ma też ubrania na zmianę dla córki. Na szczęście nie zapomniał. I na szczęście adrenalina go pobudziła odrobinę.
Wszedł do środka i od razu podszedł do Alice by zapytać gdzie znajdzie córkę. Ta jednak mechanicznie, zabrała od niego rzeczy Julii i powiedziała, że powinien iść do Apteki. Kolejka ciągnęła się nawet tutaj. Warknął cicho pod nosem, ale szczerze, nie czuł się potrzebny przy pacjencie. Córka da radę go znaleźć jeśli będzie potrzebna pomoc.
...
Praca trwała ponad 5 godzin, zanim klienci się skończyli, a marionetki, mające chociaż tyle człowieczeństwa wysłały go do pokoju, by odpoczął. Był dosłownie nieprzytomny. Dziękując za pieniądze, których nie powinien otrzymać przed zatrudnieniem, sam działał automatycznie. Doszedł tylko do kanapy i...

Po kilku godzinach obudził się z paniką. Jego córka nie pojawiła się tu przez całą noc, a to znaczy, że siedzi przy pacjencie. Wyszedł z pokoju i pobiegł do głównego wejścia. Do lady, za którą siedziała Alice i zapytał, czy przekazano rzeczy córce. I czy ją widziała. Niestety, nie wyglądało na to. Rzeczy zostały wrzucone do jej gabinetu, a jej nie widziano odkąd wróciła. Przeklął pod nosem i ponownie poprosił o numer pokoju. Alice nie odezwała się, Dopiero po chwili przyznając, że jest w pierwszym. Ruszył tam bez zwłoki.


Kiedy miał otwierać drzwi, usłyszał kilka słów. Kobiecych. Nie należących do Julii. Czyżby inny pacjent potrzebował pomocy? Nie rozumiał co znaczyły, jednak sama barwa głosu sugerowała nerwowość. Otworzył delikatnie drzwi i usłyszał wyraźniej Obelgi rzucane na mężczyznę stojącego za plecami jego córki. Dopiero teraz było widać, że słowa pochodzą nie od córki rzeczywiście, a od leżącej. Było w tym głosie coś... znajomego. I to uczucie sprawiło, że tym bardziej zdenerwował się widząc rękę mężczyzny na głowie swojej córki. Otworzył szerzej drzwi i wszedł do środka.
- Nie chcę przeszkadzać w tej ewidentnie istotnej sytuacji, jednak chciałbym przypomnieć, że jesteśmy w Klinice. Denerwowanie pacjentów może wywołać nieprzyjemne konsekwencje. Nie mówiąc o tym, że chciałbym pogadać z córką.- Powiedział skupiając się na Julii która wydawała się dość spokojna.  Przynajmniej w tej chwili.
Nie podchodził bliżej i trzymał drzwi otwarte. Nie widział pacjentki, po prostu nie chciał aby córka cierpiała przez takie słowa, ewidentnie skierowane w stronę stojącego tak blisko mężczyzny. Czyżby to był właśnie Bane? Kayl nie wiedział. Martwił się wystarczająco, żeby nie przepuścić tej sytuacji mimo uszu.

Powrót do góry Go down





Tulka
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Wiek :
Wizualnie 18
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
173 cm
Znaki szczególne :
blizna na prawej brwi, dwubarwne prawie oko, lekko poszarpane prawe ucho, tatuaż na lewym nadgarstku, skrzydła o dwóch różnych kolorach
Pod ręką :
notatnik, długopis
Broń :
2 Pufery
Zawód :
Lekarz Pierwszego Kontaktu
https://spectrofobia.forumpolish.com/t239-kp-tulki https://spectrofobia.forumpolish.com/t1120-tulka
TulkaNieaktywny
Re: Pokój numer 1
Pon 29 Kwi - 21:21
Wysłuchała dokładnie krótkiej opowieści Joce i zaśmiała się - coś mnie wkręcasz - pogroziła jej palcem - czyli latałaś naga, pod postacią faceta i tak bez niczego miałaś złamaną kostkę i pociętą oraz poparzone i nogi i ręce? - zapytała unosząc brew - wiem, że wiele się dzieje, ale akurat w to nie uwierzę - zaśmiała się znów ponownie. Coś jej tutaj nie pasowało, ale widać było, ze Joce nie próbowała sobie nic przypomnieć i była pewna, że pamięta, a to już był jakiś postęp.
- Znalazłam Cię w takim stanie jak opisałam na Żelkowej Plaży. Potem szybko złapałam jakiś wóz i przewiozłam tutaj. To było wieczorem wczoraj. Miałaś na szyi Generis Collare, obrożę zmieniającą płeć, więc dopiero jak zobaczyłam tatuaż to byłam pewna, że to Ty - wyjaśniła - myślę jednak, że tym razem wyjdziesz szybciej. Tylko Cię trochę wzmocnię i będziesz mogła wrócić - obiecała i uśmiechnęła się miło. Może i ostatnio nie było zbyt dobrze, może nie przepadały za sobą, ale chyba w obecnych okolicznościach, lepiej, żeby miały lepsze relacje.
Spojrzała na skrzydła - pochyl się bardziej do przodu - poprosiła i podeszła, poruszając delikatnie skrzydłami. Nie czuła nic nieprawidłowego - bolą? Możesz nimi ruszać? Masz w nich czucie? - zalała ja pytaniami. Poruszała nimi lekko, chcąc je rozruszać i sprawdzając czy wszystko w porządku, ale miała wrażenie, że to tylko lekkie zwichnięcie. Nie było czym się martwić, a chyba kilka dni Joce wytrzyma bez latania.
Wróciła na swoje miejsce, ale niezbyt długo mogła się cieszyć spokojem, bo już chwilę później pojawił się gość. Cała się spięła, widząc kto wszedł, a jednocześnie jej serce zabiło szybciej. Wstała i nie potrafiła się ruszyć. Co on tu robił? Kiedy wrócił? Pewnie dopiero teraz bo nawet nie raczył rozebrać płaszcza.
Uciekła wzrokiem, a gdy położył dłoń na jej głowie, nie wiedziała co zrobić. Pragnęła jego dotyku, a jednocześnie nie chciała go. Słysząc jego słowa, spojrzała mu w oczy. W jej własnych mógł zobaczyć ból, złość, zmęczenie, a gdzieś w głębi...tęsknotę - a miałam jakiś wybór? Ktoś musiał się tym zająć, a nie każdy jest taki odważny by wytrzymać z Marionetką bez twarzy - powiedziała i odsunęła się od jego ręki. Mówiła bez emocji.
Już miała coś powiedzieć, co do ich wymiany zdań, gdy do pokoju wpadł jeszcze jeden gość. Kayl! Tak...jeszcze tylko jego tutaj brakowało. Już naprawdę nie miała siły.
Spojrzała spanikowana to na niego, to na Joce, po czym westchnęła ciężko - masz rację, ale między nimi tak jest już od dawna - powiedziała i podeszła do ojca - może panów przedstawię - spojrzała na jednego i drugiego, a następnie przepraszająco na swoją siostrę. Wskazała na Bane'a - to dyrektor Kliniki, doktor Bane Blackburn - wskazała na ojca - to...Kayl D'Voir - spojrzała niepewnie na siostrę po czym przeniosła wzrok na lekarza - chciał tutaj pracować w aptece i od kilku dni tam pomaga. Zaproponowałam mu to by się zorientował, czy na pewno chce to robić, a dyrektora nie było... -przełknęła ślinę - Kayl...myślę, że chcesz porozmawiać z córką, ale nie ze mną - pociągnęła go za rękę i przyprowadziła do łóżka - chyba jej tutaj szukałeś...Joce...przepraszam - spojrzała na nią i odsunęła się, po czym zrobiła im miejsce, podchodząc do dyrektora. Wyrwała mu bez ostrzeżenia piersiówkę - a to konfiskuję na zawsze - powiedziała szeptem spojrzała mu w oczy gniewnie i czekała na dalszy rozwój wydarzeń.

Powrót do góry Go down





Bane
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Godność :
Bane Blackburn
Wiek :
40
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
190/80
Znaki szczególne :
Białe włosy, szara skóra, dziwne oczy. Blizny na oku i na szyi.
Pod ręką :
Piersiówka, klucze do Kliniki, pieniądze.
Zawód :
Dyrektor i chirurg w Klinice (Kraina Luster)
Stan zdrowia :
Fizycznie: Zdrów.
Psychicznie: Niezdrów.
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t347-bane-blackburn https://spectrofobia.forumpolish.com/t1071-bane
BaneZatrute Jabłko
Re: Pokój numer 1
Wto 30 Kwi - 2:50
Wiedział, że swoją obecnością i docinkami zezłości Jocelyn. Wiedział, że zdenerwuje ją tak bardzo, że dziewczyna nie będzie nawet pamiętała o tym, że jest ranna. Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie na jej skrzydła, by wiedzieć, że najlepiej będzie je po prostu odrąbać i poczekać na nowe. Ale nie mógł jej tego powiedzieć wprost, chociaż sama perspektywa bardzo kusiła. Dlatego wolał odciągać jej uwagę swoim chamstwem i zadufaniem, żeby tylko nie myślała o swoim złym stanie.
Stał przed nią i przyglądał się jej z uwagą, mając na ustach wypisany złośliwy uśmieszek. Jeśli w jakiś sposób ulży w ten sposób Julii, postara się skupić złość starszej Opętanej na sobie. I tak już go nie lubiła, co za różnica czy wzrośnie to do rangi nienawiści?
- Granice są po to, by je przekraczać. - stwierdził nagle, patrząc za okno a jego uśmiech na chwilę znikł z twarzy, robiąc miejsce nieobecnemu wyrazowi. Szybko jednak zreflektował się i gdy wrócił spojrzeniem na kobietę, na jego licu ponownie wykwitł znienawidzony przez nią wyraz.
- Obecnie nie dobieram się do żadnych dziewczynek, słodka Jocelyn. - powiedział wzruszając ramionami - I dziękuję za komplement. Lubię zaskakiwać. - ukłonił się lekko, szczerząc zęby.
O tak, nie znosiła go a on miał niezłą zabawę gdy jej dokuczał. Może nie powinien tego robić, ale z natury zawsze był skończonym dupkiem. Ona poznała się na nim pierwsza.
Kiedy ją połatał, oczekiwał wdzięczności i zrobiło mu się naprawdę źle, kiedy go olała. Czegóż się spodziewał? Teraz, po czasie, wiedział już, że Lustrzanie są identyczni jak Ludzie - nie było w nich za grosz wdzięczności. Takie życie.
Tulka zareagowała bardzo spokojnie ale tym bardziej go to zabolało. Nie oczekiwał wybaczenia, wiedział, że cała ich znajomość to pasmo ogromnego cierpienia i to niekoniecznie dla niego. Wykorzystał ją, zabawił się mimo zapewnień, że tak nie będzie... I pewnie gdyby odeszła, machnąłby na to ręką i żył dalej ale ona... Była tutaj. Trwała mimo bólu, mimo niewygody pracy z osobą, która tak strasznie ją skrzywdziła. Była silna i nie zamierzała się poddać, i właśnie to sprawiało, że Bane czuł się winny. Obserwując jak dziewczyna przechodzi z tym wszystkim do porządku dziennego, utwierdzał się w fakcie, że jest żałośnie płytki, skoro on byłby skłonny zapomnieć o krzywdzie. Ale nie zapominał, bo była obok. Jej obecność kłuła jak cierń pod paznokciem, ale jednocześnie był to specjalny cierń, którego Bane nie chciał się pozbywać bo tylko jego obecność, dyskomfort który wywołuje, przypomina mu, że żyje.
- Sądzę, że to najlepszy wstęp do podwyżki. - powiedział łagodnie - Tak pewnie postąpiłby poprzedni dyrektor. Ja mam inne plany. - dodał, bez złośliwości czy podtekstu.
Zastanawiał się nad dalszymi losami Kliniki i uznał, że awansowanie Julii będzie najlepszym pomysłem. Jak inaczej mógłby docenić jej wysiłek? Nie pracowała długo, ale okazała się niezastąpiona w wielu przypadkach.
Wejście kolejnej osoby sprawiło, że odwrócił się w stronę drzwi z wyniosłością wymalowaną na twarzy i gdy ujrzał nieznajomego mężczyznę, uniósł lekko jedną brew.
- Istotnie. Jesteśmy w Klinice. - powiedział, jeszcze wyżej zadzierając nosa i jego spojrzenie stało się już mniej przyjazne. Kim był ów jegomość i dlaczego wyglądało na to, że rozpanoszył się tutaj, jakby był u siebie?
Z pomocą i wyjaśnieniem przyszła Julia. Spoglądał na nią kiedy ta przemówiła i postanowiła ich zapoznać ze sobą. Fakt, że jego przedstawiła jako pierwszego bardzo podbudował jego i tak już wybujałe ego. Bane zerknął na drugiego z wyższością i posłał mu uśmiech, który nie sięgnął oczu. Wyciągnął też rękę w oczekiwaniu na dłoń tamtego.
Kiedy padło nazwisko, oczy Cyrkowca rozbłysły. To był ojciec Jocelyn? Ale jeśli tak... to by oznaczało...
Białowłosy poczuł jak włoski na karku stanęły mu dęba. Julia i Joce były siostrami. Biologicznymi. Wyglądało więc na to, że stojący przed nim Kayl, facet wyglądający na będącego w tym samym wieku co Bane… Jest również ojcem Lisiczki!
Cholera. Czy on wie, że nowy Dyrektor Kliniki przez jakiś okres czasu bałamucił mu córkę i doprowadził prawie na skraj załamania psychicznego? Czy on wie, że Bane i Julia...?
- Miło mi poznać. - powiedział ze sztucznym uśmiechem po czym kiedy już wymienili grzeczności, Cyrkowiec spojrzał na rudowłosą - Postąpiłaś mądrze, bardzo mnie cieszy podjęta przez ciebie decyzja. - przeniósł wzrok ponownie na Kayla - Od Marionetek słyszałem, że przez te kilka dni sprawiał się pan bardzo dobrze. Nie mają w zwyczaju chwalić, a jednak jeśli chodzi o pana nie szczędziły pochwał. Dlatego też, jeśli chce pan przedłużyć współpracę, będę kontent zatrudniając pana na stanowisku Aptekarza. O warunkach pracy porozmawiamy jednak kiedy indziej. - skinął mu głową - Sądzę, że w tej chwili są tematy ważniejsze. - odwrócił się do Jocelyn i posłał jej uśmiech przepełniony jadem - Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, a pewnie nie ma, to chciałbym być obecny przy tej scenie. Nie co dzień spotyka się rodzinę po tylu latach rozłąki. - zrobił krok w bok, robiąc miejsce Kaylowi. Julia dołączyła do niego i wyrwała mu piersiówkę z ręki. Nie oponował, spojrzał tylko w jej oczy, odczytując ból i jego serce zakłuło. Gdyby nie Jocelyn i ojciec dziewczyn...
Tak bardzo chciał jej powiedzieć, że robi to tylko dla niej. Chciał dać sygnał, że tak naprawdę miał w dupie rozmowę Joce z Kaylem, ale ze względu na nią, jego małą Tulcię, wolał zostać w pokoju. By swoją obecnością hamować ewentualnie ataki w stronę Lisiczki, bo przecież i ona jest w to wszystko zamieszana.
Wyciągnął dłoń i położył ją na ramieniu dziewczyny. W zwykłym geście wsparcia, może też przeprosin? W głowie miał mętlik, z jednej strony chciał pokazać, że od dziś on tu rządzi, z drugiej jednak pragnął wybaczenia od swoich bliskich. Od Julii. Bo pozostała mu tylko ona.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Wto 30 Kwi - 13:45
Pod postacią faceta? Że jak? Spojrzałam pod bluzkę. Namiastkę piersi miałam na miejscu, przyjechałam dłonią po szyi. Obroży tez nie miałam, więc może to dlatego? I skąd Julia wiedziała o istnieniu takiego przedmiotu? Ta dziewczyna nie przestawała mnie zadziwiać. Nadal byłam zła za sytuację, jaka miała miejsce podczas mojego ostatniego pobytu... Ale ona była moja jedyną rodzina i chcąc czy nie, kiedyś musiałam się z nią pogodzić...
- No to ładnie mnie poturbowało... Dziękuję, że się mną zajęłaś.- zdobyłam się nawet na namiastkę uśmiechu. Tak dawno tego nie robiłam, że wywołało to we mnie jakieś sprzeczne odczucia. Pochyliłam się do przodu, a skrzydła śmiesznie się kiwnęły.
- Niby czuję, ale jakoś niespecjalnie mogę je unieść- wzruszyłam ramionami. Mniejsza z resztą z tym. Nawet jeśli skrzydła są niesprawne, to nic nie szkodzi. W najgorszym wypadku się je amputuje i wyrosną nowe...
Bane przesadził. Naprawdę. Nie miałam zamiaru zrobić tego co zrobiłam. To była jego wina. Jego arogancji, narcyzmu, pyszałkowatości, tej silnej potrzeby robienia mi na złość, podnoszenia mi ciśnienie. Nie rozumiałam dlaczego on to robił. Może gdyby się inaczej zachowywał, to może kiedyś bym mu to wszystko wybaczyła. Może jeśli zająłby się Julią i nie tknął jej dopóki nie skończy tych 18 lat... Może byłabym w stanie to zaakceptować.
Ale on tego chyba nie chciał. Ba. Byłam tego pewna. Oczy zalała mi czerwień.
No tak, świetnie. Brakowało jeszcze więcej osób do widowni. Więcej osób które sobię popatrzą na tę szopkę, powtrącają się, najlepiej jeszcze się ze mnie ponabijać.
Jakby obecna sytuacja nie była wystarczająco żałosna. Naprawdę nie miałam ochoty na ten cały cyrk, nie chciałam z nikim rozmawiać, a już na pewno nie w takim tłumie. Julia, Bane i jeszcze jakiś facet. No cudownie. Coś takiego na pewno polepszy moje samopoczucie.
Uszy nie usłyszały tego co powiedziała Julia. Nie usłyszały pochwał Bane'a skierowanych do Julii. Nie wiem jakim cudem zrobiłam to tak szybko. Myślenie mi się wyłączyło, zrobiłam to automatycznie. Dosłownie w ułamku sekundy podniosłam się na nogi i rzuciłam na Bane'a. Z premedytacją zagłębiłam swoje paznokcie w jego twarzy. Uderzyłam go z pięści w twarz, wrzeszcząc jak opętana. Nie panowałam nad sobą, chyba nawet nie chciałam panować.
Okładałam jego twarz póki ktoś mnie nie odciągnął. A nawet wtedy kopałam i wiłam się, próbując dosięgnąć tego parszywego gnoja. Miałam dość jego twarzy. Dość tego drwiącego uśmiechu i tych dziecinnych zagrywek.
Miałam dość wszystkiego. Gdybym miała przy sobie choćby widelec, niechybnie próbowała bym go zabić.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Wto 30 Kwi - 19:42
Kayl czuł, że trafił w złym momencie już w momencie gdy słyszał głosy przed wejściem. Ale było już trochę za późno. Głosy, które słyszał, należały do jego córki i... teraz zdawało się, że pacjentką jest druga córka. Nie był jednak pewny. Jej głos był dojrzalszy, jednak znajome nutki nadal się przebijały.
- A więc to pan... rozumiem. Bardzo miło mi poznać. - Odegrał, jak zwykle, gdy nie chciał pokazywać emocji które się w nim budzą. Wyciągnął nawet rękę by się przywitać, jednak ich dłonie nigdy się nie uścisnęły, bo nieco zaślepiony sytuacją Kayl nie zauważył, a może celowo nie zwrócił uwagę na podnoszącą się córkę. Rzuciła się na Blackburna z wściekłością o jaką nawet on jej nie podejrzewał. I szczerze mówiąc, było mu to obojętne. Sam miał uraz do tego człowieka po tym co usłyszał od nie w pełni przytomnej Julii, która teraz sama stała zszokowana sytuacja. To chyba jednak znak, że rzeczywiście jest źle... Myślał Kayl i przyglądał się osłupiały, jak pazury córki w końcu przebijają skórę Bane'a a pięść pierwszych trzech uderzeń odkształca nos mężczyzny, który już zaczął szykować ręce w gardzie. Ojciec nie pozwolił jednak dotknąć córki i wykorzystał moment by złapać ją za ramiona i położyć z powrotem na łóżku.
- Już wystarczy skarbie. Już dość zrobiłaś. Pozwól teraz tacie się tym zająć- Wyszeptał jej do ucha i podniósł głowę na tyle, by mogła skupić się na jego twarzy. Gdy się nieco uspokoiła, odwrócił na chwilę głowę w stronę Julii i dyrektora, zauważając, że obrażenia zadane przez Jocelyn wyglądają dość nietypowo. Jakby mężczyzna miał coś we krwi.
- Julia, przepraszam Cię, ale czy mogłabyś wyprowadzić stąd pana Blackburne'a? Może być tu dyrektorem, ale chyba lepiej by nie był jednocześnie pacjentem. Porozmawiamy za chwilę kiedy uspokoję Joce.- Powiedział i uśmiechnął się do starszej córki. - I Julia, wróć tu za chwilę. Chcę z wami obiema obgadać kilka spraw.- dodał gdy wychodziła z pokoju. Posłał jej pogodny uśmiech i puścił ramiona córki, siadając przy niej na łóżku.
- Szukałem Cię tyle lat... Czemu musiałaś odejść akurat tego dnia? Czemu?- Zapytał, a w jego oczach pojawiły się łzy. - Ledwie dzień wcześniej wybieraliśmy miejsce na wakacje... Co się tak naprawdę stało w tej jaskini?- zapytał, szukając w kieszeni zawiniątka. - Znalazłem tam tylko okruchy lustra... - powiedział i zaprezentował chusteczkę, z czerwonymi drobinkami... - Przepraszam, jeśli zrobiłem coś źle... jeśli to przeze mnie uciekłaś... Chciałem jak najlepiej... Ale Twoją mamę chcieli zamknąć w szpitalu, mnie obsadzili bym zajmował się nowymi kontraktami... Nie wiem nawet co robiłem przez pierwsze dwa lata. - żalił się, ściskając dłoń córki. - Ale wiem, że miałaś tu ciężej... Julia mi opowiedziała tyle ile dała radę... Będzie lepiej, teraz, jak jesteśmy razem.- powiedział starając spojrzeć w jej oczy.
Jeżeli chce, Kayl ją przytuli. Jeśli nie, będzie tak dalej siedział.

Powrót do góry Go down





Tulka
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Wiek :
Wizualnie 18
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
173 cm
Znaki szczególne :
blizna na prawej brwi, dwubarwne prawie oko, lekko poszarpane prawe ucho, tatuaż na lewym nadgarstku, skrzydła o dwóch różnych kolorach
Pod ręką :
notatnik, długopis
Broń :
2 Pufery
Zawód :
Lekarz Pierwszego Kontaktu
https://spectrofobia.forumpolish.com/t239-kp-tulki https://spectrofobia.forumpolish.com/t1120-tulka
TulkaNieaktywny
Re: Pokój numer 1
Sro 1 Maj - 1:18
Zaśmiała się krótko widząc jak ta się sprawdza - obroża jest razem z pozostałymi rzeczami, które miałaś przy sobie są schowane w specjalnym sejfie, ale może lepiej pokaż Gregowi, że ją masz zanim się mu tak pokażesz, bo jeszcze Cię wyrzuci z domu - zachichotała.
Uśmiechnęła się szczerze  - ja zawsze chętnie pomogę, w końcu czego nie robi się dla siostry - puściła jej oczko. Cieszyła się, że jak na razie dobrze się między nimi układało. Na spokojnie, małymi kroczkami i może uda im się dojść do jakiegoś porozumienia. Nie muszą się kochać, ale... może chociaż dadzą radę jakoś się polubić?
Oczywiście wszystko musiało zepsuć wejście Dyrektora. On chyba naprawdę ma jakiś czujnik, który mówi mu kiedy i gdzie ma się "nie" pojawiać. On zawsze tam pójdzie...i dorzuci swoje pięć groszy...
- Sądzę, że to nie jest temat na rozmowy przy pacjentach - ucięła krótko sprawę podwyżki, czy tego co on sobie tam ubzdurał w tej swojej białej głowie.
Miała ochotę na niego nawarczeć. Czemu musiał się tak wywyższać? Do tego popsuł wszystko...tak dobrze im się zaczęła ta rozmowa i ten nagle musiał uznać, a wejdę sobie i pokażę jakim jestem dupkiem? Nadal go kochała, ale ... nie mogła znieść takiego zachowania.
Przynajmniej przywitał się tak jak należy. Już miała westchnąć z ulgą...gdy nagle wszystko się zmieniło. Joce nagle rzuciła się na lekarza, a Tulka stała w szoku, nie wiedząc co ma zrobić. Dopiero chrzęst złamanego nosa oraz interwencja ojca ją ocuciły. Szybko wzięła czysty ręcznik i rzuciła go lekarzowi - przytrzymaj ale nie waż się leczyć, bo złamię Ci ten nos drugi raz - warknęła do niego.
Odwróciła się do  Kayla - trzymaj ją mocno, ale nie dotykaj dłoni. Jego krew jest toksyczna - wyjaśniła krótko. Założyła rękawiczki, do miski nalała ciepłej wody oraz wzięła myjkę. Z zamykanej szafeczki wyjęła też dawkę leku uspokajającego i szybko podała go siostrze - uspokoi się ale nie będzie na haju ani nie zaśnie. Będziecie mogli spokojne porozmawiać - powiedziała i zabrała się  za zmywanie krwi z dłoni siostry. Zostały tylko lekkie podrażnienia skóry, na szczęście - nie będę leczyć dłoni. Do jutra powinno być już dobrze, ale będzie to taka mała nauczka, że lekarzy się nie atakuje - powiedziała i spojrzała na ojca - zajmę się Dyrektorem, a Ty uspokój do Końca Jocelyn - spojrzała na siostrę - jak z nim skończę to tutaj wrócę, chyba, że będe potrzebna w pracy, wtedy wyślę wam po prostu śniadanie, które Joce ma zjeść - zmrużyła oczy i zmieniła rękawiczki. Pomogła Baneowi wstać i poprowadziła go w stronę drzwi.
Dlaczego to zawsze się musiało tak kończyć? Było jej słabo, a jeszcze musiała wyleczyć białowłosego...i znów zaczęły się "piękne" dni w Klinice...a było tak dobrze...

Powrót do góry Go down





Bane
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Godność :
Bane Blackburn
Wiek :
40
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
190/80
Znaki szczególne :
Białe włosy, szara skóra, dziwne oczy. Blizny na oku i na szyi.
Pod ręką :
Piersiówka, klucze do Kliniki, pieniądze.
Zawód :
Dyrektor i chirurg w Klinice (Kraina Luster)
Stan zdrowia :
Fizycznie: Zdrów.
Psychicznie: Niezdrów.
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t347-bane-blackburn https://spectrofobia.forumpolish.com/t1071-bane
BaneZatrute Jabłko
Re: Pokój numer 1
Sro 1 Maj - 14:15
Ledwo skończył mówić a stało się to, do czego chciał doprowadzić. Nie od dziś wiadomo, że jeśli w końcu da się upust złości, na duszy robi się lżej.
Jocelyn nie znosiła go i on doskonale o tym wiedział. Nie musiał nic mówić, żeby doprowadzać ją do szału. Był świadom, że nigdy go nie zaakceptuje. Po tym jak dowiedziała się, że on i Julia byli razem, zawrzało i nie była skłonna by zawierać jakiekolwiek sojusze. Ile by nie przepraszał, nie uwierzy mu nigdy. Poznała go takiego, jakim nigdy nie chciał być poznany a jednak... Znała go na wskroś. Była jak Kylie, jego własna siostra ale o wiele bardziej agresywna. Jego zepsucie ją obrzydzało i choćby nie wiadomo jak bardzo pragnęła pojednania, nigdy do niego nie dojdzie.
Dlatego kiedy rzuciła się na niego, on po prostu stał spokojnie i pozwolił się pobić. Był od niej wyższy i patrzył z wysokości na jej twarz ogarniętą furią. Jakaś masochistyczna część niego śmiała się teraz rozkosznie widząc scenę. A jego szlachetna cząstka, bo przecież nawet on taką posiadał, odetchnęła z ulgą bo może ten wybuch agresji przyniesie jej spokój.
Nie chciał jej teraz krzywdzić. To co robiła bolało, ale on już swoje zrobił - sprawił jej ból słowami. To wystarczyło. Po prostu przyglądał się jej ze spokojem.
Złamała mu nos, poczuł i usłyszał chrupnięcie. Zdecydowanie nie podobał mu się taki rozwój wydarzeń, ale jedyne co zrobił to uniósł ręce gotów by...
Mężczyzna który miał zostać Aptekarzem interweniował. Chwycił kobietę za ramiona i wierzgającą, siłą usadził na łóżku. Dłonie miała całe w zielonkawej mazi i właśnie ten widok sprawił, że Bane zmarszczył brwi i uniósł jedną rękę by dotknąć twarzy.
Oprócz buchającej z nosa juchy, krwawiły również jego policzki. Rozorała je swoimi ślicznymi paznokciami, narażając je na zniszczenie.
Rozumiał czemu się na niego rzuciła. Drażnił ją od początku kiedy tylko się poznali. Czy jednak ona zrozumiała, dlaczego w tej chwili nie utrzymał jęzora za zębami?
Otarł krew rękawem szarego płaszcza, który momentalnie przyjął ciecz i nasiąkł błotnistą zielenią. Cały czas patrząc na Jocelyn uchylił lekko usta, niezdolny do oddychania przez złamany nos.
Julia zareagowała bardzo szybko i nadzwyczaj trzeźwo - rzuciła mu ręcznik i zabrała się za mycie dłoni własnej siostrze. Pochwały byłyby chyba niestosowne, dlatego postanowił zachować je dla siebie.
Obserwował jak Kayl zajmuje swoją córkę rozmową, Lisiczka dba o pozbycie się krwi z jej dłoni i nagle poczuł się tak... zbędny. W pierwszym odruchu chciał odejść ale jakaś część jego, twarda i nieustępliwa, nakazała mu pozostać. W końcu jest Dyrektorem, musi mieć pieczę nad tym co dzieje się w Klinice.
Otarł twarz ręcznikiem i nie zważając na jakiekolwiek protesty, podszedł do łóżka Jocelyn. Przyklęknął na jedno kolano, aby ich twarze znalazły się na tym samym poziomie i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Wiem, zasłużyłem. - powiedział zaskakująco spokojnie - Nie powinienem prosić o wybaczenie... A jednak. - dodał i zrobił coś, co zaskoczyło nawet jego. Chwycił ją mocno i pociągnął, zamykając w objęciach. Przytulił ją mocno, nie pozwalając by zaczęła się szarpać. Jeśli chciała, mogła krzyczeć, mogła wyć, mogła płakać. On w tej chwili czuł, że musi zrobić pierwszy krok ku lepszemu.
- Nienawidzisz mnie. - szepnął jej do ucha - Rozumiem to. Sam też siebie nienawidzę. - stwierdził gorzko - Ale jestem tu po to, by pomóc. Każde z nas ma na sumieniu grzechy, których najchętniej chciałoby się pozbyć. Wymazać. Niestety, to co się stało, zapisało się już w naszej historii, i to jak na złość grubymi, mocnymi literami. - uniósł jedną dłoń i pogładził ją po włosach - Nie zmienię przeszłości. Nie poprawię się na tyle, byś mogła mnie polubić. Nie umiem. Całe moje życie było usłane pasmem cierpień i goryczy, właśnie to mnie ukształtowało. - zamknął oczy i jeśli się rzucała, przytulił ją mocniej - Nie chcę wybaczenia. Chcę zrozumienia. - zmarszczył brwi - I jeśli będziesz chciała porozmawiać, zawsze będę gotów. Może wtedy będzie nam łatwiej.
Puścił ją i wstał. Spojrzał na Kayla spojrzeniem tak beznamiętnym, że mogło wyrażać wszystko. Jocelyn i Julia znalazły ojca... Cieszył się jak wariat, ale nie dał tego po sobie poznać. Może Kayl da im miłość, na jaką zasługują a jakiej Cyrkowcy nie potrafią dać?
Chwycił ręcznik i ponownie przystawił go sobie do nosa. Przeniósł wzrok na Julię i pozwolił się poprowadzić, nawet się nie obejrzał.

Kiedy byli już na zewnątrz, oparł się o ścianę i uniósł głowę, zupełnie nie tak jak powinien, nie tak jak uczyli w razie krwotoku z nosa.
- Przepraszam, Julio. - powiedział tylko, krzywiąc się jakby z bólu - Zrobiłem to celowo, ale miałem swoje powody. Jocelyn, po wybuchu złości, powinna być teraz spokojniejsza. - dodał i spojrzał na nią. Wyglądał jak siedem nieszczęść, poharatany i ze złamanym nosem. Ale to jej wygląd przykuł jego uwagę.
Stojąc tak w korytarzu, podszedł kilka kroków do niej, przykucnął i obejrzał ją od stóp po głowę. Wyglądała na przemęczoną. Czyżby pod jego nieobecność pracowała ponad swoje siły... Oczywiście, że tak. To w końcu Julia Renard. Mała masochistka, która zrobi wszystko, żeby innym ulżyć. Nawet za cenę własnego zdrowia. Nawet za cenę złamanego serca.
- Teraz... będzie już lepiej. - powiedział cicho, przełykając gorycz jaka pojawiła się w jego ustach - Anomandera już nie ma, niech go wszyscy diabli... Będzie nam ciężej ale damy radę. - stwierdził - Będę się starał poprawić. Dla ciebie. Dla siebie. Dla nas. - kącik jego ust drgnął w niepewnym uśmiechu - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jest z wami wasz ojciec.

z/t x2 (Tulka i Bane)

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Sro 1 Maj - 18:22
Pozwól tacie się tym zająć. To krótkie sformułowanie zadziałało jak kubeł zimnej wody. Przestałam się szarpać na łóżku i wpatrywałam się w tego mężczyznę jak w obrazek. To plus środek uspokajający który zaaplikowała mi Julia, podziałały dobrze. Myśli zasnuła mi mgła, ale o dziwo nie odpłynęłam.
To co Bane powiedział... Wywołało u mnie wodospad łez. Sama nie byłam pewna czy to z bezsilności jaka ogarniała mnie przez leki, czy to przez spotkanie ojca, czy to przez nerwy, czy może jakimś cudem... Było mi go szkoda. Ból w jego głosie... Brzmiał tak podobnie do głosu mojego serca. Czułam jego cierpienie, choć nie chciałam tego przyznać. Gdy uderzyłam go raz za razem, czułam coraz większą rozpacz. Przez to że nie się bronił. Ani trochę nie próbował siebie zasłonić. Był ode mnie większy i silniejszy, jak połowa istot aktualnie... A mimo to nie zrobił nic. Przyjął każdy mój cios ze spokojem... Może nawet z pokorą? A może ja sobie tylko to wszystko dopowiadam? Może był po prostu chorym masochistą? Cholera. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Ale bolało. Bolało jak cholera. I nie myślałam o tych poparzeniach wywołanych toksyczną krwią Bane'a, co swoją drogą było szokującym odkryciem...
Nie. Bolało mnie to co powiedział. To co powiedział, równie dobrze mogłam powiedzieć ja. Doskonale rozumiałam jego nienawiść do samego siebie. Czyż nie czułam tego samego? Każdego dnia gdy spoglądałam w lustro, miałam ochotę je stłuc. Nienawidziłam i brzydziła się samej siebie. Tego jak wyglądałam, tego jak się zachowywałam, tego kim się stałam. Nienawidziłam tego co robiłam wszystkim dookoła. Raniłam Gregory'ego, Julię, Rodziców, ludzi którzy nie mieli ze mną nic wspólnego, ludzi którzy mi pomogli jak na przykład Bane.
Czy naprawdę miałam prawo go zaatakować za to co zrobił? Nie byłam pewna. Cholera jasna, a czego ja byłam pewna? To był chyba mój główny problem. Miotałam się jak dziecko we mgle, niemo krzycząc i błagając o pomoc.
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć. Wpatrywałam się w sufit, a z oczu lały mi się łzy. Wielka gula która narosła mi w gardle, działała na moją korzyść. Bo co miałabym teraz powiedzieć? Może i go zrozumiałam, ale nie zmieniało to moich uczuć względem niego.
Gdy Julia wyszła z Bane, wzięłam głębszy oddech i otarłam łzy. Dlaczego płakałam? Nie miałam pojęcia, nie miało to z resztą żadnego znaczenia w tym momencie...
Ojciec.
Wyrwałam rękę z jego uścisku. A przynajmniej taki miałam zamiar. W rzeczywistości wyszło tak, że wysunęłam ją. Nie miałam tyle siły by ją wyrwać. Leki działały, w dodatku... Byłam w szoku...
- Co Ty tu robisz? Tato ... Nie powinno Cię tu być... Jesteś w jakikolwiek sposób ranny? Jeśli nie, powinieneś wrócić do domu. Wracaj do mamy. To miejsce Cie zniszczy. I nie będzie odwrotu gdy klątwa Cię zaatakuje. Nigdy nie pozbędziesz się tego - wskazałam na moje smutno zwisające skrzydła. Chciałam się drzeć, wrzeszczeć i płakać. Ale nie byłam w stanie. Wyszedł mi jedynie mocno podniesiony głos. Z oczu znowu popłynęły mi łzy, gdy spojrzałam w jego oczy. Tak znajome, tak ciepłe i mądre. Dlaczego się tu pojawił... Nie powinien był... Nie zasłużył sobie na taki los. Był najlepszym ojcem, takim o którym można sobie pomarzyć albo obejrzeć w telewizji. Niczym nie zasłużył sobie na ten los. Ale wiedziałam dlaczego tu jest, bo mnie kocha. Kocha mnie tak mocno, że zaryzykował dla mnie. Dla swojej głupiej córki, która kierowana naiwnością sprowadziła sama na siebie taki los.
- Nie możesz tu być rozumiesz? Nie pozwalam Ci! Nic nie wiesz o mnie i o tym co przeszłam. Nic. Nie mów więc że wiesz jak się czuję. To miejsce niszczy ludzi Tato. A Ty nie zasługujesz na taki los! Rozumiesz co do Ciebie mówię?! Jeśli naprawdę Ci na mnie zależy to wróć do domu. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli zamienisz się w potwora, takiego jak ja!- z oczu znowu popłynęły mi łzy, zaniosłam się szlochem.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Sro 1 Maj - 19:05
Kiedy Bane puścił Jucelyn, Kayl spojrzał na niego z pożałowaniem. Żal mu było tego chorego na umyśle człowieka, który ewidentnie nie był pewien co robi. Którzy popełnia ogromne błędy bez zrozumienia własnych czynów.
- Porozmawiamy w innym terminie. Niech pan się najpierw pomartwi o siebie- powiedział cudem maskując obrzydzenie jakie wywoływała ta twarz. Cieszył się, że mężczyzna wyszedł.
Kiedy córka odsunęła rękę , przymknął oczy... Czyli ma mi coś do zarzucenia pomyślał i zaczął słuchać monologu córki.
- Gdybyś nie uciekła, wiedziałabyś, że nie mam do czego wracać. Nie chciałem dokładać Ci ciężaru zaraz po Twoim powrocie ze szkoły. chciałem z Tobą na spokojnie pogadać w weekend. Ostatnie badania mamy pokazały, że jej stan się pogorszył. Tydzień po Twoim zniknięciu trafiła do szpitala i zostanie tam dożywotnio. Już kilkukrotnie próbowała się zabić.- Opowiadał płacząc - Ostatnio widziałem ją 2 miesiące temu. Pożegnała mnie pięknymi słowami "Znajdź sobie w końcu inną i żyj, bo ja już od lat gniję. Umarłam przy porodzie i nic mnie już nie wskrzesi, ani Bóg, jeśli jakiś jest, ani Ty nieudaczniku, który nie umie nawet zatrzymać córki przed ucieczką z domu!"- Rozkleił się, nie miało to jednak wpływu na to jak mówił. - Mam wrócić i żyć w pustym domu, zdradzony przez wszystkich? Nie. Jeśli będę miał klątwę, przyjmę ją jak najwspanialszy prezent, bo będę mógł łatwiej dbać o swoje córki tutaj... Szukałem Cię cały ten czas! Chociaż przez chwilę bądźmy rodziną... Nie proszę Cię o nic innego. Pozwól mi tu być, z wami... Pozwól tacie się sobą zająć... I Julią. Wiem, że oboje potrzebujecie pomocy i tak długo jak to możliwe, będę was wspierał. Kocham was obie do tego stopnia, że w tamtym świecie nazywano mnie szaleńcem. Byłem pustelnikiem, którego bali się sąsiedzi... Nie byłem sobą...- płakał dalej. - Chcę tylko, żebyście obie mogły być szczęśliwe. Nie ważne gdzie. Przyłączę się do projektu badawczego zajmującego się usunięciem klątwy. Jeżeli nie chcesz skrzydeł, nie będzie ich. Wrócimy razem, znowu jako ludzie. A możemy też zostać tu, gdzie znalazłaś kogoś, o kim jeszcze nic nie powiem, gdzie masz dom i siostrę, o którą widzę, że się martwisz. Jednak Bane'a zostaw mi. Z jego kwasem pięści będą bezużyteczne.- Powiedział uspokajając się. - Jest młoda, a to co tu przeżyła już daje jej te same problemy, co waszej mamie. A Ty... już nie będziesz sama. Nie zamierzam znikać. Będę tu cały czas- powiedział i przytulił córkę.
Zaraz weszła marionetka z ubraniami na przebranie dla Jocelyn.
- Zaczekam, aż się przebierzesz na korytarzu. Chyba, że chcesz bym ja to zrobił.- Powiedział i uśmiechnął się lekko. Wyrzucił z siebie wszystko. Teraz, zostało tylko szczęście, że udało mu się znaleźć córkę.
- Pogadajmy, chociaż chwilę.- Poprosił, gdy córka siedziała już w nowych ubraniach.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Nie 5 Maj - 13:17
Wiedziałam o każdej próbie samobójczej matki, gdy jeszcze byłam w Świecie Ludzi. Choćby nie wiem jak dobrze ojciec i służba, próbowali to przede mną zataić... Ja i tak wiedziałam. Nie byłam idiotką, choć wielu mogło zarzucić mi bycie naiwną. Gdy matka znikała nagle z domu i wracała po dłuższym czasie, jeszcze bardziej apatyczna i bez ducha... Wiedziałam co się stało. I żadne bajki o wernisażach czy nagle chorej przyjaciółce, nie były w stanie zamydlić mi oczu. Wiedziałam też, że to ja byłam powodem jej stanu. Gdybym się nie urodziła, matka nigdy nie doprowadziłaby się do takiego stanu... To przeze mnie wpadła w depresję. To przeze mnie cierpiała każdego dnia. To dlatego starałam się być najlepszą córką. Dlatego tak pilnie wszystkiego się uczyłam, dlatego przystawałam tylko z dobrym towarzystwem, to dlatego nie miałam nic przeciwko aranżowanemu małżeństwu, ani temu że ojciec zostawia nas dla pracy.
On uciekał przed mamą do pracy. Kochałam go. Nadal kocham, najbardziej na świecie, ale wtedy miałam mu to za złe. Nie chciał oglądać jak miłość jego życia gaśnie i wyniszcza sama siebie. Wiedział przecież, że to ja byłam powodem jej wegetatywnego stanu. To dlatego ciągle go nie było. Wolał brać nadgodziny, niż spędzać z nami czas... Mimo mojej miłości do ojca, zawsze w sercu czułam ból, gdy tylko o tym myślałam.
Teraz, gdy wiedziałam że Julia jest moja siostrą, jeszcze lepiej rozumiałam dlaczego z matką było coraz gorzej. Rozumiałam dlaczego ojciec nie był w stanie wytrzymać jej widoku. Druga ciąża ją zabiła, ale nigdy nie byłabym w stanie powiedzieć tego Julii. Mimo wszystkiego co się między nami wydarzyło, mimo moich sprzecznych w tym momencie uczuć... Nie byłabym w stanie jej tego zrobić. Matka nie żyje. Bardziej niż jej strata, bolało mnie to... Że nie wywołało to we mnie tego, co powinno. Nie poczułam bólu rozdzierającego moje serce. Raczej... Ulgę. Ulgę bo matka w końcu się od nas uwolniła. Raz na zawsze, teraz znowu jest wolna. Płacz ojca był dla mnie nowością i nie wiedziałam do końca co o tym myśleć. Ojciec cierpiał, w końcu matka była dla niego ważna. Być może ważniejsza niż wszystko inne na ziemii. Ta strata musiała go boleć, bardziej niż cokolwiek innego. Ale nie chciałam go takiego widzieć. Kruchego, słabego. Nie byłabym nigdy w stanie by mu to powiem, ale nie chciałam teraz na niego patrzeć. Jego widok w tym momencie, bardziej mnie bolał niż utrata matki...
- Ty nie masz pojęcia o czym mówisz. Przyjmiesz je jako najwspanialszy prezent? Dobre sobie. Jedyne co ten świat ma do zaoferowania takim jak my, to ciągłe cierpienie. Myślisz, że jak pozbędę się tych przeklętych skrzydeł to będę w stanie wrócić do Ludzkiego Świata? Jak gdyby nigdy nic? Naprawdę myślisz że pozbycie się ich, wymaże wszystko to, co mi się stało? Co sama zrobiłam sobie i innym? NIC nie zmieni już tego kim się stałam. Nic. Ja nie mam wyboru tato. Jestem skazana na ten świat. I nic tego już nie zmieni. - mówiłam o dziwo spokojnym głosem, nawet się uśmiechnęłam. Ojciec chciał dobrze, ale nie miał pojęcia o czym mówi.
- Nie jestem sama. Julia ma swojego pedofila, ja mam cyrkowego osiłka. Cudownie skończyły Twoje córki nie? Ale powiem Ci jedno. Może Gregory nie grzeszy urodą, inteligencją czy ogładą, ale jednego jestem pewna. Mimo tego jakim potworem się stałam, kocha mnie. Tyle razy go skrzywdziłam, a on nadal mnie wspiera. Na nikogo innego nie mogę tutaj liczyć. Mam tylko jego.- nie chciałam tego mówić na głos. To było coś, co chciałam zatrzymać dla siebie... Ale towarzystwo taty, tak na mnie działało. Chciałam by mnie zrozumiał. By zrozumiał choć trochę moje uczucia. Łudziłam się, że to cokolwiek zmieni. Bardzo tego chciałam.
- Chcesz się tu zostać? To zostań. Jesteś dorosły, nie mogę Ci rozkazywać. Ale wiedz, że nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy. Do końca mojego zasranego życia, będę musiała żyć z myślą, że ten świat zmieni Ciebie przeze mnie.- nie potrzebowałam pomocy przy przebraniu, nie chciałam też by ojciec na mnie patrzał. Powiedziałam mu więc, by wyszedł. Moje ciało, to jak wygląda, tylko jeszcze bardziej by go skrzywdziło. Nie chciałam mu tego robić, niczym sobie na to nie zasłużył. Gdy się przebrałam, stare ubranie wrzuciłam do kosza.
Położyła się z powrotem do łóżka.
- Nie mamy o czym rozmawiać. Potrzebuję spokoju.- w moim głosie, wyraźnie słychać było błagalną nutę. Miałam jedynie nadzieję, że ojciec to zrozumie i po prostu da mi spokój.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Nie 5 Maj - 17:06
Na korytarzu słychać było tętent łap, który towarzyszył im podczas całej tej gorzkiej wymiany zdań. Niby nic, w końcu w szpitalach publicznych co rusz gdzieś ktoś chodzi. Jednak w tych było coś dziwnego, szczególnie iż psy doktora Anomandera wybyły razem z nim. W pewnym momencie do owych dźwięków doszło jeszcze natarczywe, zwierzęce dyszenie, aż w końcu...
Przez drzwi wpadła para wielkich, spoconych skrzydlatych zwierząt. Pierwsze, podobne do psa, jednak pokryte piórami mieniącymi się jak szlachetne klejnoty od razu doskoczyło do Jocelyn i poczęło radośnie ujadać i lizać ją po twarzy. Drugie, jeszcze większe, wyglądające jak pękaty lew z ptasim dziobem i ciałem pokrytym dziesiątkami blizn przystanęło jeszcze na chwilę w drzwiach, rozglądając się po pokoju, zanim nie przysiadło się z drugiej strony i poczęło mizdrzyć się z jednaką namiętnością, szepcząc, prawie łkając:
- Och Joce, Jocyś, czemu znowu tak ode mnie uciekłaś, czemu mi to robisz, gdzie ty byłaś Joce, czemu zniknęłaś tak bez słowa, och Joce, tak bardzo cię kocham, co ci się stało, czy coś ci zrobili. -dyszał jej smrodliwym oddechem drapieżnika prosto w twarz, na tyle cicho, że dla obecnego w pokoju Kyle'a musiało to brzmieć jak bezrozumny, zwierzęcy bełkot. Broń boże mógł nawet pomyśleć, że jego córuchna jest właśnie atakowana, i że ta bestia właśnie uskuteczniała procedurę pożerania jej głowy.
Zanim jeszcze zdążyłby zareagować, kolejne kroki odbiły się echem od marmurowej posadzki i zaraz za nimi do pokoju przybyła Alice, marionetkowa pielęgniarka zazwyczaj stacjonująca w hallu. Nawet jeśli jej twarz wyrażała pozorny spokój, mechaniczne części w niej bzyczały i terkotały, zdradzając poddenerwowanie.
- Proszę natychmiast stąd wyjść! Pacjentka przybyła dopiero wczoraj wieczorem! Potrzebuje spokoju! Pan nie ma prawa tu teraz przebywać! - odezwała się z piskliwym wyrzutem w stronę groteskowego zwierza, jednak Greg olał ją metaforycznym ciepłym moczem. Samael cieszył się jak głupi, widząc swoją panią całą i zdrową, nie mógł przestać lizać jej bladych policzków. Marionetka zwróciła się do pana D'voira z błagalną nutką w głosię.
- Niech pan zareaguje! To zwie... ten dżentelmen nie ma prawa tu przebywać! - wołała w kierunku świeżo upieczonego pracownika lalkowej kliniki. Sytuacja zaczynała robić się naprawdę, ale to naprawdę dziwna.

Powrót do góry Go down





Bane
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Godność :
Bane Blackburn
Wiek :
40
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
190/80
Znaki szczególne :
Białe włosy, szara skóra, dziwne oczy. Blizny na oku i na szyi.
Pod ręką :
Piersiówka, klucze do Kliniki, pieniądze.
Zawód :
Dyrektor i chirurg w Klinice (Kraina Luster)
Stan zdrowia :
Fizycznie: Zdrów.
Psychicznie: Niezdrów.
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t347-bane-blackburn https://spectrofobia.forumpolish.com/t1071-bane
BaneZatrute Jabłko
Re: Pokój numer 1
Nie 5 Maj - 19:28
Drzwi do sali otworzył sobie kopem. Pierwszą osobą, którą napotkał na swojej drodze była Alice. Kobieta nie wyglądała na zadowoloną, bardziej na bezradną, chociaż Bane wiedział, że Marionetka potrafiła samodzielnie poradzić sobie z każdą sprawą. Zwyczajnie w tej chwili tego nie chciała, może poznała intruza?
Ogarnięty furią białowłosy rozejrzał się po pokoju. Kayl był na miejscu, prawie nie zmienił pozycji... Natomiast przy łóżku Jocelyn siedziała dwa stwory. Bydlęta sapały i o ile jednego nie rozpoznał, tak gryfa już kiedyś widział. Całość ułożyła mu się w spójną historię w mgnieniu oka.
- CO TO MA ZNACZYĆ?! - ryknął, dając upust emocjom ale nie czekał na odpowiedź. Mocnym, pewnym krokiem podszedł do Gregorego będącego w swojej zwierzęcej postaci i nie zważając na nic, wymierzył mu takiego kopa w brzuch, którego nie musiałby się wstydzić dzieciak z filmiku o złamanym piszczelu.
Miał gdzieś co pomyśli sobie o nim osiłek, wtargnął na teren Kliniki znienacka, naruszył mir i jeszcze teraz niepokoił Pacjentkę. Tego było za wiele!
- NO SŁUCHAM! OCZEKUJĘ WYJAŚNIEŃ! - wrzasnął w stronę Gryfa, stając jednocześnie na linii która prowadziła do Jocelyn, chroniąc ją własnym ciałem. Spojrzał na Jana który stał w drzwiach odcinając drogę ucieczki i wyciągał rękę w stronę Grzesia. Mimo spokoju na twarzy, był gotów do ataku, wiedział o tym tylko Bane.
Cyrkowiec miał ochotę wyszarpać stwora za kudły. Nie mógł się zapowiedzieć, jak cywilizowana istota? Wpierdolił się z buciorami tam, gdzie akurat nie był potrzebny. Świetne wyczucie czasu, nie ma co!
- NO!? SŁUCHAM!!! - cały gotował się ze wściekłości. Ręką odesłał Alice ale nie dawał Janowi żadnych sygnałów, pozwalając mu celować w Grzesia. Ciekawe, co ptaszyna ma im do wyśpiewania.



That didn't happen.
And if it did, it wasn't that bad.
And if it was, that's not a big deal.
And if it is, that's not my fault.
And if it was, I didn't mean it.
And if I did...
You deserved it.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Nie 5 Maj - 20:31
Reakcja i krzyki córki były dla Kayla czymś czego się spodziewał, lecz nie z taką mocą. Chciał ją tylko uspokoić, być z nią, chociaż chwilę, ale córka go ewidentnie odrzucała. Gonił za nią od ponad czterech lat, tylko po to by usłyszeć, że córka straciła nadzieję na wszystko... Coś potwornego musiało ją tu spotkać. Tak samo jak młodszą Julię.
Nie odezwał się. Jego płacz był szczery, a teraz, jego oczy były zupełnie suche z uderzającej beznadziejności jaką w tym momencie czuł. Chciał dobrze... Jak zawsze. I znowu się nie udało. Znowu był na pozycji w której musiał patrzeć na plecy odchodzącej od niego osoby.
Kiedy córka odmówiła pomocy przy przebieraniu, wyszedł na korytarz i nie wrócił do pokoju. Siedział na krześle przed drzwiami załamany, czekając na cokolwiek. Nawet nie zauważył dziwnych stworzeń przechodzących obok niego, aż nie chciały wejść do pomieszczenia. Nie chciał im ułatwiać wejścia. Po prostu nie miał siły się ruszyć. No i reakcja psa dawała mu do zrozumienia, że nie jest to zagrożenie. Większa istota niestety jak dawała złe wibracje na początku, tak też dawała zbliżając się do łóżka. Kiedy miał ruszyć na stworzenie, kiedy obok przepchał się dyrektor, a zaraz za nim szła jakaś marionetka. Chyba nie zwrócili na niego uwagi. Stał tylko za nimi na korytarzu i patrzył jak Bane robi to co powinien on, zrzucając stworzenie z łóżka, wymuszając posłuszeństwo. Spojrzał się tylko smutno na twarz córki i poszedł w stronę wyjścia. Potrzebował świeżego powietrza. I czekolady. Albo jakiegoś alkoholu.
Zatrzymał się na chwilę przed wejściem do pokoju wspólnego zastanawiając się nad czymś. Podszedł do najbliższego krzesła, zawiązał buta i westchnął głośno. Czuł, że zachowuje się jak dziecko. Niestety, nie wiedział jak ma walczyć z tym wszystkim. Nie miał przed kim udawać, że nic się nie stało, więc mógł sobie pozwolić na zmartwienie na twarzy i garbienie się. Mógł do woli patrzeć na podłogę i analizować wszystko.
Ostatecznie jego myśli wróciły do młodszej z córek. Nie widział jej odkąd wyszła z pokoju Jocelyn. Miał nadzieje, że sobie poradzi, bo chyba nic jej się nie stało... Nie był zachwycony, że spotkała się z dyrektorem po tym co usłyszał od śpiącej córki. Ale to miał nadzieje było mało istotną sprawą. Tylko złudzeniem zmęczonego mózgu. Teraz musiał zaplanować co zrobi dalej, by znowu nie dać się zranić w tak odsłonięte serce, jak przed chwilą. To wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko

Powrót do góry Go down





Tulka
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Wiek :
Wizualnie 18
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
173 cm
Znaki szczególne :
blizna na prawej brwi, dwubarwne prawie oko, lekko poszarpane prawe ucho, tatuaż na lewym nadgarstku, skrzydła o dwóch różnych kolorach
Pod ręką :
notatnik, długopis
Broń :
2 Pufery
Zawód :
Lekarz Pierwszego Kontaktu
https://spectrofobia.forumpolish.com/t239-kp-tulki https://spectrofobia.forumpolish.com/t1120-tulka
TulkaNieaktywny
Re: Pokój numer 1
Nie 5 Maj - 21:12
Wiedziała, że ich nie dogoni, dlatego zmieniła się w lisa i dość szybko dotarła do nich na czterech łapach. Po drodze wyczuła, że wie, kto jest tym intruzem. Po co ten idiota tutaj przyszedł? I do tego w postaci gryfa? O ile nos jej nie mylił.
Widziała jak Kayl stoi przybity przy drzwiach. Co tam się wydarzyło? Przeszła obok nóg Marionetki akurat gdy Bane kopnął gryfa. No tak...był wściekły, ale nie miała zamiaru się wtrącać. Wycofała się i wróciła do swojej skrzydlatej postaci. Kayl gdzieś chciał odejść. Widziała, że nie jest z nim dobrze. Zmarszczyła brwi i zbliżyła się do Jana Sebastiana. Do Dyrektora teraz i tak nic nie dotrze - zabieram pana D'Voir do swojego pokoju, proszę...niech tu nikt dziś nie zginie ani nie zrobi sobie na tyle dużej krzywdy by nie dało się go poskładać - miała nadzieję, że prośba dotrze do Urzędnika.
Podeszła do Ojca i złapała go lekko za łokieć - chodź, mam wrażenie, że potrzebujesz trochę odetchnąć i nie tylko - powiedziała łagodnym głosem i poprowadziła go do swojego mieszkanka, w którym mieszkała przebywając w Klinice.

ZT x2

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Czw 16 Maj - 11:44
To co się nagle stało, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. No bo kto, lądując w klinice spodziewa się, że nagle odnajdzie ojca? Ojca którego rozpaczliwe potrzebowałam, którego rozpaczliwe chciałam odzyskać albo chociaż zobaczyć. Powiedzieć mu, że żyję. Bo że mam się dobrze, nie byłabym w stanie powiedzieć. Nie potrafiłam kłamać.
Kto by się spodziewał, że straci nad sobą panowanie i rzuci się na lekarza? Z resztą, z tego co zrozumiałam to Banu awansował na dyrektora. Jakim cudem? Co się stało z Anomanderem? Czy za to co zrobiłam, czekają mnie jakieś konsekwencje? Cholera, a nawet jeśli tak, to co z tego... Należało mu się. Specjalnie mnie podjudzał... A ja się dałam sprowokować... Dałam mu tę cholerną satysfakcję. Wkurzało mnie to chyba jeszcze bardziej, niż jego twarz.
Kto by się spodziewał, że nagle do jego sali wparuje gryf, a za nim spanikowana recepcjonistka? Naprawdę, ostatnie czego się spodziewałam podczas tej dramy, to Gregory. I to w tej formie! Tropił mnie? Ile czasu byłam nieobecna? Czas na tamtej wyspie, leciał w inny sposób, takie odniosłam wrażenie. Spędziłam tam dwa dni? Trzy? Tak sądziłam, ale po trzech dniach Gregory by mnie nie szukał z takim zapałem. Oznaczało to, że nie było mnie dużo dłużej... Pytanie tylko, ile?
Greg był tak rozgorączkowany, mówił tak chaotycznie... Poczułam ukłucie w sercu. Znowu mu to zrobiłam. Dlaczego on mnie jeszcze znosi? Chciałam go pogłaskać, ale w tym dokładnie momencie Bane zasądził mu kopa w brzuch. Oddzielił go ode mnie i się darł. W uszach miałam zatyczki, nie słyszałam konkretnych słów. Słyszałam tylko hałas. Straszny hałas i ból w głowie.
Dlaczego oni sobie stąd po prostu nie pójdą? Dlaczego mnie nie zostawią w spokoju...
Chciałam pomóc Gregowi. Naprawdę chciałam, ale nie miałam siły. Położyłam się i zwinęłam w kłębek, zasłaniając uszy.
Chciałam zostać sama. Zamknęłam oczy.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Czw 16 Maj - 16:00
Przez paręnaście sekund Grześ znajdował się w małym prywatnym niebie. Jego luba była bliziutko, gładziła go po głowie ze smutkiem w oczach, ale była cała i zdrowa! Chyba zdrowa, w końcu była znowu w tym cholernym zakładzie. Nie spodziewał się, że z tego błogiego stanu wyrwie go potworny ból brzucha i zawartość żołądka podchodząca mu do gardła - poczuł w ustach obrzydliwy smak przetrawionego mięsa i żelków. Skulił się, ale tylko na chwilę, by zaraz potem wydać z siebie Bolesny Dźwięk:
- OŻGRUHW... - warkłojęknowyczał i zaraz odwrócił się w kierunku, z którego nadszedł kopniak, gotów rozrywać tchawice. Nie spodziewał się jednak Siwucha - przystopował więc trochę i jedynie łypnął na niego spode łba, w końcu szwagra dotykać od razu nie chciał, a że jego skóra wydzielała wesoły kwas, to inna sprawa. - Bane, co do kurwy? - warknął z konsternacją, dziwiąc się, że ten zasłania przed nim Jocelyn własnym ciałem. No kto by pomyślał! Bohater się znalazł! Obok znajdował się jeszcze jakiś dziwny kolo w brylach, wydawał się być kimś całkowicie nowym w Klinice. Nie przejmował się nim zbytnio, nie wyglądał na groźnego, tylko celował w niego paluchem jak jakiś kretyn.
- Panie Blackburn! Panie Sebastianie! Jak dobrze że panowie tu są! - zawołała Alice z wyraźną ulgą. Greg, gdyby miał palce, tylko potarłby nimi po skroniach z irytacją. "Co za tępa blachara - dosłownie blachara" - pomyślał. A więc tamten to Sebastian. Heh, zabawne imię, typowe dla lokaja. Poczuł jednak, że w sytuacji typu troje na jednego powinien jakoś się wytłumaczyć:
- No przepraszam, ale ja tu trzy bite dni lezę za Samaelem po jej tropie, zastanawiam się, czy żyje, czy się ma dobrze, w końcu upewniam się że wszystko jest z nią okej, a tu zamiast jakichkolwiek informacji dostaję kopa w brzuch. No ale dobra! Już wychodzę, już się wpisuję do książki tam waszego spisu. Jestem niegroźny! Nic jej nie zrobię! Już! - zawarczał defensywnie, odwracając się jeszcze w stronę Jocelyn. - Spotkamy się, jak mi jaśniepaństwo pozwolą. Trzymaj się skarbie. - rzekł, prawie dławiąc się własnym sarkazmem i skulony, kolebiąc się od bolącego brzucha z boku na bok, wylazł na korytarz. Zdawał się teraz na ich "łaskę" - cokolwiek by mu nie kazali, byłby gotów na to przystać aby pokazać im, że jest niegroźny... chyba że będą próbowali go wykopać z Kliniki. Wtedy to Takiego Wała jak Walia Cała.

Powrót do góry Go down





Bane
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Godność :
Bane Blackburn
Wiek :
40
Rasa :
Cyrkowiec
Wzrost / Waga :
190/80
Znaki szczególne :
Białe włosy, szara skóra, dziwne oczy. Blizny na oku i na szyi.
Pod ręką :
Piersiówka, klucze do Kliniki, pieniądze.
Zawód :
Dyrektor i chirurg w Klinice (Kraina Luster)
Stan zdrowia :
Fizycznie: Zdrów.
Psychicznie: Niezdrów.
Specjalne :
Mistrz Gry
https://spectrofobia.forumpolish.com/t347-bane-blackburn https://spectrofobia.forumpolish.com/t1071-bane
BaneZatrute Jabłko
Re: Pokój numer 1
Sob 18 Maj - 21:28
Furia i podniesione nią ciśnienie prawie rozrywało mu żyły. Dudniło mu w oczach, ale stał na linii Jocelyn - Gregory i patrzył z wściekłością na Gryfa, oczekując odpowiedzi. Bolał brzuszek? Dobrze! Nie wolno wpierdalać się bez zapowiedzi. To nieładne, niekulturalne i kurwa nietaktowne!
Spodziewał się konfrontacji ale karzeł chyba miał jeszcze na tyle oleju w głowie, by pokornie się wycofać. Zanim to jednak nastąpiło, Julia zabrała Kayla, ich nowego Aptekarza. Z nim jeszcze będzie okazja porozmawiać, co się odwlecze to nie uciecze.
Na słowa Alice jedynie skinął głową, nie spuszczając oczu z bydlęcia. Gregory... chociaż o wiele mniejszy, kogoś mu przypominał.... kogoś...
Ból głowy uderzył z tak ogromną falą, że Bane prawie ugiął się na nogach. Uniósł jedną rękę i przystawił do twarzy, zaciskając mocno zęby. Ślina napłynęła mu do ust i niewiele brakowało, by z tych emocji i bólu zaczął się pienić.
Gryf był podobny do Alkisa. Bane zauważył to. Bo chociaż nie miał skrzydeł, ich łby były podobne. Gregory był jednak niedoskonały, a może to Alkis taki był? W obydwu szalał pierwiastek zwierzęcy, przejmował nam nimi kontrolę w najmniej oczekiwanym momencie.
Eryku... Wybacz... Wybacz, że cię zabiłem... A przecież mogłem uratować... Mogłem coś zrobić, cokolwiek. Wybacz, że pociągnąłem za spust...
Zielone źrenice przesuwały się za kroczącym ku drzwiom zwierzęciem, Bane miał minę szaleńca. Najchętniej zabiłby go gołymi łapami. Udusił, krzycząc w niebogłosy. Błagając, by ten pierdolony Gryf cofnął czas... Zrobił cokolwiek! Sprawił, by Eryk nie trafił w łapy MORII. Żeby Anomander zdechł w mękach! Dławiąc się, topiąc we własnej krwi!
Spojrzał na Jana i wystarczyło tylko to jedno spojrzenie, żeby Marionetka kiwnął głową i opuścił rękę. Przepuścił Grega ale skupił na nim spojrzenie czerwonych oczu, pilnując by tamten nie zrobił niczego głupiego.
Cyrkowiec odjął rękę od głowy i chociaż cała pulsowała bólem, w pierwszej chwili odwrócił się do Jocelyn i podszedł. Pochylił się, szybko taksując wzrokiem jej umęczone, zwinięte w kłębek ciało.
- Już dobrze... - powiedział cicho, wyciągając dłoń i głaszcząc delikatnie dziewczynę po włosach - Odpocznij. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała... Nie wahaj się wołać. - dodał i wyprostował się, ale jeszcze przez chwilę na nią patrzył.
Kiedy wreszcie skierował swoje kroki na korytarz, zatrzymał się na chwilę obok Jana.
- Podajcie jej Fenactil, stosownie do jej wagi i ani grama mniej czy więcej. - polecił cicho - Pozostaw z nią Marionetkę, niech ją obserwuje. Jeśli się dowiem, że chociaż włos spadł jej z głowy... - zielono czarne oczy zalśniły ale Bane nie dokończył. Sebastian kiwnął z powagą głową i już po chwili w pomieszczeniu pojawił się Personel z lekami. Nikt nie pytał o zgodę samą Jocelyn, wszystko robili dla jej dobra. Już po chwili poczuje się lepiej a gdy Blackburn w końcu rozmówi się z przybyszem, będzie mógł do niej wrócić i osobiście ją doglądać. Nie pozwoli jej umrzeć. Nie jej.
Wyszedł za Gryfem i od razu odnalazł go spojrzeniem. Zacisnął szczęki zgrzytając zębami i podszedł.
- Co ty sobie wyobrażasz? - rzucił ściszonym głosem, tak by nie słyszeli go pacjenci pozostający za drzwiami innych pokoi - Wpadasz tu bez zapowiedzi w postaci potwora. I na co liczysz? Na ciepłe przyjęcie? To nie burdel! Kurwa, człowieku, cała Klinika jest postawiona na nogi bo nie dalej a kilka dni temu podobny tobie przywlókł tu zmasakrowaną kobietę! Placówka jest pod ochroną, ciesz się, że jeszcze żyjesz! - gotował się w środku - Tak ci pilnie do grobu? Gdybym tu nie wpadł, gdybym nie zapierdolił ci kopa, Marionetki rozmazałyby cię na ścianach. Kretyn! - warknął - Właściwie dobrze, że nie ma Anomandera. Nawet nie wiesz, jakie masz cholerne szczęście!
Odetchnął po emocjonującym monologu. Jan po prostu stał obok, przyglądając się swojemu Dyrektorowi, oceniając jego stan. Czy zastanawiał się nad czymś konkretnym? A któż to wie.
Właściwie miał w dupie tłumaczenie Grega, już taki był z charakteru. Denerwowało go, że kiedy on przejął władzę, nagle w Klinice zaczynają się dziać rzeczy na które on nie ma wpływu, a które są dość kłopotliwe. Chciał ryknąć, przywołać wszystkich do porządku ale nie miał władczego głosu van Vyverna. Nie miał jego aparycji, jego demonicznych skrzydeł. Nie był Anomanderem.
Dobrze, że nim nie jestem... A gdybym był... Nigdy nie wydałbym swojego syna tym skurwysynom...
Ponownie westchnął, przecinając ciszę i spojrzał na Gregorego już łaskawszym okiem.
- Daj jej odpocząć. - powiedział cicho - Jest w opłakanym stanie psychicznym, fizycznym z resztą również. Potrzebuje czasu. - dodał i przetarł twarz dłonią - Musi się z tym uporać sama. Coś o tym wiem.



That didn't happen.
And if it did, it wasn't that bad.
And if it was, that's not a big deal.
And if it is, that's not my fault.
And if it was, I didn't mean it.
And if I did...
You deserved it.

Powrót do góry Go down





Tulka
Gif :
Pokój numer 1 5PUjt0u
Wiek :
Wizualnie 18
Rasa :
Opętaniec
Wzrost / Waga :
173 cm
Znaki szczególne :
blizna na prawej brwi, dwubarwne prawie oko, lekko poszarpane prawe ucho, tatuaż na lewym nadgarstku, skrzydła o dwóch różnych kolorach
Pod ręką :
notatnik, długopis
Broń :
2 Pufery
Zawód :
Lekarz Pierwszego Kontaktu
https://spectrofobia.forumpolish.com/t239-kp-tulki https://spectrofobia.forumpolish.com/t1120-tulka
TulkaNieaktywny
Re: Pokój numer 1
Sob 18 Maj - 23:04
Widząc jak ojciec siada na krześle przy drzwiach i westchnęła ciężko. Zostawiła otwarte szeroko drzwi i pokazała kanapę, proponując, że może przecież na niej odpocząć. Może tez poczęstować się jeszcze jakąś herbatą czy czym tylko zechce. Jeśli jednak chce poczekać na Dyrektora, to zobaczy jak będzie szedł do siebie bo jego drzwi są zaraz obok. Miała szczerą nadzieję, że Kayl jej posłucha.

Nie wiedziała co ma teraz robić...powinna zająć się pacjentami, w szczególności, że teraz miała nowe obowiązki. Musiała się też z nimi dokładnie zapoznać. Ale nie mogła się skupić, przez to wszystko. Poznała Ojca, pogodziła się z Bane'em, Joce znów trafiła do Kliniki....za dużo tego. Do tego naprawdę się nie wysypiała. Było jej przed chwilą dobrze...prawie przysypiała pod kocem, ale teraz....pewnie będzie musiała poczekać aż wróci do domu...a i tak nie będzie mogła zasnąć...no cóż. Taki chyba już jej żywot...
Zerknęła do Recepcji czy czasem kogoś nie ma, kim trzeba by się zająć, ale widząc, że wyjątkowo są pustki, poszła do pokoju numer jeden. Widziała, że mężczyzn nie ma już u jej siostry, dlatego zapukała cichutko i weszła.
W środku zastała Marionetę oraz zwiniętą pod kołdrą siostrę. Porozmawiała chwilę z "opiekunką" po czym podziękowała jej i oddelegowała. Lepiej będzie jak będą same. Poprosiła tylko by przyniesiono wodę, oraz przekąskę dla Samaela, który smutno leżał w nogach swojej pani. Nie zganiała go. Nie robił nic złego. Może nawet tak będzie lepiej dla Opętańca. Usiadła na krześle obok łóżka, bardzo blisko Jocelyn i czekała aż ta zareaguje. Miała nadzieję, że tym razem nikt im nie przerwie.
Nie widziała krwi, nie było tu zamieszania więc pewnie skończyło się to w miarę pokojowo. Miała taką nadzieję.
Bezwiednie sięgnęła dłonią w stronę Rajskiego i jeśli tylko nie zaczął reagować agresją, zaczęła go gładzić po wilczym łbie, rozmyślając nad wszystkim co się dziś stało. Nawet nie zdawała sobie przy tym sprawy na jak bardzo zmęczoną i wyczerpaną wyglądała.

Powrót do góry Go down





avatar
GośćGość
Re: Pokój numer 1
Wto 21 Maj - 12:52
Ja nie wiem, czy ja mówię po Chińsku. Czy moje reakcje są jakieś niejasne?
Powinnam rozebrać się do naga, stanąć okrakiem z wielkim transparentem "ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU", by ktokolwiek zwrócił na to uwagę? Co ciężkiego jest w tym do zrozumienia?
Cholera. Chciałam odpocząć, mieć chwilę ciszy by móc zastanowić się nad tym co się wydarzyło na wyspie.
Gregory tropił mnie trzy dni z Samaelem. Ale ile czasu minęło zanim się za to wziął? Starałam się ignorować to co działo się aktualnie dookoła mnie, ale uszy mimowolnie łapały szczątki informacji. Samael stał obok mojego łóżka i spoglądał to na mnie, to na resztę. Był czujny i gotowy w każdej chwili do obrony. Widziałam to po jego ciele. Napięte mięśnie, drgający nos, lekko przymrużone oczy i nastroszone pióra. Był spokojnym ptakiem, opanowanym i cholernie inteligentnym. Obserwował więc w ciszy, nie narzucając mi swojej obecności.
Cholera, żeby zwierzak lepiej mnie rozumiał niż ludzie. HIT dnia.
A jednak nie. Hitem było to, co powiedział do mnie Bane. Zamarłam pod wpływem jego dotyku. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mnie dreszcz. Nie byłam w stanie jednoznacznie stwierdzić, z jakiego powodu. Nie byłam w stanie zrozumieć tego faceta. Bawił się mną? Najpierw sprowokował do ataku, teraz mnie uspokaja i obiecuje pomoc. Podczas naszego ostatniego spotkania był całkiem inny... Gra czy naprawdę stara się w jakiś pokrętny sposób się o mnie troszczyć? Nawet jeśli... Na samą myśl łapały mnie mdłości.
Nie chciałam patrzeć na Grega. Doceniałam wszystko co dla mnie robił, że ze mną wytrzymywał pomimo tego wszystkiego co mu robię... Ale momentami czułam się osaczona jego osobą. Miał naprawdę przytłaczającą osobowość.
Kolejne leki... Nie miałam siły nawet się sprzeciwić. Może nawet chciałam by dali mi coś, po czym odjadę? Po czym nie będę kontaktować i będzie pretekstem do braku interakcji z innymi?
Z resztą. Nawet jeśli by protestowała, nikt by nie wziął tego pod uwagę. Wyższe dobro.
Błogi spokój spłynął na mnie, gdy tylko lek zaczął działać. Mój oddech znacznie spowolnił, tak, tego właśnie potrzebowałam. Ptak położył się w moich nogach, pozostając w gotowości.
Słyszałam że ktoś wchodzi, nie musiałam nawet podnosić wzroku by wiedzieć kto to. Julia naprawdę lekko chodzi i ma jedną fajną cechę. Jest nijaka. Nie w złym sensie. Po prostu człowiek nie odczuwa jej obecności, jest trochę jak cień. Czujesz że jest, ale tak jakby jej nie było. Nie przytłacza swoją obecnością w żaden sposób, co w tym momencie było naprawdę przyjemne. Spojrzałam na nią, ale się nie odezwałam. Cisza była zbyt przyjemna, bym sama z siebie zdecydowała ją przerwać. Dziewczyna wyglądała na zmęczoną, nie dziwiło mnie to. Jest młoda, ciężko pracuje, a praca tutaj musi być jak jazda w rollercoasterze.
Samael dał się pogłaskać, ale bez rewelacji. Nie przepadał za pieszczotami.

Powrót do góry Go down





Sponsored content

Powrót do góry Go down





Powrót do góry

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach